Cegła - Literatura - Proza - Poezja
100 000 KSIĄŻEK NA WWW.TAJNEKOMPLETY.PL !!!
AKTUALNOŚCI MEDIA PODREALIZM CEGIELNIA WASZE & NASZE WYWIADY LINKI KSIĘGA GOŚCI REDAKCJA
 
 
WRÓĆ | WYDRUKUJ

Andrzej Konrad Norberciak

Dresiarz w teatrze

 

 

Masa od jakiegoś czasu kombinował, co tutaj nowego w swojej profesji wymyślić. Trzeba było wykombinować coś ekstra, wprowadzić zaskakujące i pomysłowe innowacje. Bo sytuacja życiowa i nacisk wszechobejmującego konsumpcjonizmu spowodowały wzrost ambicji, których zaspokojenie wymagało zwiększonych nakładów pieniężnych. Uprawiane dotychczas z wielkim powodzeniem krojenie w środkach komunikacji miejskiej już nie wystarczało – wiadomo, że co bogatsi z tego typu usług nie korzystają. Wszelkiego rodzaju uliczne zbiegowiska w postaci najróżniejszych manifestacji, noworocznych koncertów muzyki rozrywkowej i tym podobnych również nie przedstawiały widoków na godziwy zarobek. Co prawda od czasu do czasu trafiło się coś grubszego, ale najczęściej trzeba było przeszperać nie jedną kieszeń zanim uzbierało się tego choćby na kilka gramów amfy. Co tam amfa – na to zawsze się gdzieś szmalu skręciło. Istniały poważniejsze potrzeby – do golfa sobie kilka bajerów kupić od kolegów specjalizujących się w arkanach współczesnej motoryzacji, piratów z grami edukacyjnymi nakupować na rynku (bo tyle tego wychodzi, że na topie cały czas być z nowościami, to dużo forsy trzeba by zainwestować), laskę jakąś na kebaba w weekend zaprosić, a potem na dyskotekę, a kondony też nie najtańsze ostatnio sprzedają, bo taki kondon Najki to trzy razy droższy od zwykłego, no i oczywiście odstawić się w galowy dres.

W zasadzie dres przede wszystkim – wiadomo dobry dres to podstawa wszystkiego, punkt honoru i nieomylny znak wysokiej pozycji społecznej. Na osiedlu to od razu widać, kto respekt ma a kto nie. Jak ktoś cały czas w podobnym chodzi, to powszechnie wiadomo, że jedną zmianę tylko posiada i wieczorkiem co jakiś czas pierze we Frani i potem suszy w nocy na kaloryferze, żeby do rana wysechł i żeby z ludzką twarzą można było nazajutrz na osiedlu się pokazać. Ale to obciach całkowity – kto szpan ma to w szafce taką garderobę trzyma, że ledwie to pomieścić. I takie konfiguracje można by robić, że na ten przykład spodnie od Adidasa, bluza Riboka, buty Najka i jak tylko chcesz, we wszystkich kolorach i fasonach najmodniejszych. Tak żeby na mieście szyku zadać.

Ale na to wszystko fundusze trzeba mieć i nieźle się uwijać. I mieć głowę na karku. Mieć głowę na karku to bardzo ważne. I Masa właśnie miał głowę nie gdzie indziej tylko bezpośrednio na karku.

Dlatego też dotychczasowa uliczna robota nie wystarczała. Dumał Masa dniem i nocą, co z tym Fantem zrobić? Chciał nawet, jak kilkoro jego kolegów za granicę za robotą wyjechać, gdzieś do Anglii w piz du, ale ni jak nie mógł rozeznać się w tych wszystkich Gód baj, Ajm gód pikpoket, Hev a nice plander.

Nie to żeby tak w ogóle angielskiego nie znał. Trochę obyty był i jako taką nawijkę miał: Łot is dys maderfaker, Hallo ken aj esk about nirest pussi, ajm kip fit and majn fejwrit sport is body bilding i tym podobne. Pewnie jakoś potrafiłby się znaleźć, ale nie – masa był patriotą, kochał swoje miasto, swoją mowę ojczystą, kulturę – fizyczną, szanował współmieszkańców swego osiedla a i sam był szanowany. Postanowił, że za nic nie da się porwać fali emigracji i zostanie tu, tutaj gdzie jego dom i gdzie jego korzenie. Bo całym sobą czuł się Polakiem.

