"nie mów nic o mnie ja o tobie nie wspomnę"
Ona każdego dnia, od ponad sześćdziesięciu lat, wstaje te parę minut po czwartej nad ranem.
I co Jej to dało? Od trzech lat jest sama. On umierał trzymając jedną ręką Jej dłoń, drugą - dłoń Szanownej Niechybnej Pani Śmierć. A On? Kim On był dla niej? Może Go kochała. Kochała za Dom, który pomógł Jej stworzyć. Ten pokój z kuchnią, bez łazienki. Ten ciepły chleb każdego dnia, który On, z nienaganną starannością wypiekał. Tę czwórkę, już dorosłych, niemowląt. Ten czarny beret - klasyczny, do wszystkiego pasujący. Na popołudniowy niedzielny spacer. Na chrzciny Małego. Na szybkie zbiegnięcie dróżką za odchodzącym listonoszem. Czy chociażby na Jego własny pogrzeb. A może Ona Go nie kochała. Może kochała te wszystkie rzeczy, sprawy z Nim związane. A może to ja niczego nie rozumiem i rozumieć nie powinnam. Staram się zrozumieć. Każdego dnia, parę minut przed dwudziestą zasypiali w łóżku, które On sam zrobił. Tak małe, że mnie samej byłoby
w nim niewygodnie. Parę minut po czwartej Ich oczy wpatrzone w biel krzywo wymalowanego sufitu. I oczekiwanie, który z Nich pierwszy powie "będzie dosyć tego spania". On pierwszy podniesie się z łóżka. Ona zaraz za Nim. Herbata, śniadanie, cisza.
Z biegiem czasu już tylko herbata, leki, cisza. Wychodzą z domu. Zwierzęta nawołują
o jedzenie. Ona je karmi, rozmawia z nimi. On je karmi, rozmawia z nimi. Nadjeżdża mały traktor z przyczepą, zabiera kilka butelek z mlekiem, które Ona wczoraj w tym czarnym berecie przygotowała do odbioru. On idzie. Ona patrzy za Nim, On doskonale wie, czuje, że Ona patrzy, więc prostuje plecy i idzie, z szeroko rozstawionymi ramionami, szybkim krokiem, żeby czuć w jak najmniejszym stopniu Jej wzrok na swoich plecach, ramionach, czubku głowy. Już Go nie widać. Wróci. Może na obiad. Tak, ma niespełna sześćdziesiąt lat, więc wróci na obiad. Ale już za niedługo, kiedy tylko skończy siedemdziesiąt lat, będzie wracał na kolacje. Ona miała siedemnaście lat kiedy Go poznała. On był mężczyzną przed trzydziestką. Mieli te same nazwiska. Jej ojciec podarował Im kawałek ziemi z maleńkim domem, w którym mogliby umrzeć. Dom
z czterema oknami. Trzema stołami. Dwoma wersalkami. Jednym piecem. Jedną Szafą.
Z jednymi drzwiami. Każdego roku spędzam z Nią parę dni. Jesteśmy wtedy nieobecne, nawet dla samych siebie. I prawie ten sam scenariusz dnia. Z tym, że od kilku lat to ja zajmuję Jego miejsce. Ona o tym nie wie. Nie domyśla się, że w te kilka dni jestem Nim. Chce być Nim i odnaleźć coś. Może zrozumieć. Odnaleźć Ich sens w swoim sensie. I kogo to obchodzi?
Mnie.
|