Cegła - Literatura - Proza - Poezja
JEST JUŻ 24 NUMER MAGAZYNU CEGŁA - PIECZĘĆ, PYTAJ W KSIĘGARNI TAJNE KOMPLETY, PRZEJŚCIE GARNCARSKIE 2, WROCŁAW
AKTUALNOŚCI MEDIA PODREALIZM CEGIELNIA WASZE & NASZE WYWIADY LINKI KSIĘGA GOŚCI REDAKCJA
 
 
WRÓĆ | WYDRUKUJ

Adam Przegaliński

Spotkanie z Mistrzem

Adam Przegaliński

Spotkanie z Mistrzem

Wszyscy w naszym miasteczku z niecierpliwością czekali na wizytę Mistrza. Kiedy powiedziano w telewizji, że ten znany pisarz, poeta i performer, laureat Nagrody Grobla i Guggenschnapsa, ma się u nas pojawić, w związku ze swoimi wspomnieniami z dzieciństwa, dużo o tym dyskutowano i oczekiwania stopniowo rosły. Jako jeden z animatorów w miejscowym domu kultury, siłą rzeczy zostałem włączony w przygotowania imprezy. Jej program przewidywał spotkanie z pisarzem, przedstawienie, podczas którego aktorzy i dzieci miały recytować wiersze Mistrza i odgrywać scenki z jego sztuk. Na koniec zaplanowano piknik z piwem, kiełbaskami i występami lokalnych zespołów hop-siupowych. Oczywiście, ostatnia część imprezy tradycyjnie cieszyłaby się największym zainteresowaniem, chyba żeby pisarz okazał się darczyńcą i postanowił wręczyć wybranym szczęśliwcom kilka dolarów. Taki happening z pewnością wywołałby furorę wśród naszej biednej społeczności, a autor zapewniłby sobie dozgonne uwielbienie ze strony wielbicieli seriali telewizyjnych, zdecydowanie niechętnych słowu pisanemu.

Na bazarze i w innych miejscach publicznych emocjonowano się sumą, jaką otrzymał ostatnio laureat Nagrody Grobla. Mało kto przeczytał dzieła Mistrza, jeszcze mniej osób byłoby w stanie je interpretować, ale według wielu z nich nie ulegało wątpliwości, że za „taką bezładną pisaninę, kilka marnych książek, narkomańskie flaki z olejem, pożal się Boże” nie wypada wręczać sześciocyfrowych sum. Podejrzewano w tym jakiś spisek o zasięgu światowym. Takie opinie słyszałem kupując włoszczyznę i udka kurczaka na straganach. Jeśli chodzi o rzekomą narkomanię, pisarz był popełnił niegdyś wiersz pod tytułem „Opium w oparach ego” czy coś „a la w podobie”, z czego miejscowe gazety zrobiły wielką sensację. Ponieważ pisarz wspominał w jednym z ostatnich utworów Charlesa Mansona i jego słynną sektę, pojawiły się głosy komentatorów domagających się powołania specjalnej komisji śledczej, która by zbadała, czy Mistrz przypadkiem nie propaguje satanizmu i czy nie trzeba zakazać sprzedaży książek dzieciom do lat osiemnastu.

Miejscowe gazety chętnie rozpisywały się na temat Mistrza - że miał już trzy żony, dwa zawały, ma dwa domy – jeden z Szwajcarii, drugi w Rzymie. Że lubi Szwajcarię, ponieważ tam – w przeciwieństwie do jego ojczyzny - nikt się nie emocjonuje każdym słowem wypowiedzianym przez prezydenta czy premiera, bo ludzie mają poważniejsze rzeczy na głowie. Że lubi sauny, świnki morskie i rotweilery. Że zarobił krocie dzięki dwóm książkom „Wielkiej mistycznej saunie” i „Moim wewnętrznym Yeti”, które doczekały się trzydziestu tłumaczeń i były rozchwytywane przez miliony czytelników na całym świecie. Mistrz był znany także dzięki swoim happeningom. Kiedyś w centrum miasta załatwiał się w przenośnym sedesie recytując swoje kontrowersyjne antywiersze. Mimo to, a może właśnie dlatego za Mistrzem stali murem niektórzy krytycy zwracając uwagę na jego erudycję, wręcz biologiczną finezję, „intertekstualność” i bogate metafory. Przez jednych nazywany błaznem, przez innych prawdziwym anarchistą, Mistrz był ważną personą w świecie sztuki i z nim się liczono.

