Cegła - Literatura - Proza - Poezja
JEST JUŻ 24 NUMER MAGAZYNU CEGŁA - PIECZĘĆ, PYTAJ W KSIĘGARNI TAJNE KOMPLETY, PRZEJŚCIE GARNCARSKIE 2, WROCŁAW
AKTUALNOŚCI MEDIA PODREALIZM CEGIELNIA WASZE & NASZE WYWIADY LINKI KSIĘGA GOŚCI REDAKCJA
 
 
WRÓĆ | WYDRUKUJ

Barbara Sęk

Objawy głupawy

Czas uciekał i matura była coraz bliżej.
Siedziałem na zajęciach fakultatywnych i wspominałem, jak to jeszcze dwa dni wcześniej, na studniówce darliśmy się w niebogłosy - „ …oj za dzień matura, za godziiinę, już niedługo, coraz bliżej, już za chwilęęę…”
I co dalej???
Nagle dotarł do mnie arkusz egzaminacyjny z tekstem źródłowym i właśnie tym jednym pytaniem.
Zaliczyłem. Test podrzuciłem kilku osobom, znaleźli rozwiązanie. Do dziś nie wiem, czy prawidłowe. Ciągle odnoszę wrażenie, że na pozytywny wynik egzaminu, miała wpływ słabość, jaką żywiła do mnie kobieta oceniająca.
A dalej?
Dalej była już część ustna. Komisja dwuosobowa. Kobieta i mężczyzna. Dobrze mi znani. Słynęli z zadawania mnóstwa pytań dodatkowych.
Jak na tego rodzaju egzaminy przystało, mimo strachu, odpowiadałem na temat, krótko,  i zwięźle.
- Co się dzieje, dziecko?
- Będę miał dziecko.
Odpowiedź była prawidłowa.
Diagnoza, stwierdzająca ciało obce w organizmie mojej ukochanej, była jednoznaczna.
I tak właśnie zaliczyłem z powodzeniem egzamin dojrzałości i wkroczyłem w dorosłe życie. Modlitwy, stosowana profilaktyka na nic się nie zdały.


Już kilka tygodni później określiłem, że forma życiowa, która wtargnęła w czeluści mojej kobiety jest zwykłym pasożytem. Rozpanoszyła się w jej ciele na całe dziewięć miesięcy. Ja już wstępu do otchłani nie miałem, nawet na te 20 do 40 minut tygodniowo.
Potem pasożytka  (wszyscy orzekli, że jest samicą, bo rozepchała się na boki) zrobiła z mojej żony tygrysicę. Gabrysia była w nieustannej gotowości, by rzucić się na mnie z pazurami. Dodatkowo na jej ciele zaczęły pojawiać się pręgi, z czasem coraz dłuższe i szersze.
To było niczym. Po krótkim czasie drapieżna samica zamieniła się za sprawą pasożyta w … przykro to stwierdzić… krowę.  Krowę z przepastnym brzuszyskiem, dyndającymi, ociekającymi siarą wymionami ( nie mylić z sutkami), która najchętniej całymi dniami pasłaby się leniwie, nieustannie mieląc coś w gębie.
Gabriela, nie zrażona zupełnie swoją ciężarnością, szybko zaczęła mylić pasożytnictwo z symbiozą.


