Cegła - Literatura - Proza - Poezja
100 000 KSIĄŻEK NA WWW.TAJNEKOMPLETY.PL !!!
AKTUALNOŚCI MEDIA PODREALIZM CEGIELNIA WASZE & NASZE WYWIADY LINKI KSIĘGA GOŚCI REDAKCJA
 
 
WRÓĆ | WYDRUKUJ

Adam Przegaliński

Jak wymierają dinozaury

 

 

 

W nocy Jacek nie może spać. Przed oczami ma jeden z tych dziwnych obrazów Marka, które czasem malował po tym jak zarzucił karierę gitarzysty i wokalisty w ich zespole rockowym. Na pierwszym planie obrazu dwie wielkie kamienne głowy patrzą na siebie, podobne do tych na Wyspie Wielkanocnej. Milczą, wielkie i tajemnicze. A w tle na ścieżce prowadzącej na szczyt góry siedzi chłopiec z podkulonymi nogami i zakrywa twarz. Jacek nigdy nie miał wątpliwości, że Marek namalował samego siebie.

Na innym obrazie zatytułowanym „Ja i ten inny” Marek też namalował dwie twarze patrzące na siebie. To był on jak miał dwadzieścia lat i jak skończył pięćdziesiątkę. Ten starszy krzyczy rozpaczliwie, młody patrzy smutno i zaciska wargi. Czy był to krzyk schizofrenika, czy smutek kogoś, kto nie wiedział jak żyć, zagubił się i zmarnował szansę? A może jedno i drugie.

Marek zmarł tydzień temu. Wszystkie media o tym trąbiły, choć ostatnią płytę solową nagrał w latach 70.

Jacek przegląda opasły album ze zdjęciami zespołu, opublikowany niedawno przez perkusistę Maćka. Uśmiecha się na widok niektórych starych fotek. Wyglądają jak dzieci-kwiaty z niezłą szajbą. Te pierwsze koncerty w podłych spelunach, gdy grali od rana do wieczora i dostawali marne grosze. Ale kto wie, może wtedy mieli z grania najwięcej radości. Marek z długimi kędziorami zasłaniającymi oczy, Marek, jak ma „jazdę” po kwasie, z papierosem w dłoni, Marek na rowerze, Marek ze swoim abstrakcyjnym obrazem. Przystojny, zawsze podobał się dziewczynom. Siedzi na łóżku w swoim mieszkaniu, wokół bałagan. Patrzy gdzieś przed siebie, w okno, nieprzytomny, może w depresji, która go często nawiedzała.

To już jego ostatnie dni w zespole. Potem musieli go wyrzucić. Ale czy zrobili wszystko, żeby mu pomóc? Wtedy wydawało się, że niewiele go to obchodzi. Myślał tylko o kolejnych działkach. A może tylko udawał?

Na te pytania nigdy nie znajdą odpowiedzi.

Na jednym ze zdjęć Marek z Anią, szczęśliwi, jeszcze zanim on wpadł w nałóg. Jacek patrzy dłużej na zdjęcie długonogiej blondynki z włosami do pasa. Wspomina, jak bardzo mu jej zazdrościł. On o twarzy szympansa, z krzywymi zębami, nigdy nie podobał się dziewczynom. Potem jednak, gdy Ania rzuciła Marka, Jacek był z nią dwa lata. Jak to właściwie było? Jacek wspomina kłótnię z Markiem. Gdy nagle dotarło do Marka, że oni są ze sobą, był wściekły, krzyczał, że Jacek jest zwykłym sukinsynem, a nie jego przyjacielem. Tak samo chyba uważał Tomek z zespołu. A jak było naprawdę? Im bardziej Marek odpływał na haju, tym bardziej Jacek zbliżał się do Ani. Ale to ona w końcu zrobiła pierwszy krok, nie on.

Marek uważał, że oboje go zdradzili. Jacek miał swoją wersję zdarzeń. To m.in. dlatego ich drogi się rozeszły.

Czy kiedykolwiek mu to wybaczył? Teraz po śmierci Marka, Jacek czuje niesmak, jakby coś zawinił. A przecież nie ma sobie nic do zarzucenia. Zainteresował się Anią, gdy ją z Markiem już praktycznie nic nie łączyło.