Kobiety na bazarze interesowały się trzecią żoną Mistrza, znaną aktorką, która zaczęła swą karierę w porno biznesie, ale potem przeszła – medialnie nagłośnione, dzięki koneksjom Mistrza - nawrócenie. Mężczyźni w naszym miasteczku w znakomitej większości znali lepiej jej wczesne zdjęcia rozpowszechniane w Internecie niż dzieła Mistrza. Na te ostatnie byli natomiast skazani maturzyści, którzy uważali książki pisarza za zbyt skomplikowane i absurdalne. Zdecydowanie bardziej woleli MTV, gry komputerowe, chipsy i zespoły hip-hopowe. Większość z nich marzyła tylko, żeby stąd na zawsze wyjechać, nie klepać już więcej bidy i zrywać kabaczki, tudzież ogórki w słonecznej Hiszpanii, Niemczech bądź na księżycu. Gdziekolwiek, byle nie tu.

Mistrz był legendą, z którą trzeba było się zmierzyć. Jako jeden z niewielu mieszkańców naszego kraju odniósł sukces, a to najważniejsze. To (czytaj: kasa) najbardziej pobudza wyobraźnię. Wszyscy przecież kibicowali lokalnemu gangsterowi, gdy udało mu się uciec za granicę z dużą sumą pieniędzy. A sukces pisarza - jak mi powiedział pan Zenon w barze „Pod litrowym Zenonem”- to sukces podwójny. Bo taki to przecież prawie nic nie robi, tylko sobie siedzi przy biurku i myśli, czasem se zapali, czasem postuka w klawisze i wyda jakąś książkę. I żeby za coś takiego dostać duże pieniądze, to szczerze mówiąc, skandal. Cwaniactwo, aż wstyd.

Miesiąc przez spotkaniem postanowiłem zapoznać mieszkańców z dziełami Mistrza w domu kultury. Niestety, publiczność nie dopisała, pewnie z powodu siarczystego mrozu. Zima tego roku była wyjątkowo ostra. Tego samego dnia odbywały się zresztą „bezkrwawe operacje cudownego uzdrowiciela z Filipin”. Moja chęć przybliżenia sylwetki twórcy, który właśnie wracał ze światowego tournee, nie spotkała się – ku mojemu zdziwieniu – z odzewem. Jeden starszy pan ziewał bez pardonu, dwie babcie zapytały mnie, czy mogą przedstawić fragmenty swojej poetyckiej twórczości. Nie protestowałem, wychodząc naprzeciw potrzebom duchowym obywateli.

- Jeden jest Mistrzem i ma kupę szmalu – zarecytowała pani Halina, wierszokletka z pokaźnym dorobkiem w szufladach. – A ja mam ślepego kotka i umieram z żalu.

Słuchacze nie byli zachwyceni, ale jedna pani pokiwała głową ze zrozumieniem.

- To wariat jest ten pisarz, kuku na muniu – stwierdziła jedna pani z imponującym kokiem na głowie i makijażem godnym chińskiego aktora teatralnego w sztuce antycznej. – Nie wiem, po kiego diabła grają te jego sztuki. Dziwactwa takie, okropieństwa. Jak nie śmierć, to rozpacz. Moja matka mieszkała niedaleko jego rodziny. Oni wszyscy byli, za przeproszeniem, zdrowo popieprzeni, bo oni, wie Pan, między sobą… Jak zwierzęta. Ech, artyści…

