Gdzieś ktoś kiedyś mi powiedział, że pamiętniki piszą ludzie nieszczęśliwi… I pewnie coś w tym jest. Gdyby ktoś spytał „dlaczego”, to odpowiedź zapewne jest całkiem prosta. Piszą, ponieważ traktują je jak lepszy świat. Miejsce, gdzie jest bezpiecznie. Gdzie wrzucają smutki, żale, bez obawy, że ktoś ich za to potępi. Ktoś, kogo się znają. Bo jak potępi obcy, mniejsza szkoda w obskrubaniu duszy z nadziei… Ja też stworzyłam sobie taki świat. Dwa lata temu. I pewnie ktoś pomyśli że to banalne, ale on mnie uratował. Uratował przez zniknięciem w czeluściach czarnej rozpaczy. A stworzyłam dlatego, że dużo łatwiej mi przelewać to, co czuję, na papier. Gorzej z „wprost”. Tak działają introwertycy. Według specjalnych, skomplikowanych instrukcji obsługi. Trochę paskudna natura. Bo wszystko miętoszą w sobie zamiast wyrzucić na zewnątrz. I ułatwić sobie tym życie. Ja po części sposób znalazłam i wyrzucam. Gadając sama ze sobą :) Autoterapia :) Zawsze lepsze niż autodestrukcja :):) Najzabawniejsze, że mój świat powstał pod wpływem traumy, a nazwałam go od kapselków, które miały przynosić szczęście :) Zielonych z sentencjami. Ironia losu :) A może to podświadomie na złość? Że wierzyłam, iż przynoszą szczęście, a przycięły sobie w kulki :) No i podświadomość w pewnym momencie nie wytrzymała nerwowo i zawołała: „skopmy im zielone tyłki i nazwijmy tak bloga” :) No i nazwaliśmy :)
Kapselkowo :)
To mój lepszy świat :) Dziś w porównaniu z dniem założenia jestem sto razy szczęśliwsza . Po części właśnie dzięki temu, że go piszę. To nie ulega najmniejszej wątpliwości. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Wszystko ma w sobie jakiś ukryty cel. Dzięki niemu całkiem niechcący odkryłam coś, co sprawia mi chyba największą w życiu przyjemność. Coś, co dodaje wiary. Wiary w siebie.
I piszę nadal :)
Tak zwany trans :)
Nawyk.
Przyjemność.
PRZYJAŹŃ.
Nie wyobrażam sobie już życia bez niego. Zna mnie od stóp do głów, jak chyba nikt. Zna moje słabości, radości, złości, miłości, wie wszystko. Nie obchodzi mnie, że natykam się na komentarze, że pamiętniki piszą sfrustrowani, nie mający celu ludzie. Może i są tacy. Ja do niech nie należę. Zaczęłam, bo było mi źle. Pomógł mi, więc dlaczego miałabym go teraz uśmiercić, kiedy jest mi dobrze? Tak się nie postępuje z przyjaciółmi… A może tylko ja tak mam...? W końcu Nawiedzona jestem… :)
Niedawno natknęłam się w sieci na wywiad z Kazimierą Szczuką. Nie muszę chyba tłumaczyć, kim ta pani jest. Mogę jedynie nadmienić, że bardzo ją lubię, cenię za wiedzę z zakresu literatury, za konstruktywną krytykę i za wszelkie jej działania. Lubię też po części zapewne dlatego, że podobnie jak ona opiniując niektóre sprawy nie przebieram w słowach, gdy wymaga tego sytuacja. Jestem złośliwa, krytykancka do bólu, czasem bym nawet powiedziała, że wręcz paskudna :) Co wcale nie oznacza, że zła i godna najwyższej krytyki :) Po prostu szczera do bólu :) Ale wracając do wywiadu. Ów wywiad dotyczył właśnie pisania blogów. I w ogóle kultury pisania w naszym kraju. Wywiad ma charakter telewizyjny. Po przeczytaniu kilku słów wstępu przed obejrzeniem pomyślałam sobie, że za moment dowiem się, że jestem sfrustrowaną, pozamykaną w sobie „pseudo-piszącą”, która zamiast pójść do psychologa stosuję własnej roboty terapię słowem :)) Jak bardzo się pomyliłam! :) Po wysłuchaniu tego wywiadu uświadomiłam sobie, że to tak naprawdę osoby, które coś komuś zarzucają, mają ze sobą problem. A najczęściej bywa tak, że zarzucają nie pokazując twarzy. Tak jest najprościej, bo najbezpieczniej. Wyżyć się na kimś, zmiażdżyć czyjąś wiarę w siebie, zabić czyjąś radość, samemu nie robiąc w życiu zbyt wiele. Cieszę się, że na ten wywiad natrafiłam. Teraz wiem, że nadal mogę w tym moim prywatnym świecie walczyć :) Że walcząc, tak naprawdę wygrywam jedną, najistotniejszą dla mnie bitwę. Z samą sobą o to, co jest dla mnie bardzo ważne. O pasję…
A to dla zainteresowanych:
http://www.wiadomosci24.pl/artykul/kazimiera_szczuka_o_jezyku_blogow_oraz_dziennikarstwie_17553.html