Wtedy zupełnie nie rozumiałem takiego toku myślenia. Bo nawet, gdy ta forma życiowa rozpoczęła żywot pozaustrojowy, nie odczuwałem z tego faktu najmniejszych korzyści.  Z początku niczym się nie odwdzięczała, żadnymi słowami - ani „dziękuję”, ani „przepraszam”, ani nawet „spierdalaj”. Ani uśmiechami, ani objęciami. Wręcz przeciwnie - chyba mnie odrzucała - pluła na mnie kaszkami, rzygała na ramię fizjologicznymi płynami, krzyczała nocami i miewała rozgniecioną kupę między nogami.
Dlatego nie byłem w stanie pojąć, skąd u mojej żony tyle czułości. Mój pies okazywał więcej emocji, niż to stworzenie. Analizowałem dogłębnie zagadnienie i doszedłem do ciekawych wniosków:
Kobiecie jest łatwiej, kocha ślepo, głupio, bezwarunkowo. Wszystko przez te podręczniki w stylu - jak rodzić, by urodzić i się nie zarodzić. To właśnie z nich kobiety, które są prawie przeważane przez ogromny brzuch, który wyprzedza je we framugach drzwi, czerpią równowagę. To właśnie z tych poradników dowiadują się, że nie będą nienawidzić swojego dziecka za pokancerowanie ich smukłych ciał. To z nich bierze się instynkt macierzyński. Kobiety są podatne na wszelkie ploteczki. Gdy tylko je zasłyszą, już uznają za naukowy fakt. Więc gdy czytają, że już za tydzień, dwa pojawi się u nich instynkt macierzyński, zaczynają bez pamięci smarować się po brzuchach na znak miłości wobec potomstwa. Ręka wykonuje pełniejszy obrót zwłaszcza, gdy w pobliżu znajduje się inna ciężarna, u której objawy głupawy są jeszcze bardziej zaawansowane. I tak od pasożytnictwa do symbiozy niedaleka droga.


Ja potrzebowałem znacznie dłuższego dystansu, więc często po powrocie z pracy wrzucałem Brutusowi nieświeże żarcie do miski. I tak sobie z nim biegałem tam i z powrotem. Niestety i tak nie srał z taką częstotliwością jak moje dziecko.


Po mniej, więcej dwóch latach tych antagonistycznych stosunków, jakie łączyły mnie z własnym dzieckiem, trochę jakby zacząłem się przekonywać. Może dlatego, że w tej formie życia odkryłem ludzkie odruchy.
Wszystko dlatego, że pies pojął moje niecne zamiary.  Więcej czasu spędzałem w domu, nie znajdując pretekstów do niespodziewanych wyjść.
I to nieludzkie na pozór stworzenie ( teraz mowa o Julii, nie o Brutusie) nagle zaczęło trzepotać rzęsami, nagle zaczęło wskakiwać mi na kolana i smyrać po policzkach blond loczkami.
Brutus się starzał, może wątroba go bolała. Nie gonił już za mną jak wierny kompan, gdy kosiłem trawnik. Julia zaczęła chodzić moimi ścieżkami. Nie sposób było się wywinąć od zabierania ją na spacery, skoro psa wyprowadzałem. Gabrysia więc zostawała w domu, a ja rozkręcałem karuzelki i z huśtawki wysyłałem Julię w kosmos.
Pewnego dnia trochę przesadziłem. Karuzeli nadałem tempo, którego mój błędnik nie był w stanie uchwycić. Odwróciłem się więc, by nie patrząc na obrót spraw, złapać trochę tchu i równowagi. A moja córka głośno za mną wołała:
- Sybcej tata, sybcej ce!
Odwróciłem się więc przodem, zobaczyłem jak mknie, pomyślałem:
- Nie nadążę za nią, nie złapię jej.
I zacząłem, wciąż nie mogąc uchwycić ostrości, czynić stop- klatki, żeby zapamiętać jej rozszerzone, wybałuszone oczy, jej śmiech gardłowy, nieokrzesany. I wtedy poczułem symbiozę. Wdzięczność za to, że poświęciłem dla niej seks i sen. Wdzięczność za to, że żona poświęciła płaski brzuch, jędrne piersi, orgazmy, których po porodzie prawie nie miewała. Wdzięczność za wydatki, za które miałbym kilka apartamentów, powiedzmy na Lazurowym Wybrzeżu lub Toskanii. Tym, że poświęciłem nieruchomość na jakiejś ciepłej plaży, przestałem się przejmować. Zacząłem żałować, bo już pewnych rzeczy w pamięci nie zapisałem.
Mowy swojej córki długo nie rozumiałem, dlatego właśnie nie zakodowałem pierwszego „tata”. 
Stop - klatki i niezliczone ilości zdjęć zacząłem robić, po tym jak zgubiłem Julkę w markecie. Płaciłem przy kasie za zakupy i gdy się odwróciłem, córci nie było. Zacząłem w chaotycznym biegu latać po sklepie, szukając jej między regałami. Odnalazła ją ochrona. Przez głośnik zaprosili mnie do swojego kantorka. Stała przed jego drzwiami, jedną ręką ocierała łzy, drugą wyciągała majtki z tyłka. Totalnie mnie tym rozczuliła. Pomyślałem, że gdy dorośnie, nie będzie już ich ostentacyjnie wyciągać. I poczyniłem kolejna stop - klatkę.
Po tygodniu podarowałem jej pierwszy naszyjnik - srebrną tabliczkę z wygrawerowanym imieniem, nazwiskiem, adresem.
- To twoja kobieta.
- O co ci chodzi?- zapytałem podirytowany stwierdzeniem Gabrysi.
- Kiedy mnie ostatnio podarowałeś jakiś naszyjnik?
- No proszę cię, nie mów, że jesteś zazdrosna o własną córkę.
- Nie. Pięknie jest patrzeć jak kochasz, jak zabiegasz o jej względy.
- Tak. Zabiegam o jej względy. Względy bezpieczeństwa. Nic poza tym.
Podszedłem, by ją ucałować. Nie byłem całkiem pewny, czy jej uśmiech nie stanowi dobrej miny do złej gry.
- Jutro jedziemy po naszyjnik.
- Po tabliczkę - matka Julii?
Uśmiała się, ucałowała mnie czule.