Zwija się na łóżku, owinięty kołdrą, z podkulonymi nogami. Jakby chciał się schować, zaszyć gdzieś w ciemnym kącie. Gdyby żyła matka, mógłby ją zawołać i powiedzieć jej, co go męczy, a ona by mu wyrecytowała jedną ze swoich złotych rad, które wyśmiewał jak był młody. Po ojcu zostało mu tylko kilka zdjęć i zawiadomienie z wojska, że walczył dzielnie i zginął ku chwale ojczyzny.

Jacek zostawił w końcu Anię m.in. dlatego, że chciała mieć dziecko. Od początku mówił jej, że nie jest na to gotowy. Chciał się jeszcze wyszumieć, ciągle był w trasie, poznawał coraz to nowe dziewczyny. Jeszcze jak byli razem, zdradził ją kilka razy. Większość muzyków będąc w trasie robiła to samo, nie mogąc opędzić się od zawsze chętnych „groupies”. Potem wracali do domów i przez jakiś czas udawali statecznych, wiernych mężów.

Jacka ulokowali w jedynym hotelu w tej zapadłej dziurze. Przez chwilę słyszy jęki panny, z którą zabawia się któryś z jego muzyków. Hotel nazywa się „Renesans”. Śmierdzi tu stęchlizną i jest strasznie duszno. W tym miasteczku – mieszkając niedaleko od rodziców - Marek spędził ostatnie trzydzieści lat ze swojego sześćdziesięcioletniego życia. Jakby chciał zapomnieć o samym sobie. Co się z nim działo, gdy oni robili światową karierę? Słuch o nim zaginął. A tak dobrze się zapowiadał.

Jacek przypomina sobie ich ostatnią rozmowę. Marek zadzwonił do niego kilka tygodni przed śmiercią w środku nocy, choć nigdy – od czasu gdy został wyrzucony z zespołu – nie wymienili się telefonami. Jacek był zaskoczony. Najpierw Marek coś bełkotał, jakby był pijany, powiedział żart o tym, że chyba jest kosmitą i dlatego nie rozumie wszystkich wokół. Ale potem nagle spoważniał i drżącym głosem poprosił:

- Słuchaj, Jacek. Mam do ciebie prośbę. Obiecaj mi, że kiedyś zagracie razem w moim miasteczku. Nasze stare kawałki. Jak już umrę.

- No co ty, Marek – Jacek zaniemówił na chwilę i przeszedł go dreszcz. – Nie wygłupiaj się.

Zapadła chwila ciszy.

– Mogę ci jakoś pomóc?

- Ciągle słyszę te głosy, od tylu już lat – powiedział Marek beznamiętnie, jak automat. Widocznie nie wierzył już, że kiedyś wyjdzie z tej choroby. - Te cholerne głosy.

- Co to za głosy? – zapytał Jacek. – Co one mówią?

- Czy ja wiem, różne rzeczy. Ha… To tak… tak jakbyś miał w głowie telewizor i włączył jednocześnie kilka programów. Nie wiem, jak ci to wytłumaczyć. Byłem już przez to kilka razy w szpitalu. Ciągle coś mówią – z ulicy, w telewizji, za ścianą. Tylko jak zasypiam mam trochę spokoju.

- Co mówią? – Jacek nie daje za wygraną.

- Chcą mnie zgnoić, obgadują mnie, śmieją się, rechoczą. Wiesz, jacy są ludzie. Mówią, że jestem szalony. Mówią… Mówią, że specjalnie odebrałeś mi wtedy Anię, żebym zwariował. Wiedziałeś, że jestem słaby. Wiedziałeś… Chciałeś mi pokazać, że jesteś lepszy. Chciałeś mnie zniszczyć.

- Boże, coś ty sobie w tej chorej głowie ubzdurał! – krzyknął Jacek. – Przecież to nieprawda, wiesz o tym. To ty za dużo ćpałeś, nie byłeś w stanie nic robić, patrzyłeś na nas tymi swoimi wybałuszonymi oczami. Nie pamiętasz już? Mam ci przypomnieć. Jak mówiłeś, że nie chcesz grać starych kawałków. Jak się rozebrałeś przed publicznością. Myślisz, że nas to bawiło, o mały włos nie złamałeś nam kariery swoją błazenadą.

Znów zapadła cisza. Jackowi zrobiło się wstyd. Zagalopował się. Przecież rozmawiał z ciężko chorym człowiekiem.

