Cegła - Literatura - Proza - Poezja
100 000 KSIĄŻEK NA WWW.TAJNEKOMPLETY.PL !!!
AKTUALNOŚCI MEDIA PODREALIZM CEGIELNIA WASZE & NASZE WYWIADY LINKI KSIĘGA GOŚCI REDAKCJA
 
 
WRÓĆ | WYDRUKUJ

Agnieszka Garbiec

Wypieranie uczuć warunkiem autonomiczności jednostki w świecie współczesnym?

 

Żyjemy w świecie, w którym czas zdaje się skracać swój bieg, przez co pędzimy coraz szybciej, we własnym wyobrażeniu do przodu. Po głębszym zastanowieniu łatwo można się jednak zorientować, że stoimy wciąż w tym samym miejscu… Brakuje czasu, by zachłysnąć się życiem, gdy wciąż nakręceni nieznanym mechanizmem zatrybiamy się coraz bardziej w sprawy, które miast wyzwalać, zacieśniają się wokół coraz bardziej i bardziej. Nie ma czasu, by przystanąć, rozejrzeć wokół, głębiej odetchnąć, a tym bardziej skoncentrować się na tym, co jest naprawdę ważne, co zdaje się niezbędne i bez czego nie umiemy wyobrazić sobie życia, a jednak wciąż skutecznie wypieramy to z własnej świadomości.

 

Uczucia. Prosty, nieodłączny element życia każdego człowieka. Wydawać by się mogło, że bez nich ani rusz. Są tak ściśle i diametralnie powiązane z życiem, że na ich bazie powstają wszelkie wyobrażenia, opierają się działania, dążenia i w oparciu o nie stawiamy sobie cele.

Dlaczego więc stały się tak bardzo niemodne?

 

Czy takimi wykreowały nas media? Jeśli nie bezpośrednio, to z pewnością poprzez masę różnego rodzaju przekazów. Wszędzie widzimy uśmiechających się prezenterów, czytamy o tym, by okazywać radość, dzielić się uśmiechem, na billboardach pojawiają się sentencje typu „Uśmiech rodzi uśmiech”… Oczywiście nie twierdzę, iż nie jest to istotne. Jednak należy zauważyć, że jesteśmy bardzo smutnym narodem. Wystarczy proste badanie. Stanąć na dość zatłoczonej ulicy i obserwować przechodniów. Ilu z nich będzie miało uśmiech na twarzy? Może co dziesiąty, nie więcej. Albo spróbujcie się uśmiechać do nieznanych sobie ludzi w myśl powyższej zasady. Niedorzeczność. W najlepszym przypadku większość mijanych osób dojdzie do wniosku, że mamy „kuku na muniu”, jakiś odsetek stwierdzi, że jesteśmy na „haju”, a nieliczni zareagują wręcz wulgarnie i możemy w najłagodniejszym przypadku usłyszeć zdanie typu ”I co się cieszysz wariacie?”. Dość nieprzyjemna perspektywa.

 

Jak wykazują amerykańskie badania, przeciętny Amerykanin z dnia na dzień czuje się coraz lepiej, natomiast w Polsce jest odwrotnie, nasze poczucie codziennie jest gorsze. Gdyby tak było faktycznie, to chyba dobra połowa ludności polskiej byłaby już na tamtym świecie…

Zazwyczaj jesteśmy tak skoncentrowani na własnym życiu, że nie dostrzegamy problemów innych osób.

 

Koncepcje są dwie. Po pierwsze chcielibyśmy się pochwalić tym, co dla nas radosne, ale powstrzymuje nas obawa, że może to wywołać zazdrość u odbiorcy tak optymistycznego przekazu. Druga koncepcja jest taka, że jednak tego nie zrobimy, bo wyjdziemy na zwykłych chwalipiętów. Jak więc należy się zachować?  Rozwiązanie nasuwa się samo. Trzeba zachowywać się tak, jakby nic się nie zmieniło w naszym życiu, a więc ograniczyć własną ekspresyjność do niezbędnego minimum.