- Ja chciałem powiedzieć, hm, hm, że bardzo szanuję naszego laureata Nagrody Grobla – z tyłu sali podniósł się zgarbiony staruszek. – Ale Panie, za przeproszeniem, na co mu tyle pieniędzy. Takie bogactwo woła o pomstę do nieba, to grzech jest. Myślę, że trzeba zaproponować na większym forum, by czcigodny twórca przynajmniej część tej nagrody rozdał najbardziej potrzebującym mieszkańcom. Zwłaszcza, że twórca spędził tu część dzieciństwa. A poza tym, co to za pomysł, żeby pisać ody do wszystkich możliwych rzeczy, cebuli, cytryny, kota… Poezja, phi… Państwo wybaczą, ale nie bardzo rozumiem… to jego „kocham wszystkie rzeczy”, to jakieś fiu bździu, Panie, ja mam sześćset złotych renty i ledwo mam na mleko z bułką… Kocham, kocham… Ja słyszę codziennie rano, jak sąsiadka mi gdera: „Panie, jak ja Pana nienawidzę, jak Pan te swoje brudne gacie mi pod oknem wiesza”. Panie, jak ja mam taką babę kochać…

- To zboczeniec jest i narkoman, ten Mistrz. O, proszę, tu pisze w tym wierszu „młodzi homoseksualiści”… - powiedziała następna pani. – On nie jest z naszych, nie wierzy w Boga.

- Ale w tym wierszu jest generalnie o miłości…- próbowałem ratować sytuację i reputację naszego Mistrza. – O tym, że wszyscy powinni kochać i być kochani.

- Proszę Pana, ja też byłam młoda, ale żeby takie świństwa wypisywać. Jak Panu nie wstyd.

- A mnie się podoba ten Mistrz – powiedziała jeszcze inna pani. – Taki przystojny i podobno lubi dzieci. Śliczny siwy gołąbek. Nasz Ci on.

Do miasteczka przyjechał dziennikarz ze stolicy, żeby opisać dom, w którym przez pewien czas mieszkał pisarz. Przy okazji wyszła na jaw inna, niezbyt chwalebna historia. Okazało się, że w tym domu w czasie wojny miejscowa rodzina ukrywała w małej skrytce w ścianie przed Niemcami Żyda. Takich rodzin było zresztą więcej, wiele z nich zostało wyróżnionych odznaczeniem Sprawiedliwi Wśród Narodów Świata. W tym czasie łapano i wywożono do obozów wszystkich, których natura obdarowała rysami nie aryjskimi. Przed wojną ludzie wyznania mojżeszowego stanowili trzy czwarte społeczności naszego miasteczka, w dużym stopniu przyczynili się do jego rozbudowy. Zdecydowana większość została zlikwidowana w obozach, zresztą razem z obywatelami naszego kraju. Wyżej wymienionemu Żydowi udało się przeżyć i do końca życia spłacał dług wdzięczności swojej wybawicielce, wysyłając pieniądze pocztą z Izraela. Jednak kobieta, która go uratowała, wyprowadziła się. To nie przeszkadzało następnemu lokatorowi – notabene szanowanemu w okolicy adwokatowi, lokalnemu patriocie - przyjmować przekazy pieniężne. Wszyscy mieszkańcy domu wiedzieli o tym procederze, nikt nie zareagował. Gdy historia została przedstawiona w telewizji, wielu mieszkańców naszego miasteczka zgodnie uznało całą tę sprawę za spisek żydowsko-masoński. Nikogo nie obchodziło, że autentyczność historii potwierdziła kobieta, która Żyda uratowała. Mistrz również szybko znalazł miejsce w tej historii. Mówiono, że to wszystko jego wina, że to przez tę jego wizytę. Teraz już było jasne, czemu właśnie on dostał Nagrodę Grobla. Załatwił ją sobie od swoich, bo oni zawsze tak robią. Są podstępni, przebiegli i zależy im wyłącznie na pieniądzach. Podejrzewano, że Mistrz będzie chciał wykupić dom, a może nawet całą ulicę. Oliwy do ognia dolał sam pisarz, bo w jednym z wywiadów stwierdził, że jego wspomnienia z naszego miasteczka są traumatyczne i że wybiera się tu tylko, żeby dopełnić formalności.