- Gdybym tylko mógł mieć Anię, wszystko by się ułożyło… Wtedy to wszystko się zaczęło…

- Marek, oszalałeś? To było prawie czterdzieści lat temu. Jak możesz… Wymyśliłeś sobie to, bo nic nie robisz, nie pracujesz. Weź się za siebie, proszę cię i nie opowiadaj bzdur. Nie jesteś chory, tylko po prostu potrzebujesz czymś się zająć. Dlaczego nie zrobisz wystawy? Mógłbyś nagrać płytę, pomogliśmy ci wydać dwa krążki. Te twoje chore akcje biorą się z nudów…

- Czy mógłbyś kiedyś do mnie wpaść? – zapytał cicho Marek. - Zrobiłbym placki z jabłkami, posłuchalibyśmy starych płyt. Poszlibyśmy do baru, mają tu niedaleko całkiem niezłe piwo.

- Słuchaj, chciałbym, ale nie wiem, czy dam radę – powiedział Jacek wciąż poirytowany. – Jestem w środku trasy.

- Jasne, jesteś wielką gwiazdą. Wszyscy cię uwielbiają. Możesz grać wszędzie i zawsze przyjdzie mnóstwo ludzi.

- Daj spokój – Jacek wyczuł złośliwość w głosie Marka. – Wyżywasz się na mnie za to, że zostałeś malarzem i nie udało ci się zrobić kariery. Przepraszam cię, ale…

- Nie, masz rację. Jestem nikim. Gdyby nie moja córka, Maria, już  by mnie pewnie nie było. Pamiętasz, jak mieliśmy dwadzieścia lat. Myśleliśmy, że świat będzie do nas należał. Przynajmniej jednemu z nas się udało. Ja jestem pieprzonym warzywem, czasem całymi dniami nie ruszam się z łóżka. Nie mam siły. Ty tego nie rozumiesz… Biorę tyle tych prochów i tylko mnie otępiają. Ostatnio wpada do mnie Maria, trochę sprząta, robi obiady. A ja nawet nie mam siły się z nią pożegnać. Leżę jak wieloryb wyrzucony na brzeg. Zarośnięty, cuchnący. Kochana Maria. Nie byłem dla niej dobrym ojcem.

- Nie wiedziałem, że masz córkę… Marek, postaram się do ciebie wpaść – to były ostatnie słowa, jakie mu powiedział.

Nieodpowiednie słowa na pożegnanie.

Kilka dni później zadzwoniła do niego Maria, prosząc, by nie przyjeżdżał do ojca. Twierdziła, że po rozmowie z nim Markowi się pogorszyło.

– To go wpędza w jeszcze większą depresję – powiedziała krótko i dobitnie. – Te wspomnienia, te stracone szanse, Ania. Ojciec od niepamiętnych czasów żyje sam,  obsesyjnie myśli o sprawach z przeszłości. Nawet Pan sobie nie zdaje sprawy, jak bardzo mu to zatruwa umysł.

Nie dała mu odpowiedzieć, tylko rzuciła słuchawką.

Jest trzecia nad ranem. Jacek ma ochotę wziąć gitarę i pobrzdąkać. Może by mu się udało wreszcie napisać jakąś porządną piosenkę. Myśli o tym, co powiedziała kiedyś Rita Hayworth: że wieczorem kładzie się spać jako gwiazda, a rano budzi się jako zwykły, szary człowiek. Jakoś tak to było – nie może przypomnieć sobie dokładnego cytatu. Kiedyś usłyszał go w filmie „Notting Hill”, który oglądał jeszcze razem z Hanną zanim stwierdziła, że on myśli tylko o sobie i spakowała manatki. Pozostali trzej członkowie zespołu też tak o nim myśleli, gdy walczył z nimi w latach 80. o nazwę zespołu. Odszedł od nich, ale za żadną cenę nie chciał im pozwolić, by mogli występować pod ich wspólnym szyldem. Nienawidził ich wtedy. Przecież to on, prawie w całości, nagrał dwie ostatnie płyty zespołu. A jedna z nich stała się przebojem wszechczasów i nie schodziła z list przebojów. Dziennikarzom powiedział wprost: Kurwa, ten zespół to ja! I wieszali na nim psy, że megaloman. Niech spieprzają – pomyślał. I tak będę nagrywał, sam. Tyle, że jego płyty solowe nie sprzedawały się już tak dobrze jak płyty zespołu. I to go bolało.