Pewnego dnia bujał się wieczorem po osiedlu, spacerkiem, podziwiał widoczki, kubistyczną fakturę blokowiska, pogwizdywał sobie pod nosem i dobrze mu było. Nie ma jak połknąć pięć tabletek ekstazy i popaść w taki radosny i sielski nastrój. Poczuć tą wszechogarniającą harmonię i miłość wypełniającą bloki, drzewa, dzieci, piaskownice, trzepaki i ptaki. Tego wieczora nie byłby nawet zdolny nikomu wpierdolić. No chyba, że ktoś obraził by jego, osiedle albo samochód.

Dla urozmaicenia postanowił wyskoczyć na miasto. Popierdziela tak sobie Masa miastem i patrzy a tu przed takim wykurwistym budynkiem kupa luda i wszyscy tak jakoś lepiej ubrani, odświętnie. Nie to żeby wszyscy, ale niektórzy to od razu widać, że  kapuchy to całe pola mają. Takie stare prukwy wystrojone całe, zero solki tylko białe jakieś zanadto i faceci w garniakach i lakiereczkach”.

„Ja cię, kurwa! Co to za impra? Takie towarzycho, że chyba popijawa u prezydenta miasta. Ale z tych to można by skroić”. W wyobraźni Masy zagościły różnego rodzaju fantazje i nie wiadomo, czy były one wynikiem działania narkotyku, czy też stanowiły jedynie sublimacje jego najskrytszych młodzieńczych pragnień. Oczyma duszy widział, jak brzytwą otwiera torebki i wyciąga z nich portfele naładowane złotymi kartami bankomatowymi, rzędami dwusetek, drogimi ozdobami. Już widział jak w ścisku mówi „Przepraszam” i sprawną dłonią chirurga bez dyplomu wydobywa portfelik ciężarny nominałami swych ulubionych królów polski.

Podczas gdy tak stał i oddawał się marzeniom, ludzie zniknęli za drzwiami potężnego gmachu. „Co to za pałac?” – myślał. „Kurwa, jak by tam wejść, to by dopiero było. Ale skąd wziąć zaproszenie? Beznadziejna sprawa. Niech to chuj” – zaklął nad swym położeniem życiowym i z nieco gorszym nastrojem wrócił na osiedle.

Tam spotkał Metka Nabola, starego kumpla jeszcze z czasów podstawówki (bo i jakich innych?). Posypali sobie po kresce i dawaj w gadu – gadu. Że warto by wpierdolić jednemu i drugiemu, że towar nie taki jak trzeba, że zamiast ryżu, to najlepiej kupić sobie 50 kilo wysokobiałkowej paszy dla świń, bo od tego taki przyrost, że jak ze sterydami zmieszasz, to nawet Pudzian wysiada i różne takie rozterki i przemyślenia. W końcu nad ranem, jak już nie było za wiele, o czym gadać Masa zwierzył się koledze z tego, co widział poprzedniego wieczora. Wyraził ubolewanie, że taka okazja pod samym nosem jak krecha amfy i ani pociągnąć, ani polizać. Metek słuchał uważnie, a jako że lubił wiedzieć co się w mieście dzieje, zapytał, gdzie to wszystko widział, bo i sam chciałby kiedyś popatrzeć. Masa przyobiecał, że jak tylko zjadą to pójdą.

 

Zjechali nazajutrz. Nokia 1654 ADR zadzwoniła dzwonkiem ściągniętym z netu z zajebistym raperskim wokalem samego „Piekielnego Pitbulla”. Dzwonił Metek, że co to kurwa mieli iść na miasto, że mu się nudzi i że trzeba kogoś skroić, nie ma się co opierdalać, w drogę. Masa wskoczył w Golfa i już po kilku kawałkach „Piekielnego Pitbulla”  i po kilku łykach red bulla byli  z Metkiem w centrum.

      - To ta chawira – Masa wskazał na budynek jego marzeń.

      - Kurwa Masa, zero kultury. To nie żaden pałac prezydencki. To teatr – z miną znawcy oznajmił Metek.

-         Teatr? – zdziwił się Masa.

-         Teatr. Rozumiesz. Tam sztuki grają czy coś takiego. Coś jak w telewizji tylko, że na żywo.

-         A ty skąd wiesz. Byłeś? – z podejrzliwością zwrócił się do nazbyt obeznanego z takimi formami kultury kolegi.