Miejscowy proboszcz – mimo protestów niektórych rozsądniejszych mieszkańców i młodych księży – postanowił wykorzystać falę powszechnego oburzenia i skrytykował telewizję, która pozwoliła sobie na przedstawienie naszej społeczności w tak niekorzystnym świetle. Zorganizowano również małą manifestację, na której krzyczano zgodnie: Hańba! Precz z obcymi podżegaczami! Mistrzu, zdradziłeś nas, zdradziłeś nasz kraj! Śpiewano pieśni patriotyczne, wymachując flagami.

- Mówimy NIE wszystkim oszczercom i obcym mediom! To cywilizacja kłamstwa i obłudy! – grzmiał z ambony proboszcz, wszyscy wierni potakiwali, jednocząc się w słusznym proteście i truchlejąc ze strachu przed Obcymi. Mistrz i jego „sługusy” stali się wrogami numer jeden. Osoba, która była informatorem dziennikarza, musiała szybko się wynieść z miasteczka. Dostawała telefony z pogróżkami, na domu, w którym mieszkała ekskrementami wymazano niewybredne komentarze, swastyki i tym podobne. Proponowano jej natychmiastową przeprowadzkę na Madagaskar.

Jakiś czas później, gdy emocje opadły i pojawiła się niepotwierdzona plotka, że pisarz chcąc udobruchać miejscową społeczność może przekazać pieniądze na budowę nowego domu parafialnego i teatru, proboszcz diametralnie zmienił nastawienie do „wroga naszości”. Zaczął mówić wszem i wobec, że każdy ma prawo do pomyłki, największą wartością jest miłosierdzie i miłość bliźniego, tak mówi Święta Księga, a kto jest bez winy niech pierwszy rzuci kamieniem itd. Tłum w kościele tym razem również zgodnie przytakiwał, nikogo nie zastanawiał brak konsekwencji, może kilku młodych księży, którzy nie mieli jednak nic do powiedzenia. Przywrócono cześć pisarzowi, podkreślając jednocześnie, że rekompensata nie może być li tylko symboliczna, lecz stosowna do wyrządzonych krzywd naszej społeczności. Właściciele miejscowego zakładu pogrzebowego Hades wystosowali pismo do pisarza, powołując się na dokumenty, z których wynikało niezbicie, że dziadek jego był pochowany właśnie w tym zakładzie z należnymi mu honorami i w promocji. Zakład domagał się budowy nowej drogi z kościoła do zakładu, odpuścił natomiast remont restauracji znajdującej naprzeciwko.

Ponieważ miałem coś napisać na ten temat do lokalnej gazety, spotkałem się z przedstawicielem żydowskiej społeczności w naszym miasteczku. Chciałem potwierdzić plotkę krążącą po okolicy, że ponoć nasz Mistrz nazywał się kiedyś Egelbaum i zmienił nazwisko na „nasze”. Przedstawiciel nie potwierdził tej wersji, wzruszył tylko ramionami.

Napisałem do Mistrza w sprawie plotek na temat finansów, ale nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. Burmistrz, gdy się dowiedział od kogoś o rzekomej możliwości sfinansowania budowy nowego teatru, zaczął od razu myśleć o innych inwestycjach. Wezwał nas na spotkanie, by omówić szczegóły imprezy. Siedział za biurkiem jak król, z sumiastym wąsem, brzuchem godnym profesjonalnego piwosza z wieloletnim barowym doświadczeniem i często powtarzał słowa „normalnie”, „aha”, „no”. Za jego plecami wisiało kilka zdjęć. Na jednym widać było piękny, zabytkowy, drewniany dworzec, który jego decyzją został zniszczony, by na tym samym miejscu mógł powstać murowany, „tak żeby było ładnie i nowocześnie”. Na innych zdjęciach burmistrz uśmiechał się od ucha do ucha w obecności znanego piosenkarza, znanej piosenkarki o dużych silikonowych walorach, z którą według jego wersji – ojca trzech dzieci, ustatkowanego męża – łączyła tylko przelotna znajomość. Ludzie na mieście mówili co innego. Burmistrz widział także Papieża, premiera Włoch, który uważał się za Jezusa i Napoleona w jednej osobie i wszystkich członków słynnej formacji big-beatowej Czerwono-Zieloni. Zauważyłem też inne nowe zdjęcie, amatorski fotomontaż: burmistrz prezentował na nim swoje uzębienie i imponującą tuszę w obecności Mistrza.