Miała rację. To nie w Gabrysi pokładałem nadzieję, że wieczorowa suknia podkreśli jej figurę. To nie osiągnięciami żony chciałem się chwalić na przysłowiowych salonach. Talia mojej córki miała być piękna, gust nienaganny, uczelnie terminowo pokończone, inteligencja i humor odziedziczone po ojcu. Tego od niej oczekiwałem.

 
Nagle na torcie pojawiło się osiem świeczek. A niedługo potem była komunia. Wianek kupiłem w ostatniej chwili. Miała to załatwić Gabrysia, lecz w ferworze przygotowań zapomniała. A mnie wydało się to symboliczne - ojciec darujący córce wianek.
- Kto ją go pozbawi? Czy będzie tego wart? Gdzie? Kiedy? I jak?
Miałem nadzieję, że wcale. A jeśli już, nie na imprezie, nie w naszym domu, w żadnym kiblu, nie w parku na ławce, nie w namiocie i jeszcze nie w aucie i jeśli już, to po bożemu, byleby nie jak sukę od tyłu.
- Czy ojciec Gabrysi zastanawiał się czy pukam ją od tyłu? Cholera! Wcale się tym wtedy nie przejmowałem. Wnuczkę mu spłodziłem na jego wypierdzianym fotelu. I pukałem Gabrysię od tyłu. I często przecież jeszcze pchałem nie w tę dziurę. W sumie nawet się nie zastanawiałem, czy nie będzie jej za sucho, czasem tylko naplułem na prezerwatywę. A jeśli z Julą też tak będą postępowali…?
Julia mogła spokojnie przejrzeć się razem ze mną w wysoko zawieszonym lustrze w przedpokoju. I właśnie dlatego coraz częściej w jego odbiciu zauważałem siwe włosy.


Kiedy miała dwanaście lat, na wąskich koszulkach rysowały się już nieodwracalne zmiany anatomiczne. W łazience suszyły się już małe staniki. A ja chciałem, żeby już miesiączkowała, była stuprocentową kobietą. Z drugiej jednak strony, obawiałem się tego, co z menstruacją jest ściśle powiązane - owulacji. O jakiekolwiek prokreacji nawet myśleć nie chciałem. Modliłem się w duchu, by stało się dopiero po moim trupie.
Miałem czego się obawiać. Jej włosy się nie wyprostowały, nie ściemniały. Nogi miała długie i proste, dłonie i stopy subtelne, z długimi palcami, szyję długą,  talia zaczynała przypominać kształt gruszki. Szczupła, zgrabna, subtelna i zawsze roześmiana. Chłopcy z klasy 14 lutego kartki już przysyłali lub przemycali do jej szkolnego plecaka.