-         Pojebany jesteś! Stary mi opowiadał, że jeszcze za komuny, jak był spawaczem, to z zakładu ze dwa razy ich na jakieś przedstawienie wzięli.

-         I co?

-         Nic. Stary zawsze przed pójściem flaszkę zrobił i tak jakoś mgliście pamięta. Ni chuja, nic ciekawego pewnie.

-         Jak to nic ciekawego? – zaoponował Masa. – Ty wiesz ile tam można torebek skroić. Człowieku, cała wuchtę.

-         Myślisz?

-         Pewnie – z całym przekonaniem odrzekł Masa  - Ale jak się tam dostać?

-         Stary mówił, że bilety trzeba kupić.

-         Bilety? – zdziwił się Masa. – Tak samo jak na mecz Tramwajarza?

-         Chyba tak.

Koledzy zamilkli na chwilę, popadając w głęboką zadumę. Ostatecznie Masa podjął męską decyzję.

-     Dobra. Idziemy – oznajmił Masa kiwając w stronę gmachu.

-         Co ty, pojebało cię? Do teatru chcesz iść? Ty wiesz, jaki obciach będzie, jak się na osiedlu dowiedzą? – zaprotestował Metek, zaniepokojony kulturalnymi ciągotami kolegi.

-         A co ja telewizora w domu nie mam? Kroić pójdziemy.

-         A to co innego – w mig załapał Metek. - Ty, ale chyba bilety trzeba kupić? – dodał po chwili.

-         No, trzeba. Tego raczej nie skroisz. – pełen ubolewania stwierdził Masa i dodał. - No to masz kasę i idź – wyciągnął pieniądze i chciał wepchnąć bardziej oświeconemu koledze.

-         Czemu ja?

-         Bo ty się na teatrze lepiej znasz.

-         Ja kurwa? Ja w życiu nie byłem w teatrze.

-         Ale twój stary był.

-         Sam nie idę – brzmiało ostatnie słowo Metka.

Po chwili intensywnego namysłu Masa zdecydował:

-         Dobra idziemy razem.

Niepewnie wkroczyli do holu i jeszcze mniej pewnie podeszli do kasy. Kasjerka zapytała, czym może służyć.

-         My chcieliśmy do teatru – powiedział onieśmielony Metek.

-         A na które przedstawienie.

Pytanie nieco zaskoczyło młodzieńców.

-         Ten, tego, na coś fajnego, z akcją – wyraził swe preferencje Masa.

-         I tak żeby dużo ludzi przyszło... No coś na topie – roztropnie sprecyzował Metek

-         W takim razie proponuję premierowe przedstawienie: „Bohater naszych czasów”. W sobotę na dziewiętnastą. Odpowiada panom?

-         Może być w zasadzie – zgodził się Masa. Metek przytaknął.

-         Jakie bilety?

-         Najlepiej w kornerze – zaproponował Metek.

-         Niestety zostały już tylko dwa miejsca na parterze w środkowym rzędzie – miłym głosem oznajmiła kasjerka.

-         No to dobra. Bierzemy – zdecydował Masa.

-         Ale ulgowe czy całe?

-         Lepiej ulgowe – przekalkulował Masa.

-         A mają panowie legitymacje?

-         Jakie legitymacje – zdziwił się?

-         No szkolne, studenckie.

„Kurwa, jeszcze czego” – pomyśleli młodzieńcy.

-         Mam tylko legitymację wojskową – wyznał szczerze Masa.

-         W takim razie to będzie 60 złotych.

„O w chuj” – pomyślał Metek z ciężka ręką wyciągając trzy dychy z kieszeni”. Sto dwadzieścia kapsułek testosteronu, pięć tablet albo gram amfy diabli wzięli.

Młodzieńcy byli bardzo podekscytowani nadchodzącym sobotnim wieczorem. Zachodzili w głowę, jaki przyodziewek powinni nałożyć na swe rozbudowane ciała. Masa postanowił, że za ostatnie oszczędności kupi sobie najbardziej wypasiony dres z wiosennej kolekcji Najka. Jednakże bardziej oświecony i obyty w wielkim świecie kolega uświadomił mu, że tak się nie godzi.

-         Sam widziałeś, jak ludzie byli ubrani. Nie?

-         No, sztywniacko jakoś – Masa wyraził swą opinię na temat teatralnej mody.