Burmistrz kazał pomalować dom, w którym niegdyś pomieszkiwał pisarz. Na dzień imprezy zaplanował wizytę na totalnie zdemolowanym, zarośniętym trawą i chwastami cmentarzu żydowskim. Liczył na to, że miejsce to stanie się popularne, dlatego zamierzał je ogrodzić i pobierać opłaty od turystów.

- To jak w końcu, nazywał się Egelbaum, czy nie? - burmistrz zapytał mnie wprost, z wyraźnym niepokojem. – Bo wie Pan, zrobiłem tak zwany reset, nie, rewers… resentyment…

- Researching – podpowiedziałem.

- Właśnie, researching internetowy – wydukał burmistrz z ulgą. – Normalnie mieszają mi się te języki obce, ostatnio miałem kilka zagranicznych wyjazdów, rozumią Panowie. Może się człowiekowi normalnie pokiełbasić od tych wszystkich języków. Uno memento, per favor. Aha, no i zbadałem dogłębnie tę sprawę i odkryłem – pokazał na laptopa – że nasz pisarz normalnie figuruje na Liście Żydów, tak, to nie są żarty, to fakt. Proszę Egelbaum… Ale z drugiej strony, warto pomyśleć, co możemy na tym zyskać. To mogą być naprawdę duże sumy, jest o co walczyć… Byznes is byznes.

Wszyscy obejrzeliśmy to, co się ukazało na ekranie komputera.

- Proszę, tu są wszyscy, po prostu wszyscy. To naprawdę niesamowite.

- Sprawdzał Pan swoje nazwisko? – zapytałem nieśmiało. Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby zażartować w obliczu władzy.

- Hola, hola – podniósł głos burmistrz. – Czy Pan sobie zanadto nie pozwala? Czy Pan widzi u mnie pejsy? Chce się Pan założyć? No, niech Panu będzie. Już sprawdzam, jeżeli Pan mnie oskarża, mnie, patriotę z dziada pradziada…

Burmistrz poklikał w klawiaturę i ku jego zdumieniu na ekranie pojawiło się jego nazwisko. Według tych informacji jego matka miała na nazwisko Schmalzman. Burmistrz oniemiał, zrobił się blady, opadła mu szczęka. Lewą ręką dotknął nosa, sprawdzając jego rozmiary. Podałem mu szklankę wody.

- Nie, przecież to normalnie jakieś bzdury, przecież to jest wyssane z palca – bełkotał cały roztrzęsiony – Panowie rozumiecie, przecież to jest jakaś fikcyjna, głupia lista wymyślona przez narodowych ksenofobów, wariatów. To są wariaci… Wiecie, do czego oni są zdolni! To prawdziwe zagrożenie!

Popatrzyliśmy po sobie zdezorientowani. Burmistrz zrobił groźną minę, starając się rozładować sytuację.

- No nic, nieważne. Na razie przerwiemy spotkanie, bo zaraz mam ważną wizytę. Panowie, pamiętajcie, te głupoty zostają między nami… Chyba się rozumiemy, nie chcecie stracić tych swoich kilku złotych. A, moja córka ma być w tym przedstawieniu… to chyba jasne, wiem, że ona trochę sepleni, ale to już wasza broszka, żeby ją tam upchnąć.

Wyszliśmy z gabinetu w popłochu i nie poruszaliśmy więcej tego tematu. Wysłałem do pisarza jeszcze ze dwa maile, ale nie przyszła żadna odpowiedź.