Zawsze, gdy mógł się zemścić choćby drobną cyniczną uwagą na swoich kolegach z zespołu, to po prostu robił to. Ostatnio, gdy jakiś dziennikarz zapytał go, czy podobała mu się książka perkusisty o jego byłym zespole, stwierdził z przekąsem:

- Tam są niezłe zdjęcia.

Perkusista wspominał w niej m.in. o tym, że Jacek dopisał na jednej z płyt piosenkę tylko po to, by otrzymać więcej kasy z tantiem.

Nic to, nieważne, byleby zasnąć. Gdzie są te cholerne prochy na sen?

Przewraca się z boku na bok w swoim pokoiku hotelowym. Człapie do lodówki i wyciąga małe piwo. Potem idzie się załatwić do łazienki. Spogląda w lustro i nie podoba mu się to co widzi. Siwe włosy, gęba jak u starego szympansa, mocno poorana zmarszczkami, gorzki grymas. Gęba z tzw. dorobkiem widocznym na twarzy. Tak nie wygląda gwiazda rocka. Jestem dinozaurem, dinozaury muszą wymrzeć – śmieje się sam do siebie. Znów zawiesza się z butelką piwa nad sedesem. Rock i prostata – myśli - dobry tytuł na nową płytę. Zapowiadam ją od jakichś dziesięciu lat.

O śmierci Marka dowiedział się po premierze swojej opery w Wenecji. Po obejrzeniu wiadomości długo patrzył w ekran telewizora i palił papierosy. Nagle zrobiło mu się żal, że właściwie zupełnie zerwali kontakt po tym jak Marek został wyrzucony z zespołu. Przez chwilę chciało mu się płakać, że tak się to wszystko musiało skończyć. Myślał o tych wszystkich ludziach, którzy mieli szansę być naprawdę wielcy, a w pewnym momencie się załamali, zaniemówili, odeszli w cień otępiać zmysły, zapijać się w samotności. Sam był dwa razy na odwyku, raz w psychiatryku.

Jeszcze tej samej nocy zadzwonił do pozostałych członków, by powiedzieć im o prośbie Marka. Byli zgodni, że trzeba zagrać ten koncert. Najdłużej rozmawiał z Tomkiem, który – gdy kiedyś grali razem – był mu najbliższy.

- Czuję się okropnie – powiedział pod koniec rozmowy. – A przecież nie widziałem Marka tyle lat…

- Może właśnie dlatego – powiedział Tomek. - Chyba wszyscy o nim zapomnieliśmy. Każdy ma swoje sprawy.

- Przepraszam za to wszystko. Wiesz, te awantury. Że wywaliłem cię na ostatniej płycie… Że musieliśmy się procesować. To było głupie.

Długo rozmawiali i Jacek poczuł się jakby spokojniejszy. Jakby sam sobie coś wyjaśnił. To było jak jakieś oczyszczenie, o którym czytał tylko w książkach.

- Jesteśmy już starzy, Jacek – zaśmiał się Tomek. – Nie ma sensu rozdrapywać starych spraw. Byłem na twoim ostatnim koncercie. Byłeś świetny, jak zawsze. Bez ciebie nic byśmy nie zrobili. Powinniśmy znów grać razem, jak kiedyś…

- Jak kiedyś – powtórzył Jacek.

Zobaczył Marka jeszcze raz w 1975, gdy wpadł na chwilę do studia nagraniowego. Nagrywali wtedy płytę, która stała się hitem. Już wtedy mieli mnóstwo kasy, bo wcześniej nagrali album, który sprzedawał się w milionach egzemplarzy na całym świecie. Jacek nie poznał Marka: był gruby i łysy, w starej reklamówce trzymał butelki piwa. Wyglądał żałośnie jak cieć. Powiedział, że ma lodówkę wypchaną kotletami, więc sporo je. Marek patrzył wtedy na nich jakby nie bardzo wiedział, co oni w tym studiu robią. Prawie cały czas milczał. Gdzie się podział ten facet, który na pierwszej płycie nagrał większość piosenek, zachęcał ich do pracy i opijał razem z nimi wydanie pierwszego singla. Może wciąż brał? Dla Jacka to był szok. Niedługo potem napisał piosenkę i dedykował ją Markowi. To był dobry kawałek, który stał się przebojem. Włodek dodał do niego niesamowitą solówkę, a Siwy na koniec saksofon.