-         Ale wiesz, tak trzeba... Rozumiesz, musimy wtopić się w tłum.

-         Kurwa, prędzej niech mi Golf napierdoli niż miałbym założyć na siebie gajer – Masa nie ukrywał wzburzenia. -  Nigdy nawet po moim trupie.

-         Nie no, to byłby obciach – Metek wiedział, że pewnych granic przyzwoitości nie należy przekraczać.  Co począć? Po kilku browarach doszli do kompromisu.

-         Chuj, raz kozie śmierć – ubieramy dżinsy i koszule na krótki rękaw.

-         Ja pierdolę, ale siara... Ale niech będzie... – Masa przystał na propozycję kolegi.

 

I nie ma co. W sobotni wieczór młodzieńcy wyglądali nienagannie. Jeszcze w południe w jednym z  centrów handlowym skroili sobie po Levisach i koszule w H&M –ie. Szyję Masy przyozdobił najwspanialszy złoty łańcuch, ubierany tylko na co lepsze sobotnie dyskotekowe wypady. Wieczorem w pełnej krasie stawili się w podwojach Teatru Nowoczesnego. Oczom młodzieńców ukazały się nieznane dotąd wspaniałości. Co prawda nie wszyscy byli wystrojeni jak się patrzy. Po prawdzie duża część widzów ubrana była podobnie do nich, ale przez to utwierdzili się tylko w trafności przybranego kamuflażu.

-         Studenciki pewno kurwa – orzekł Masa. Metek dodał:

-         Takich to nie ma nawet z czego skroić.

Jednakże kilkadziesiąt osób, pań i panów w średnim wieku wyglądało na naprawdę duże ryby. Takich właśnie zacnych gości szukali. Masa i Metek rozdzielili się, udając się w kierunku grupek tłoczących się przy szatni. Dużo luda cisnęło się w oczekiwaniu na oddanie garderoby. Kiedy Masa znalazł się bliżej szatni jakaś nobliwa starsza pani zapytała:

-         Czy byłby pan tak miły i podał moje futro? Musze jeszcze zdążyć do toalety.

-         Oczywiście, droga pani. Z przyjemnością. – odparł Masa z zadowoleniem i po błyskawicznej inspekcji przekazał futro szatniarzowi, kobiecie zwracając numerek.

Tego właśnie było im trzeba. Sprawne ręce młodzieńców szybko namacały kilka grubszych portfeli i jeszcze przed wejściem na sale wieczór zapowiadał się jako prawdziwa uczta.

Mogło by się wydawać, że to, co będzie dziać się po wejściu na widownie będzie interesować młodzieńców dopóty, dopóki zgasną ostatnie światła. To znaczy do tego czasu, kiedy można jeszcze rzucić okiem po widowni i zapamiętać namierzonych w tym czasie potencjalnych dawców. Masa był o tym przekonany tak głęboko, że niemal niezwłocznie zamknął oczy przygotowując się do snu. Ze stanu półdrzemki wyrwały go znajome i miłe uchu słowa. „Kurwa mać, ja pierdolę, zajebać ich wszystkich”. Otworzył oczy i to, co ujrzał na scenie wprawiło go w najwyższe osłupienie. „Ja pierdolę, chłopaki z sąsiedniego osiedla wpadli żeby spuścić nam wpierdol, za to że bezprawnie wjebaliśmy się na ich teren” – pomyślał nieomal bez zastanowienia, ponieważ to co ujrzał przechodziło najśmielsze dresiarskie wyobrażenie. Na scenie kilku łysych kolesi, od stóp do głów odstawionych w nowiutkie dresiki najbardziej bajeranckich firm, rozpiżdżało w drobny mak przystanek autobusowy. Początkowo Metek był również nie mniej zaskoczony, jednakże po kilku dobrych chwilach nieomal idealnej demolki i usłyszeniu paru soczystych steków spływających z ust bohaterów poluźnił uścisk dłoni zaciskającej kurczowo kastet.

-         Kurwa, nie wierzę człowieku! Co to jest, co to za kino? Ale zajebioza! – szeptem wycedził do ucha Metka. - Może się podłączymy?

Metek mimo całego wewnętrznego rozgorączkowania zachował zimną krew i wyszeptał:

-         Co ty kurwa, pojebało cię! Przecież jesteśmy w teatrze.