 

Ukierunkowując się na zachowania przybliżające nas wg własnego mniemania do zachowań będących w dobrym tonie powoli pozbawia nas własnej, uczuciowej tożsamości. Nauczyliśmy się tak bardzo przeżywać wszystko wewnątrz własnego ja i się nie uzewnętrzniać, że powoli stajemy się dla siebie klatką. Skutkuje to wzrostem niecierpliwości, zwiększaniem się poziomu stresu, a co za tym idzie – niezadowolenia. I tak stajemy się narodem niezadowolonym, marudnym, któremu trudno dogodzić w jakiejkolwiek dziedzinie życia. Do tego stopnia wypieramy uczucia z własnych serc i dusz, zamykamy się w sobie, przechodzimy nad uczuciami „do porządku dziennego”, nawet wówczas, kiedy budzą w nas gwałtowny sprzeciw, że nagle okazuje się, iż niemal nad wszystkim można przejść obojętnie. Bo „skoro mną się nikt nie przejmuje i ze wszystkim musze walczyć sam, to i ja nie muszę się o nikogo troszczyć”. I w ten sposób tworzy się błędne koło, ponieważ większość ludzi zdaje się być krzykiem, jednym wielkim wołaniem o pomoc!

 

Powszechne jest ukrywanie problemów, które dla jednych urastają do rangi nierozwiązywalnych, dla innych zaś są błahe. Świadomość, że człowiek musi przyznać się przed innym człowiekiem, iż nie potrafi sobie poradzić w jakichkolwiek kwestiach jest już niemal problemem społecznym. Bo jak przyznać się sąsiadowi do własnej niemocy bądź niewiedzy? To przecież jest w złym tonie. Bo co sobie taki sąsiad zaraz o mnie pomyśli, że jestem niedojda, łamaga? Niedoczekanie!

W takich sytuacjach nie dziwi fakt, że z roku na rok wzrasta sukcesywnie zapotrzebowanie na psychiatrów. Rozmiar frustracji społeczeństwa rośnie, a ludzie ekspresyjni, otwarci stają się piętnowanymi niemalże jednostkami, z których zamiast brać przykład – wytyka się ich palcami. Jak bowiem można odczuwać radość w obliczu nieustannych katastrof, wypadków, negatywnych zdarzeń? To karygodne!

 

Jednak paradoks wciąż polega na tym, że sami usiłujemy udawać przed sobą, że naszych problemów nie ma.

Wszystko jest w jak najlepszym porządku nawet, a w szczególności wówczas, gdy nie jest…

Zatrybieni we własne problemy, od których usiłujemy uciec stajemy się bosko niezależni, samowystarczalni, godni podziwu, łakniemy pochwał, bycia w centrum uwagi, bo przecież nic nie jest w stanie nas wzruszyć, dotknąć, wzburzyć…

 

A gdzie w tym wszystkim miejsce na uczucia? Karmimy się substytutami wrażeń oglądając filmy, czytając czasopisma, buszując po forach internetowych, na których bezpiecznie i anonimowo usiłujemy przelać cząstkę tego, co wciąż dzwoni nam w uszach.

 

Zaczyna się od pisania do szuflady, następnie debiut forumowy, dalej tworzenie społeczności, wzajemnych kółek adoracji będących substytutem realiów. Oczywiście pomijam ludzi pełnych pasji, dla których Internet jest pierwszą z możliwości zweryfikowania własnych umiejętności, choć należy być przezornym i zachować dozę dystansu w stosunku do opinii otrzymywanych przez Internet. Może się zdarzyć przecież tak, że ktoś mocno sfrustrowany dorwie się do głosu po to tylko, by wyżyć się na jakimś Bogu ducha winnym forumowiczu, który gotów zniechęcić się do danej społeczności i co gorsza – do własnej pasji.

 

Wypieranie uczuć niesie jednak ze sobą pewne ryzyko przeoczenia czegoś wartościowego, co zaczęło się krystalizować w sferze uczuć, przyjmując to z góry za przejaw zdarzeń działających na niekorzyść dla naszej psychiki. Perfekcjoniści potrafią osiągać stany całkowitego dystansowania się do otoczenia i w rezultacie przyjmując wynikające z tego zakłamania za rzeczywistość. Zatem pojawia się efekt całkowicie odmienny od pożądanego. Owszem, bardzo dobrze jest umieć się w niektórych sytuacjach zdystansować do otoczenia, jednak kredyt zaufania, z którym powinniśmy traktować pewne zdarzenia jest niezbędny do rodzenia się więzi między ludźmi, a co za tym idzie, do rozwoju jednostki względem społeczeństwa i tworzenia relacji interpersonalnych.

