Słyszę, jak krzyczą nabrzmiałe paniką.
Krążą, by zaraz ugodzić. Wyrwą kolejny
kawał mięsa. Wyrzucam je za lustro
źrenic, niech oplują ścianę.
W piersi kręci się bęben schizo - frani.
Ja - potem sklejona z podłogą, wypłuczę
solą zgniliznę. Choć odpyliłam pamięć
z kotów, szramy zostały tak samo głębokie.
Zobacz! Na nogach ugiętych w kolanach,
stoję dość silna, by zejść do kopalni.
Nie potrzebuję rąk śmierdzących
Sterillium, jakby moja skóra przenosiła
nieszczęście.
Czuję na plecach ciekawe spojrzenia,
kiedyś całkiem odwrócone, teraz niepotrzebne.
Jedynie proszę, nie trzaskajcie drzwiami,
kiedy uczę się chodzić. |