-         No i co z tego? – Masa nie za bardzo rozumiał w czym to może przeszkadzać.

-         To wszystko na niby – ze spokojem mentora wytłumaczył kolega.

-         Ale kino, ale kino – mamrotał pełen podziwu Masa.

Na scenie demolka trwała jeszcze kilka dobrych chwil i zapewne szybko by się nie skończyła, kiedy to..., kiedy to dało się słyszeć dźwięk syreny towarzyszącej pojawieniu się dwóch umundurowanych policjantów. Masa i Metek drgnęli do żywego. W ich nieobytych ze sceną umysłach na moment zatarła się granica między rzeczywistością i fikcją. Znaczy to, że idea teatru porwała ich rzeczywiście, zadość czyniąc Arystotelejskiej idei utożsamienia widza z cierpieniem bohaterów. „Wiejcie chłopaki, bo pójdziecie siedzieć” – radził w sercu Masa.

„Dawaj szkieła pałą po łbie” – kibicował Metek, ponownie zaciskając w dłoni kastet.

-         Co się tutaj dzieje? – rutynowe pytanie padło z ust jednego z policjantów.

-         Nic takiego – odparł jeden z łysych.

-         Jak to nic? Dlaczego wyładowujecie agresję na przystanku autobusowym? – dociekał drugi.

-         Bo autobus nam spier... To znaczy uciekł nam autobus, a koleżanka ma imieniny.

-         Aaa, to co innego. Ale tak nie wolno. Będzie mandat. Teraz spiszemy wasze dane personalne i dostaniecie po 50 złotych mandatu.

-         Przepraszam, ale ja się nie zgadzam – postawił się jeden z wyrostków. - Czy pan wie ile nocek muszę rozkładać towar w Tesco żeby zarobić 50 złotych?

-         Przeciwstawiacie się władzy Czwartej Rzeczpospolitej łobuzy. Noł tolerans – wycedził groźnie policjant. - Imię i nazwisko.

-         Łysy – przedstawił się jeden z chłopaków i dodał: - A masz chuju – waląc policjanta bejzbolem po głowie.

Policjanci nie mieli najmniejszych szans. Nie wiedzieć jakim teatralnym trikiem po kilku pałach twarze policjantów zalała krew. Młodzieńców na widowni aż rozpierała radość na taki obrót sprawy. Czegoś podobnego nie widzieli nawet na najlepszych meczach „Tramwajarza”. Kilka pań skrzywiło się w wyrazie najwyższej odrazy i współczucia dla przedstawicieli organów ścigania.

Na chwilę przygasło światło. Scenę wypełniła muzyka nie kogo innego tylko...tylko... „Piekielnego Pitbulla”! Jak wyraziła się krytyka był to doskonały pomysł reżysera „...aby kluczowe momenty sztuki komentowane były dodatkowo podkładem muzycznym i rapem największego polskiego znawcy problematyki ulicy i przedmieścia” Choć młodzieńcy z najwyższa uwagą śledzili dokonania swego duchowego guru, usłyszany kawałek był całkowita nowością.  Ale o pomyłce nie mogło być mowy. Piekielny Pitbull wygłaszał credo swej raperskiej wiary „Elo, elo laski/ na spodniach mam trzy paski/ Dziś ostry jestem jak tabasco/ rozgrzany na czerwono jak żelazko/ Siadam do mego wspaniałego Golfa/ liczniki świecą jak gwiazdy na niebie/ a ja już pędzę miastem do ciebie/ W moich żyłach buzuje pragnienie i amfa/ Dzisiaj wybornie się zabawimy, niejedną fifę nabijemy, spalimy/ powibrujemy, niezły melanż urządzimy/ i nie potrzeba będzie nam wiagry/ bo w nasz sex będzie dąć ekstazy/ o tak, tak, szejk, szejk jor pussi nał/ właśnie taką ciebie mieć bym chciał/Dziewczyno w ekstazy jest ci całkiem do twarzy.

 

Łał!!!... Chłopakom aż zrobiło się gorąco, aż chcieli wskoczyć na scenę, bo gołym okiem widać było, że szykuje się gruba impreza. Drzwi otworzyła solenizantka. Łysy z chłopakami wskoczył do środka ucałował koleżankę, złożył życzenia.

-         Żeby ci się Gocha dobrze działo, dużo szmalu miało, chłopaka z furą jak ta lala brykało, dobrze się bzykałao, elo, elo, mała. Sto lat kurwa.