Jackowi nad ranem udaje się zasnąć, ale po godzinie budzi go menedżerka. Czas na wywiady, zdjęcia itp. Nie ma jak śmierć kogoś znanego, to się sprzedaje najlepiej. Dziennikarze, czytelnicy i telewidzowie będą mieli łakomy kąsek. Jacek z butelką piwa w ręku opowiada stare historyjki. Trochę o Marku. Że obaj stracili ojców na wojnie, że na początku był nim zafascynowany, pisał tyle piosenek, że niektóre trzeba było wyrzucać. Zaczął grać na skrzypcach, jak miał jedenaście lat, a pierwszą gitarę dostał od rodziców w wieku piętnastu. „Czy to prawda, że kiedyś w czasie kłótni – gdy on nie chciał wyjść na scenę - uderzył go pan w twarz?” – pyta niespodziewanie pismak z jakiegoś brukowca. Marek jest wściekły, ale stara się tego nie okazywać. „Tak, to prawda. Ale to był bardzo trudny dla nas wszystkich okres, Marek tracił kontrolę nad sobą i coraz bardziej nas denerwował. Może nie byliśmy dla niego sprawiedliwi, wtedy nie wiedzieliśmy o jego chorobie. Chcieliśmy tylko, żeby przestał brać prochy”. Potem padają kolejne niewygodne pytania: „Dlaczego od dziesięciu lat nie nagrał Pan płyty? Czy to kryzys? Czy jeszcze umie Pan pisać piosenki? Czy zazdrości pan kolegom z zespołu, którzy wygrali z panem proces? Przecież Pana opera jest potwornie kiczowata i wtórna, to jakiś cyrk dla Amerykanów! Czy wszyscy rockmani w pewnym momencie muszą się sprzedać? Czy cierpi Pan na przerost ambicji? Dlaczego splunął Pan kiedyś na fana?”. Marek uśmiecha się pobłażliwie i każe przechodzić do następnego pytania.

Po wywiadach idzie do „restauracji” po piwo i widzi, że przy stolikach porozsiadały się i dokazują nagrzane „gwiazdy” muzycznego showbiznesu. „Kto ich tu pozapraszał?” – zastanawia się. „Pewnie moja menedżerka, żeby bardziej nagłośnić koncert i zrobić z tego „wydarzenie medialne”. Jest tam słynny raper obwieszony złotymi łańcuchami ze swoją porno lalą, kapela metalowa, która była popularna trzydzieści lat temu i kilku innych pajaców, którzy nagle przypomnieli sobie o Marku i teraz chcą odcinać kupony od jego nazwiska. Będą nagrywać covery jego kawałków i opowiadać, jak bardzo był dla nich ważny. Tyle że stokroć ważniejsze są dla nich ich wielkie nowobogackie wille, niezliczone samochody i kiczowate teledyski nakręcone dla MTV. Jakiś nastolatek z irokezem i kolczykiem w nosie podchodzi do Jacka, prosząc o autograf. „Nagrałeś świetną płytę” – mówi, klepiąc go z uznaniem. „Chyba ci się coś pomyliło. To nie ja, tylko mój kolega z dawnego zespołu” – mówi Jacek patrząc na małego spode łba. „Wracaj do swoich kolesi. Nie mam ochoty na rozmowę”.

W pokoju znów wpatruje się bezmyślnie w telewizor. Nagle ktoś puka. Ochroniarz zagląda do środka i pyta:

- Przepraszam, Jacek, jakaś dziewczyna mówi, że na pewno będziesz chciał się z nią widzieć.

- Nie, nie mam czasu. Mówiłem ci, że nie chcę dziś żadnych panienek.

- Nie, ale to co innego. To córka Marka – mówi ochroniarz. – Tak przynajmniej mówi.

Do pokoju wchodzi ładna wysoka dwudziestolatka. Patrzy na Jacka z lekkim niepokojem jakby wierzyła tym wszystkim plotkom o jego wybuchowym charakterze. Widać, że cała ta sprawa ze śmiercią ojca bardzo ją przygnębiła. Chyba nie widziała się w lustrze. Siada na fotelu przy łóżku i patrzy na Jacka. Nie bardzo wie, jak zacząć.

Jacek podaje jej butelkę piwa. Bierze też od niego papierosa.

- Przepraszam, że wtedy powiedziałam, żeby Pan nie przyjeżdżał. Po prostu wydawało mi się, że to tylko pogorszy jego stan – mówi Maria.

- W porządku – Jacek kiwa głową. – Rozumiem.

