Siedzę już cztery godziny nad kartką papieru i pròbuję skończyć moją pracę semestralną , choć zacząć byłoby chyba trafniej , zważywszy na to , że mam dopiero dwa zdania , dumnie wystające od prawie pustej kartki . Jak z tych dwòch zdań ma się zrobić dwanaście stron drukiem nie wiem , bo cudotwòrcą nie jestem , ale jak się już zrobi , to pòjdę sie nawalić . Albo opcham się czekoladą . Albo się chociaż wyśpię . Albo najlepiej opcham się czekoladą , nawalę się i potem się wyśpię . I w międzyczasie jeszcze się porzygam ( a co by nie ) . Jednak zanim do tego dojdzie , walnę sobie czaszką o ścianę ( może się odblokuję ) , wybuchnę histerycznym płaczem i śmiechem ( na przemian ) , powyrzucam wszystkie
podręczniki przez okno ( wlaśnie pada ) , oderwę temu robalowi co mi biega po ścianie z prawej wszystkie odnòża ( pincetką i przez lupkę ) , kròtko mowiąc : odwali mi i to zdrowo . Bo jak tu , do diabła ciężkiego , napisać dwanaście stron na temat „ Użycie partykuły `ale` w „ Blaszanym bębenku” Güntera Grassa” ?
W sumie to mogłabym przepisać coś tu i tam , poszukać trochę w necie , może by się coś znalazło , nawet by się nikt nie połapał . Ale ten temat ! Kto przy zdrowych zmysłach , będzie analizował każde „ale” , jakie napisano w jakieś książce , a niech i nawet będzie u Grassa , albo i samego Goethego ? Przecież o co chodzi , każdy się domyśli z kontekstu , po jaką cholerę dopatrywać się tu czegoś więcej ? Rozbierać na czynniki pierwsze , szukać , ukrytych znaczeń , a może ten Grass albo Goethe wcale tych swoich „ale” , nie mieli na myśli tak , jak mieli ? A mieli . Pewnie , że mieli i jeden z drugim się przewraca , jeden w grobie , drugi jeszcze za życia , jak widzą , co za akrobacje się wyprawia z ich wypoconymi ostatkiem geniuszu dziełami . Nikt mi nie powie , że ktòryś z nich w mozolnym procesie „produkcji” swoich skarbòw , przystawał przy każdym zdaniu , żeby sobie zadać pytanie : Postawić tu „ale”, czy nie ? Będzie ładnie ? Tajemniczo na pewno . Takie „ale” to dużo daje . A postawię sobie . Ale sobie postawię !
Przystawać pewnie nie przystawali , ale postawić to sobie postawili , zwłaszcza ten pierwszy , na moją udrękę ( i jeszcze pięciu innych studentòw , ktòrzy też dostali ten temat ).W dodatku facet skromny nie jest i walnął od razu po kilka na stronę , ku uciesze mojego profesora od językoznawstwa , ktòry partykułom i lingwistyce w ogòle , chyba duszę zaprzedał , jak się miałam okazję przekonać w ciągu ostatnich czterech miesięcy . Na początku było całkiem zwyczajnie , ot , jeszcze jedno nudne seminarium ; wpaść z lekkim poślizgiem dziesięć lub piętnaście po òsmej , podpisać listę , zrobić od czasu do czasu minę na „ o , jakie to interesujące” , chrząknąć , spojrzeć na rzutnik , na gościa , w okno , znowu na gościa i dawaj dalej sudoku . Już w drugim tygodniu zauważyłam , że tu jest coś nie tak . Coś się działo , coś niespodziewanego ,co do tego nie było wątpliwości . Facet skakał jak zając od ławek do biurka , jakby dziwnie czymś poruszony , a im bardziej zagłębiał się w temat , tym bardziej robił się czerwony , jakoś niesmacznie podekscytowany , by ostatecznie , w punkcie kulminacyjnym , w ktòrym to wyciągał „genialne” wnioski ze swoich wczesniejszych wywodòw – wytoczyć pianę z ust . Potem następowało ceremonialne wytarcie brody chusteczką – niejednorazòwką oraz spoconego czoła , tą samą jej stroną . Ktòregoś razu po tak dramatycznej akcji , facet stanął przed nami w jakiejś innej niż dotąd , jakby uroczystej pozie i dokonał na nas – możnaby powiedzieć – aktu olśnienia :
- Proszę państwa – zaczął z miną śmiertelnie poważną – wiem , że wielu z was nie ma pojęcia , o czym tu mòwię . Wiem , że są tematy bardziej podniecające niż partykuły , ale wiem też , że są wśròd was i tacy , ktòrym dzisiaj w tej sali , serce mocniej zabiło . I to oni będą dziś jeszcze w bibliotece , w starej gazecie , albo w rozmowie starszych pań w autobusie szukali dowodu na to , do czego tutaj wlaśnie doszliśmy , mianowicie , że partykuły w języku mòwionym , są nieakcentowane . I oni wlaśnie zostaną kiedyś całym sercem i duszą językoznawcami , oni będą ślęczeć dnie i noce nad książkami i z zapałem analizować słowo po słowie , sylabę po sylabie , o bożym świecie zapominając .
Rozejrzałam się po sali i wlaśnie miałam zacząć się śmiać , kiedy zdałam sobie sprawę, że wszyscy to wzięli na poważnie . Co gorsza , to było na poważnie !
I od tego momentu , miała się dopiero zacząć prawdziwa mordęga : otòż ku mojemu bezgranicznemu zdziwieniu , a nawet zgorszeniu , znalazło się trzech czy czterech takich, co się wywodem profesora ośmieleni poczuli i już na następnych zajęciach swoim perwersyjno – lingwistycznym popędom upust dali . A zgłaszali się , a kłòcili się, prześcigali w nowych pomysłach , a najgorsze , że zawalali co tydzień ławki jakimiś wycinkami , gazetami , wydrukami – rzekomo „fascynującymi przypadkami”, tudzież fragmentami tekstòw , podobno najlepiej nadającymi się do empiryczno-analityczno-bla-bla-poznawczej pracy .
Co z tego wynika dla mojej pracy semestralnej ? Otòż najwyraźniej jestem zbyt normalna . Zwykła , przeciętna , może nawet małostkowa ,bo nie oblewam sie rumieńcem na widok schematòw budowy zdania (gdyby mi je chociaż jakiś przystojniak zaprezentował , to może bym się i oblała ), nie skaczę jak zając wstrząsana falami innowacyjnych pomysłòw na wytłumaczenie , dlaczego „ale” raz znaczy „ale” ,a innym razem tylko „ale”, a jeszcze innym znaczy „ale” nawet „ale”. Aha i jeszcze nie toczę piany z ust ( za co wdzięczna jestem niezmiernie ) na samą myśl , że mam prawo , godność , honor ( o przyjemności nie wspomnę ) przeanalizować jak pan Grass miał na myśli swoje „ale” od pierwszej do ostatniej strony „Bębenka...” . A więc walnę sobie czaszką o ścianę , wybuchnę histerycznym płaczem i śmiechem i wyrzucę książki za okno ( robal juz mi zdążył uciec za szafę ) , w nadziei , że mi chociaż trochę , jak nie zdrowo , odbije.
***************** |