I wręczył prezent – radio samochodowe z zwisającymi jeszcze kabelkami.

-         W środku jest płyta Piekielnego Pitbulla. To ode mnie – powiedział jeden z łysych.

-         Elo, elo, zajebisty przyjacielo – podziękowała Gocha.

Trzeci z łysych wyjął coś z kieszeni i powiedział, że kupił jej kota, ale ten chyba nie żyje, bo jak go niósł w kieszeni to chyba nieopatrznie przygniótł. Gocha odpowiedziała, że to nic nie szkodzi, że liczą się intencje, pamięć i że nie ma sprawy, zajebisty prezent.

Trzeba zaznaczyć, ze w mieszkaniu Gochy miały miejsce fakty, jakich na osiedlowych imprezach Metek i Masa w życiu nie widzieli, a o czym skrycie marzyli przed każdą zbliżającą się domówką. Gocha zaprosiła kilka koleżanek, tak że na jednego faceta przypadały co najmniej dwie laski. To nie mieściło się w głowie, a nawet w spodniach, to musiał być jakiś raj, jakiś stan specjalny, gdzie większość kolesi poszła napierdalać się z innym osiedlem, jak na wojnie, a tych kilku szczęśliwców pozostało by zabawiać pilnujące ogniska domowego laski. Do tego wszystkiego dochodziła inna ważka okoliczność. Chłopcy jeszcze nigdy nie widzieli czegoś tak fenomenalnego – każda z lasek była całkiem niezłą dupą a kilka to było naprawdę wypasionych. Co prawda Masa od razu zauważył, ze jakoś za mało solki zażywają, takie jakieś blade, bez tego specyficznego brązu środkowoeuropejskiego tropiku. Ale co tam... zero pasztetów. Jakby tylko mogli tam wpaść, to rzuciliby się jak psy na baleron... „Ci kolesie to kurwa mają szczęście...” – zazdrościł Masa. „Kurwa, na jakim one mieszkają osiedlu?” – zachodził w głowę Metek, marząc równocześnie o przeprowadzce do tego wspaniałego dystryktu.

Wytrawna publiczność była nie mniej zaskoczona aniżeli mniej obeznani nowicjusze. Szczególnie starsze pokolenie, dla których podobne sceny goszczące na deskach teatru były obrazami jakby z innego świata. Jedna z nobliwych dam pomyślała nawet: „Przecież równie dobrze mógłby to być mój biedny kiciuś” i aż wzdrygnęła się na tę makabryczna myśl. Jeden z znanych obrońców praw zwierząt zachodził w głowę, czy aby w czasie realizacji przedstawienia nie ucierpiało żadne zwierzę. Członek rady miejskiej podjął decyzje, że na najbliższej radzie należy przyjrzeć się zagadnieniu dewastacji przystanków autobusowych. Pomyślał o tym, choć, co warto odnotować sam z komunikacji miejskiej nie korzystał.

 I właśnie o to chodziło autorowi tekstu i najbardziej awangardowemu reżyserowi naszej współczesności. Chodziło o to, aby w teatrze ukazać brutalną rzeczywistość, obok której żyjemy. Świat, którego w pogoni za karierą i pieniędzmi nie zauważamy. Rzeczywistość odmienną od tej, jaką możemy ujrzeć ze stron kolorowych miesięczników. Świat zepsucia i moralnej znieczulicy, gdzie prawem jest mięsień, noga i pięść. Bohaterów przesiąkniętych złem aż po sznurówki butów, gdzie wyznacznikiem wartości człowieka jest przyrost masy mięśniowej i ilość pasków na dresie. Bo teatr nie tylko powinien bawić, ale i uczulać, uderzać w całej prawdzie swego dziejowego przekazu. Bo jak napisał jeden z naszych najbardziej wpływowych krytyków: „Przedstawienie Bohater naszych czasów jest niczym innym jak artystycznym przetworzeniem najbardziej palących współcześnie problemów. Autor zajrzał tam, gdzie dotąd nie odważył zajrzeć żaden z naszych dramatycznych „pięknoduchów”. Bez przesady można rzec, że śmiałe idee Artaud po raz pierwszy zyskały materialne ucieleśnienie na deskach  Teatru Najnowszego”. 