- Wiem, że ta sprawa z Anią, ta sprzed wielu lat to nie Pana wina. Ojciec był chory. Wiem, że nie ma o co Pana obwiniać.

- Myślę, że nikt nie jest winny – mówi Jacek. – Chcieliśmy mu pomóc, ale on nas nie słuchał.

- On nikogo nie słuchał, nawet rodziców – mówi Maria. – Był w sekcie, przez długi czas nie mieliśmy kontaktu. Dopiero pod koniec zaczęliśmy ze sobą rozmawiać. Dwa razy udało mi się go odratować, tym razem zrobił to.

- Co zrobił? – pyta Jacek.

- Skoczył z dziesiątego piętra.

Jacek kręci nerwowo głową, odwraca wzrok. Drżą mu ręce.

- W telewizji nic nie powiedzieli.

- Po co robić sensację? – mówi Maria. – Podjedzie Pan ze mną do jego domu? Chciał Panu przekazać kilka obrazów. Teraz, po śmierci te jego abstrakcje mogą stać się popularne. Już dzwoniło dwóch kolesi z Nowego Jorku. Chcą zorganizować wystawę.

Maria z Jackiem podjeżdżają pod dom Marka. Zwykły szary domek z kawałkiem ogródka. Wita ich kundel z obciętym ogonem. Ogród jest zachwaszczony, furtka zardzewiała. Ale w środku posprzątane – to na pewno robota Marii, na ścianach wiszą obrazy. Jacek  patrzy dłużej na jeden z nich. Jest na nim martwy mężczyzna, a właściwie to co z niego zostało po upadku z dachu wieżowca. Wielka plama krwi. Nagle Jacek dostrzega, że obok wisi podobny obraz. I następny…

Gdy Jacek się odwraca, widzi siedzącego na kanapie Marka. W kącie pokoju siedzi Maria i wpatruje się w Jacka szeroko otwartymi oczami. Jest przestraszona.

- Co jest do cholery?! – krzyczy Jacek i nieruchomieje z przerażenia. – Co to za przedstawienie?

Marek nic nie mówi, tylko kładzie rękę na pistolecie, który leży na kanapie. Jacek nie może uwierzyć własnym oczom. Twarz Marka nie wyraża żadnych uczuć, przypomina twarz mumii. Jacek od pierwszej chwili czuje, że ma do czynienia z szaleńcem.

- Może usiądziesz – mówi Marek nie spuszczając z niego wzroku jakby to miało być przesłuchanie. Jacek siada powoli na krześle. Czuje, że cały drży.

– Dobrze, że w końcu jesteś. Dawno cię nie widziałem. Mamy do pogadania – na nalanej brzydkiej twarzy Marka pojawia się lekki uśmieszek.

- Dlaczego… dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego mnie oszukałeś? Co… co chcesz ze mną zrobić? – Jacek czuje jak grunt ucieka mu spod nóg. Tak jak w samolocie, gdy ten gwałtownie spada w czasie turbulencji i można tylko się modlić, zaciskając ręce na poręczach fotela. Czuje, że jest cały spocony.

- Jeszcze nic nie zrobiłem – mówi powoli Marek. – Chciałem, żebyś przyjechał. W końcu byliśmy przyjaciółmi. Naprawdę chciałem cię zobaczyć po tych wszystkich latach. A ty, jak się czujesz, widząc swoją córkę po tylu latach? Co? Jakie to uczucie, Jacek?

- Co ty pieprzysz?! – krzyczy Jacek i patrzy na siedzącą w kącie dziewczynę. – To niemożliwe. Nie… przecież…

- Wiedziałem, że tak powiesz. Straszna telenowela, co? A jednak… Kto by pomyślał. Co, może Ania miała ci wtedy powiedzieć, że jest w ciąży? Na pewno bardzo byś się wzruszył. Tak się składa, że czasem ktoś pamięta o grzechach, o których chcesz zapomnieć. Musisz przyznać, że bardzo ładna dziewczyna.

- To twoja córka! – krzyczy Jacek. – Przecież sam mówiłeś!

 - Maria, przynieś nam whisky – mówi Marek nie zdejmując ręki z pistoletu. – W życiu zdarzają się rzeczy niemożliwe, prawda? A już w życiu sławnego rockandrollowca, takiej wielkiej gwiazdy prowadzącej bogate życie towarzyskie jak ty, to już na pewno różne dziwne rzeczy mogą się zdarzyć? Nieprawdaż, Jacek?