Mniej, więcej rok później, gdy wróciła ze szkoły, spostrzegłem, że naszyjnik z grawerem, zamieniała na ogromną pacyfkę.
Piersi jakby jej zanikły. Mimo, że w łazience miski staników były większe. Lecz czerń ją wyszczuplała.
I nie chodziła już ze mną na spacery. Brutus zdechł kilka lat wcześniej. Ku mojemu zdziwieniu nie na marskość wątroby.
Julia przesiadywała w pokoju i słuchała codziennie tego narkomana. Uczyła się pilnie, nawet nadprogramowo - wyczytywała z „Bravo girl”, czy pocałunek może doprowadzić do zapłodnienia i czy krzywy kutas jest w pełni sprawny, w pełni sił. Zapewne wiedziała już nawet, jakie długości i grubości są odpowiednie do penetracji. I już miesiączkowała.
Jakoś tolerowałem te cholernie drogie, obrzydliwe glany, które zwykła zakładać nawet do sukienek. Tolerowałem nawet, że nie nosiła podręczników w dużej torbie, którą podarowałem jej na gwiazdkę, tylko w wojskowym plecaku. I nawet agrafki w uszach zaakceptowałem, wedle wskazań Gabrysi. Twierdziła, że dzięki nim nasza córka zyskuje poczucie przynależności. Nie do mnie – tak wtedy myślałem i cierpiałem.
Granice tolerancji się wyczerpały, gdy wróciła do domu wstawiona.
- Chodź tu! – rozkazałem.
- Co?
- Chodź tu!
- Co jest grane?
- Z czym? - szła w zaparte, próbując wmówić mi, że to tylko przywidzenia.
- Z tobą. Tak okazujesz wdzięczność staremu? Wracając do domu, będąc napraną? Tak się odwdzięczasz za kieszonkowe, za wakacje, za opiekę, za wykształcenie i wychowanie?
- O co ci chodzi?
- O gówno!!! O twoje gówno, które kilkanaście razy dziennie z matką wycieraliśmy.
- Przestań się drzeć.
- A ty przestań codziennie chodzić w podkoszulkach z nadrukiem mordy narkomana. Kto to, kurwa, jest? Jezus?
- No bo najlepiej, żebym nosiła nadruki z twoją podobizną, prawda?
- Nie będę z tobą w taki sposób rozmawiał.
- To spierdalaj!
No to się odwdzięczyła. „Dziękuję”, „przepraszam” już dawno zostało wypowiedziane. Na „spierdalaj” również musiała przyjść kolej.
Nie spełniała oczekiwań. W luźnych t- shirtach jej talia wcale się nie zarysowywała, na salonach nie miałem cym się chwalić. No bo czym? Tym, że se dupę wytatuowała? A zauważyłem, bo zamiast majtek, nosiła sznurki werżnięte w tyłek.
Czułem się pokiereszowany. Poświęciłem dla niej żonę, a ona mnie zwyczajnie rozczarowała.
A ja przecież chciałem dobrze, żeby była mądra i ładna.


I wyjątkowo była, gdy wychodziła na studniówkę. Nie podobały mi się tylko te samonośne pończochy z podwiązkami, widoczne w rozcięciu sukni. Dostęp był w nich ułatwiony. I jak zwykle miałem słuszne obawy. Bo właśnie na studniówce poznała dupcyngiera.


Zapłodnił ją dwa lata później, pewnie robiąc to od tyłu na moim fotelu.
I żal mi jej teraz. Z podręczników czerpie równowagę, a jej brzuch wyprzedza ją we framugach drzwi. Niedługo będzie ją strasznie bolało. Niedługo będzie mieć worki pod oczami i obwisły biust. Niedługo nie będzie miała możliwości, skoczyć z przyjaciółką na kawę. Niedługo będzie wdychać opary gówien.


I znów uznaję tę formę życia za pasożyta. Bo znów odbierze mi kobietę, którą kocham. I żałuję. Żałuję szczerze, że dupcyngier spłodził syna. Bo czasem chciałbym, by poczuł się tak samo, jak ja, gdy patrzę jak moja córka, wiedziona opinią autorów poradników, smaruje się okrężnymi ruchami po brzuchu, nieświadoma tego, że przez strach o dziecko człowiek szybko siwieje.

 
  STRONY PARTNERSKIE I POLECANE PRZEZ MAGAZYN CEGŁA  
   
  Portal turystyczny Noclegi-Online Wrocław  Kalambur