W takiej sytuacji trudno jednak zachować równowagę, tym bardziej jest to trudne do wykonania na poziomie głębszych relacji międzyludzkich, związanych ze sferą uczuć.

 

Ciągłe roztrząsanie, tworzenie różnych wersji zdarzeń, jednostronne analizy dotyczące poszczególnych zachowań i przyjmowanie ich za jedyne i niepodważalne fakty burzy równowagę i sprzyja wypieraniu uczuć z prostej przyczyny, jaką jest strach przed doznaniem zawodu.

 

Samooszukiwanie staje się bardzo powszechne i sprzyja powstawaniu fałszywych relacji pomiędzy jednostkami, które dążąc do własnej autonomiczności kosztem uczuć stają się „samowystarczalne”, nie potrzebują budować relacji z innymi ludźmi.

Bardzo częstym skutkiem takich zachowań jest agresja, i da się zauważyć, że staje się ona coraz bardziej powszechna.

Z takimi problemami zetknąć się również możemy w książkach, choćby kultowej „Dziwne losy Jane Eyre”, w której zabrakło zwykłej szczerości pomiędzy głównymi bohaterami, zdrowego dialogu, który mógłby doprowadzić do zachowania równowagi emocjonalnej pomiędzy nimi, w efekcie czego dałoby się uniknąć wielu perypetii oraz negatywnych zdarzeń. Podobnych przykładów jest wiele, i to zarówno w sferze książek, jak i filmów (np.: „Notting Hill”). Należy jednak zwrócić uwagę, że gdyby pozbawić literaturę czy film podobnych perypetii, dzieła stałyby się zwyczajnie krótkie i nudne. I co ważniejsze – sztuka jest tylko (lub aż) sztuką i nie należy traktować jej jako substytutu rzeczywistości.

 

Bardzo drastycznym przykładem wypierania uczuć byłaby tutaj książka Małgorzaty Saramonowicz „Sanatorium”, w którym główny bohater do tego stopnia wyparł ze świadomości bolesne przeżycia, że spowodowało to zakłamanie w psychice rzutujące na jego dalsze życie. Pomińmy jednak skrajne przypadki.

 

Czy istnieje więc złoty środek? Coś, co mogłoby wprowadzać nas w stan duchowej równowagi z efektem porównywalnym do stosowania leków typu Valium, Prozac czy Relanium?

Obawiam się, że nie. Wszystko zależy od indywidualnych predyspozycji poszczególnych jednostek, ich wrażliwości, stopnia podatności na stres i wielu innych czynników, których nie sposób wymieniać.

Jak zatem osiągnąć autonomię nie rezygnując z uczuć?

 

Myślę, że każdy powinien odpowiedzieć sobie sam na to pytanie, a kto leniwy, to niech spróbuje być nieco bardziej otwarty - przede wszystkim na siebie. Jeśli uda mu się osiągnąć ten stan, to z innymi pójdzie o wiele łatwiej… Odrobina zaufania - tak, tak! Bez tego kredytu ani rusz! Troszkę więcej szczerości i empatii… i… Uśmiechu na twarzy! Uwierzcie, to wcale nie takie trudne. Ja już sprawdziłam, uśmiech rzeczywiście rodzi uśmiech, choćby ktoś miał pomyśleć, że zwariowałam. To niesamowicie podnosi poziom nastroju.

 

I na zakończenie ćwiczenie dla gorliwych.

Stańcie w domu przed lustrem i spróbujcie pouśmiechać się do samych siebie przez dwie minuty. Trudne? Nie tak bardzo, ale jakie przynosi rewelacyjne efekty!

 

A więc dla wszystkich uśmiechu przede wszystkim! J

 

 
  STRONY PARTNERSKIE I POLECANE PRZEZ MAGAZYN CEGŁA  
   
  Portal turystyczny Noclegi-Online Wrocław  Kalambur