Wędrowanie z Herbertem jest mi bardzo bliskie,
wszystko się zaczyna zwykle od szczegółu -
ważę w dłoni istotę kamyka, badam politurę
czerwonej skały albo marmuru. Potem po kolei
zamykam się w słowach, odkrywam luki czasu
aby je wypełnić i dotykam rzeczy aby je domyśleć.
Bywa często, że muszę się skurczyć
do głosek, kreski czy przecinka,
by bardziej poczuć, stać się dźwiękiem,
pomrukiem wiatru gdzieś nad Aleksandrią.
I tylko kątem oka śledzę, jak przestrzeń wzbiera
sumą znaczeń, barwą.
A gdy się w końcu z nich wywierszę, odkleję ręce
od płaskorzeźb luster, to cała szklistość zamienia się
w dotyk, burzy się spokojem
wody, w której jestem
drgającym kręgiem w ciemnym chłodzie.
Przez palce sączę piasek Sanhedrynu,
zbieram płynne odbicia bożków, ludzi, Rzymu.
Dalej już płynę, odgarniając dłonią historii fale,
do swojego domu. Zdejmując wcześniej z czoła
południe Rovigo, Rovigo
|