W dniu wizyty Mistrz podjechał pod dom kultury czarną limuzyną, z obstawą. Wszyscy byliśmy ubrani jak na odpust lub otwarcie kanału. Klaskaliśmy bez przerwy niczym na zjeździe partii. Wszyscy się uśmiechali, choć wcześniej klęli w żywy kamień, mówiąc o fortunie Mistrza i jego wyczynach. U kilku osób widziałem łzy wzruszenia. Mimo wielu niejasności i nieporozumień była to wielka chwila dla naszego miasteczka. Pokazaliśmy światu, na co nas stać. Pokazaliśmy, że nie jesteśmy żadną prowincją i przyciągamy gwiazdy dużego formatu.

Mistrz wszedł o lasce na scenę domu kultury i patrzył na nas przez czarne okulary. Był niczym wielki nieodgadniony demiurg, imponował nam. Jego mina była obojętna, na naszych malowała się ekstaza. Wiedziałem już, że nie jest w jego zwyczaju udzielanie wywiadów i że nie lubi publicznych występów. Ale mimo to liczyłem na kilka słów, jakąś wymianą myśli. Cieszyłem się, że Mistrz jest w końcu między nami i ogarnia nas ta jego światowa wielkość. Przedstawiciel wydawnictwa powiedział, że właśnie ukazał się album ze zdjęciami Mistrza. Oznajmił też, że Mistrz jest wielkim pisarzem, podziwianym tu i tam i nie lubi udzielać wywiadów. Nie zamierza pozdrawiać mieszkańców – tu przedstawiciel pomylił nazwę naszego miasteczka z inną, równie malowniczą miejscowością – bo tego też nie lubi robić. Pod koniec prezentacji książki Mistrz wstał, ukłonił się i – cytując pewnego aktora z programu telewizyjnego dla dzieci – rzekł najspokojniej w świecie:

- A teraz, kochane dzieci, pocałujcie mnie w d…

Po czym wyszedł szybko ze swoją obstawą tylnym wyjściem. Wszyscy byli oburzeni. Burmistrz aż kipiał, proboszcz zaciskał pięści i rozglądał się wściekły, kilka osób zaczęło gwizdać. Jedna pani się rozpłakała. Zapanował niesamowity rozgardiasz. – Skandal – krzyczano. – Co za brak tolerancji, chamstwo, za kogo on nas ma – mówiła oburzona starsza kobieta. – Za jakichś kretynów. My do niego z sercem na dłoni, jak bracia…

- Wiedziałam, że on nie jest z naszych – stwierdziła dobitnie jedna z wierszokletek. –Taki barbarzyńca nie może mieć Boga w sercu. To ohydne. Niech go ogień piekielny pochłonie, niech mu ziemia ciężką będzie!

Chyba tylko jedna osoba w pierwszym rzędzie śmiała się aż do rozpuku. Zwróciłem na to uwagę, dlatego potem starałem się dowiedzieć, kto to jest. Okazało się, że to właśnie słynny adwokat, który przyjmował przez wiele lat pieniądze przesyłane przez cudem ocalałego Żyda. Ten miły, niepozorny pan – jak o nim mówili wszyscy sąsiedzi – z czasem, dzięki wymienionym wyżej, dodatkowym dochodom mógł sobie pozwolić na zasłużony wypoczynek i oddał się swojej prawdziwej pasji. Pisaniu książek dla dzieci.

Gdy opowiedziałem potem o tym wszystkim naszemu burmistrzowi, ten zrobił grymas, jak by miał splunąć i rzucił o ścianę książką, która leżała na biurku. Po imprezie wyglądał jak król, któremu zabrano połowę królestwa.

- Świnia! – krzyknął. –Wiedziałem, wszyscy pisarze to świnie!

 
  STRONY PARTNERSKIE I POLECANE PRZEZ MAGAZYN CEGŁA  
   
  Portal turystyczny Noclegi-Online Wrocław  Kalambur