- Musisz sobie żartować. Uważasz, ze jesteś kurewsko dowcipny, co? To nie może być prawda. Ja nie mam córki. Chcesz mnie wrobić. Ty pieprznięty psycholu! - Jacek podnosi się szybko z krzesła.

- Ani kroku dalej – Marek szybkim ruchem podnosi pistolet i mierzy prosto w głowę Jacka. – Rozwalę jak psa. Siadaj. Jeszcze nie skończyłem.

Maria wchodzi do pokoju z dwoma szklankami i zastyga na chwilę. Potem drżącymi rękami kładzie szklanki na stoliku między mężczyznami i spogląda na Jacka. Jacek patrzy na jej blond włosy, są takie same jak włosy Ani. Przez chwilę twarz wydaje mu się znajoma. Ale zaraz myśli: „Nie, to niemożliwe”.

- Ech, szalone lata 60. – wzdycha Marek. – Czego to się nie robiło, a wszystko bezkarnie. Te imprezki po koncertach, orgietki, dolce vita, sex, drugs and rock and roll. Że też tylu ludzi nabierało się na te banały o miłości i pokoju. A za tym wszystkim i tak była kasa. Prawda, zblazowany panie milionerze? Pomyśleć, że byliście takimi hipokrytami, że nawet nie przyznaliście się przed dziennikarzami do palenia skrętów. Tylko ze mnie zrobiliście wielkiego ćpuna. A co dopiero mówić o nieślubnych córkach… No nic, jakie to teraz ma znaczenie. Siedzimy tu sobie, sześćdziesięcioletni dziadkowie, ja już dla wszystkich jestem trupem, za tydzień wszyscy o mnie zapomną, ale za to ty, ty przejdziesz do historii… Masz szansę stać się pośmiertnie kolejnym idolem, tyle że jesteś za stary. Ale nie przejmuj się, dla tych tam na ulicy jesteś wielki, widzą w tobie Boga i nikt nie chce wiedzieć, że jesteś tylko małym parszywym człowieczkiem. Jakież to pospolite. Sławny artysta, a jako człowiek - zwykły gnojek.

- Czego chcesz ode mnie? – pyta Jacek zaciskając pięści. – Pieniędzy? Zaraz zadzwonię i dostaniesz ile tylko chcesz! Słyszysz? Mam kupę szmalu, dobrze o tym wiesz… Proszę cię…

- Nie chcę twoich pieniędzy, nie bądź dupkiem. Chcę prawdy. Przyznaj się, zabrałeś mi Anię, bo nie mogłeś znieść, że jest moja, że ja jestem liderem zespołu. Wcale jej nie kochałeś. Tak bardzo chciałeś być pierwszy. No i udało się, pokochałeś wreszcie samego siebie, uwierzyłeś w to, co widzą twoi fani. Stałeś się numerem jeden we wszechświecie. Zawsze idziesz po trupach, bo tak to już jest w showbiznesie, prawda?  Trzeba dbać o swoje koryto. Dlatego, jak zobaczyłeś, że jestem chory, postanowiłeś mnie wykończyć. Wszyscy tak postanowiliście. Nie mogliście znieść tego, że jestem lepszy od was, że to ja jestem gwiazdą.

- O czym ty mówisz? Przecież cały czas ćpałeś! Sam olałeś Ankę, miałeś ją w dupie, tak jak wszystkich wokół. To ty byłeś cholerną gwiazdą, chciałeś być jak jakiś Jim Morrison albo John Lennon. Ale powiem ci coś, pieprzony artycho, zabrakło ci talentu. Słyszysz? Więc uciekłeś w tę swoją urojoną chorobę, bezpieczny schron, gdzie mogłeś użalać się nad sobą. Ty cholerny idioto.

- Zamknij się! – krzyczy Marek zasłaniając uszy. Zaczyna nerwowo chodzić wzdłuż kanapy. – Zamknij się, słyszysz? Teraz nie jesteś na scenie i nie ma przed tobą setek tysięcy ludzi. Rozumiesz? Nikomu nie będziesz rozkazywał, ty żałosny pajacu. Wiesz, co to znaczy być nikim na jakimś zadupiu. Przeżuwać dzień po dniu, grać na banjo w śmierdzącym barze między pijaną kurwą a przygłupimi dziadkami. Ty, gwiazda z pierwszych stron gazet, sypiasz w samych pięciogwiazdkowych hotelach, śpiewasz te swoje romantyczne piosenki. Co ty kurwa wiesz o życiu, co? Wypoczywasz na Majorce, ty wiesz co to znaczy być na głodzie, nie mieć do pierwszego, jeść cały czas cebulę z chlebem. Kim ty jesteś, żeby śpiewać ludziom o życiu? Spałeś kiedyś pod mostem, co?