Ale co to wszystko mogło obchodzić naszych początkujących widzów. Dla nich to, co działo się na scenie nie było żadnym tam „artystycznym przetworzeniegm najbardziej palącej współcześnie rzeczywistości”, tylko czymś w rodzaju idealnej rzeczywistości, czymś, co jeśli studiowaliby filozofię nazwaliby „Platońskim światem idei doskonałej imprezy”.

Na scenie zabawa zaczęła się na całego. Panowie wstępnie zapoznali się z paniami i aby nieco rozluźnić atmosferę na scenie pojawiła się „najbardziej paląca kwestia współczesnej rzeczywistości” - marihuana.  Ruszyła kawalkada dżojntów, ale to była dopiero przygrywka, apertif, lajtowe wprowadzenie. Teatralny operator zapachów zadbał nawet o kadzidło idealnie imitujące zapach narkotyku.

Metek jak tylko zaciągnął znajomy zapach aż zaczął oddychać w przyśpieszonym tempie, żeby przefiltrować przez płuca jak najwięcej dymu. „Kurwa, trzeba się było przed wyjściem porządnie zbakać, a nie siedzieć o suchym pysku” – żałował Masa, który zrezygnował z tego zamierzenia, ponieważ uznał, że do teatru to tak jakoś nie wypada. A tu masz – centralnie na scenie jarają sobie dżojnty a do tego zarzucają piksy z ekstazą i popijają to wszystko Martini z lodem. Jakby tego wszystkiego było mało, to jedna laska była do tego stopnia ujarana, że zaczęła robić na stole striptease. W jednym momencie zdarła biustonosz i widownię zalała wspaniała iluminacja kształtnych piersi aktorki. Niejedna pani zazdrościła aktorce takiego stanu posiadania. Niejednemu Panu wyleciałaby ślinka, gdyby nie siedząca obok żona. Masa i Metek wychowani na kulcie filmów porno nie doznali co prawda skrajnego szoku, jednakże zgodnie przytaknęli, stwierdzając, że takie cycki to by się z chęcią wymacało i po tej nagłej epifanii z nadzieją oczekiwali na dalszy rozwój wypadków.   Imprezka hulała na całego. Ale to wszystko można jeszcze było jakoś przełknąć, przeboleć, bo i czasem na domowej imprezie jakiś pasztet się rozebrał, pokazał swoje potworności – jednak to co stało się niebawem przepełniło czarę goryczy. Ten, co przyniósł kota oznajmił:

-         Hej towarzycho. Mam tutaj coś specjalnego – wyciągnął zza pazuchy foliową reklamówkę naładowaną jakimś proszkiem. – Zaraz się trochę zabawimy. Mam tutaj kokę zmieszaną z amfą, gałką muszkatołową i haszem. Zaraz będzie ostra jazdaaaaa... – krzyknął i popadł na jakiś czas w taneczne zapomnienie.

-         Zajebioza – wyraziła swój zachwyt Gocha. – Szczęśliwi prochu nie liczą.

„Ja pierdolę, co jest grane?” – pomyślał oniemiały Metek. „Kurwa ale mieszanka. Ten koleś to musi znać dilera”. Serce Masy przepełniały dwa sprzeczne uczucia – z jednej strony zazdrość, że jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się uczestniczyć w podobnej imprezie,  z drugiej strony niepewność – „Ki chuj – to możliwe, żeby wymieszać tyle dragów na raz?”. Widocznie możliwe, bo jak napisał recenzent sztuki – „Scena ta była najbardziej dosadnym i wiernym zobrazowaniem kultury zażywania narkotyków w jaka pojawiła się w naszej najnowszej literaturze”.  

Wszyscy po kolei zaczęli wciągać piekielny specyfik bez żadnego umiaru, nie zważając na ostrzeżenia ministra zdrowia i opieki społecznej. Widząc to początkujący pracownik banku pan Michał, postanowił, że jego dziecko nigdy w życiu nie będzie chodzić na żadne prywatki. Wielu przekonało się, że haszysz zmieszany z koką wcale nie jest jak chcą tego Holendrzy miękkim narkotykiem – trzeba raz na zawsze rozstrzygnąć tę kwestię – jest albo pół miękki, albo pół twardy.

Ale na tych diabelnych środkach się nie skończyło. Łysy krzyknął, że jemu jest mało, że jego taki lajt słabo bierze i że jak nie zapali sobie brałna to ropierdoli wszystko w drobne piździki. Gocha powiedziała, że: „spoko goście zaraz was ugoszczę, nie maco nerwówki cisnąć, izi men, nie piekli się, czekajcie a zajaracie” i że „nadmuchani będą upalonymi”. Poszła do kuchni z tym od kota i po chwili wturlali na scenę potężnego arbuza. Gocha kazała Łysemu tego arbuza naszpikować przez strzykawkę rozpuszczonym w wodzie brałnem. Czegoś podobnego w polskim teatrze jeszcze nie było (a kto wie czy i nie w światowym!). Znawca teatru Pawluśkiewicz doznał iluminacji i uznał, że uczestniczy w najdoskonalszym przedstawieniu, jakie do tej pory widziały jego oczy. To była prawdziwa uczta perwersji i zepsucia. Niekonwencjonalnemu zażywaniu narkotyków stało się zadość. Arbuz został w całości pochłoniętych a imprezowiczów opanował nastrój radosnej zabawy. Śmiechom nie było końca. Ze sceny padały niezrozumiałe dla nikogo żarty, które na tę okazję napisał największy w Polsce absurdalistyczny kabaret. Było to najlepszym probierzem, że faktycznie – choć żarty wydawały się niezrozumiałe, to pod wpływem narkotyków muszą być niezwykle śmieszne. Część sali rechotała wraz z aktorami.

Zachwytu i oburzenia publiki nie podzielali nasi bohaterowie. Nie. Nie można powiedzieć, żeby przestało im się podobać. Sęk w czym innym. Masa rozumował „Nie no kurwa, tutaj to już przesadzili z tą herą. Zachowują się jak ostro zbakani, a wszyscy powinni już dawno leżeć plackiem na ryju, w rzygach cali zasyfieni. Nie ma tak dobrze. Na osiedlu każde dziecko o tym wie”. Metek równie dobrze wiedział, że to niemożliwe, jego jednak zauroczyła niezwykle piękna polszczyzna solenizantki i z całych sił starał się zapamiętać ten wiekopomny passus: „spoko goście zaraz was ugoszczę, nie maco nerwówki cisnąć, izi men, nie piekli się, czekajcie a zjaracie” i że „nadmuchani będą upalonymi”. „Jak wyjadę z takim tekstem na osiedlu, to wszystkim kopara opadnie, wszystkie laski moje... Napaleni będą zaspokojonymi” – parafrazował w przypływie radosnej twórczości.

Na scenie z wolna zapanował półmrok. Tańczący zbili się w jedno orgiastyczne ciało. Zapadający zmrok wypełniły odgłosy miłosnych uniesień. Impreza zakończyła się antraktem.

-         Kurwa, naćpali się i koniec imprezy. W najważniejszym momencie – podenerwował się Masa. – Jakiś krótki ten seans. Fajne było ale za trzy dychy to ze dwa pornole można by wypożyczyć

-         Człowieku, to przerwa na ćmika – uspokoił teatroman Metek. – Po przerwie dopiero będzie. Stary w życiu nie myślałem, że teatr to taka zajebista sprawa.

W trakcie antraktowego ćmika zachwytom nie było końca. Młodzieńcy zapomnieli nawet, że w tym czasie z powodzeniem można by kogoś skroić. Ćmili ćmika i nawijali:

-         Wszystko bym w piz du oddal żeby mieszkać tam gdzie oni. Wszystko - golfa, sterydy i ławeczkę do wyciskania –w porywie egzaltowanej fascynacji zarzekał się Masa.

-         Tyle dupek człowieku! Jak bym tam wparował, to ci mówię. Dupczeniu nie byłoby końca.

-         A ty widziałeś, jakie chłopaki dresy miały. Totalna wyjebka. Ale paczka

-         No. – potwierdził Metek. - Trzeba się dowiedzieć gdzie mieszkają to może uda się ich skroić.

-         Pojebało cię! To w porządku kolesie. Swoi. – zaoponował Masa oburzony podobną możliwością .

-         Racja. Spoko ekipa. Respekt– Metek odstąpił od dyktowanego chciwością pomysłu.

 

Po przerwie sala nieznacznie opustoszała. Bezpośrednia dosadność serwowanego przekazu na

 
  STRONY PARTNERSKIE I POLECANE PRZEZ MAGAZYN CEGŁA  
   
  Portal turystyczny Noclegi-Online Wrocław  Kalambur