- Ty skurwysynu! – Jacek zrywa się gwałtownie z krzesła i skacze na Marka. Z krzykiem upadają na kanapę. Kanapa wywraca się i lądują na podłodze. Jacek trzyma mocno Marka za rękę, próbując wytrącić mu pistolet. W tym momencie pada strzał, kula uderza gdzieś w sufit. Jackowie udaje się kopnąć Marka w brzuch i w efekcie pistolet upada na podłogę. Jacek szybko zyskuje przewagę, siada na Marku i zaczyna okładać pięściami jego zakrwawioną twarz. Potężne ciosy dają mu przez chwilę przewagę. Nagle Marek łapie Jacka za krocze i z wściekłym rykiem zrzuca go z siebie. Na czworaka idzie w kierunku pistoletu i gdy jest już prawie u celu dostaje w głowę metalową lampą. Jacek uderza z całej siły, potem jeszcze raz i jeszcze, drąc się wniebogłosy. Marek pada na podłogę. Plama krwi rozlewa się na jego głowie. Jacek stoi nad nim, trzymając kurczowo lampę. Dyszy, sprawdzając, czy tamten się nie podnosi.

Marek się nie rusza. Jacek pochyla się nad nim, odwraca go na plecy. Wykrzykuje jego imię, potrząsa nim, ale tamten jest martwy jak lalka.

– Żyjesz? – krzyczy. – Słyszysz mnie? Maaarek…

Z ust wypływa Marka wypływa krew. Jacek siedzi przy nim w kucki i czuje jak mimowolnie spływają mu łzy.

- Marek – powtarza bez przerwy. – Marek, nie wygłupiaj się.

- Proszę pana – słyszy nagle głos dziewczyny, która wyszła z domu w momencie, gdy wybuchła bójka, a teraz zagląda przestraszona do salonu. – Proszę pana.

- Czego chcesz? – Jacek podnosi głowę i widzi ją jak przez mgłę. Sylwetka rozpływa się przed oczami. – Czego jeszcze chcesz? – krzyczy i wyciąga rękę w kierunku pistoletu.

- Czy ja mogę już sobie iść?

Jacek patrzy na nią, nic nie rozumiejąc.

- Bo ja mieszkam tu niedaleko. Zaraz przyjedzie policja. Ja sobie pójdę, dobrze?

- Kim ty jesteś? – Marek wymachuje pistoletem, dalej nic nie rozumiejąc.

- Pan Marek był dla mnie dobry, trochę się nim opiekowałam. Ale on to sobie wszystko zmyślił. Ja nie jestem Pana córką, chyba Pan w to nie uwierzył. Zapłacił mi, a ja bardzo potrzebowałam tych pieniędzy. On po prostu bardzo chciał Pana zobaczyć. Nie wiem, co mu odbiło. To był złoty człowiek. Pan był dla niego idolem. Ja przepraszam… – mówi dziewczyna, trochę zawstydzona jak małe dziecko. I już jej nie ma. Słychać tylko skrzypienie furtki i  głos jakieś sąsiadki:

- Uciekaj Wiktoria, nikt cię tu nie widział. Już my go, dziecko, dorwiemy.

Jacek traci przytomność i upada na Marka. Po piętnastu minutach przyjeżdża policja. I jak to zazwyczaj bywa zakuwa mordercę w kajdanki, spisuje raport, zbiera odciski. W radiu leci niezapomniany przebój Jacka dedykowany Markowi, ale policjanci nie mają czasu, żeby go słuchać. Zaraz trzeba będzie jechać do hotelu zgarnąć kapelę metalową. Podobno chłopcy po pijaku zdemolowali pokoje i pobili dwie dziewczyny. Normalka.

- Kurwa – mówi jeden z policjantów, patrząc na zakrwawioną twarz prawdziwej legendy rocka. – A miał być taki fajny koncert.

 

 

 
  STRONY PARTNERSKIE I POLECANE PRZEZ MAGAZYN CEGŁA  
   
  Portal turystyczny Noclegi-Online Wrocław  Kalambur