Mała ojczyzna w śmieci obleczona
Co rano kalkulacja życia i takie skromne liczby wychodzą. Bo istnieję w systemie jedynkowym bez opcji ON/OF. Rzucono mnie w nurt żywotów równoległych, teraz płynę pod miastem, rzeką podziemną.
Co rano wydobywam siebie na wierzch. Dźwigary życia poskrzypują. Na pożegnanie dźwięk klucza w nieswoim zamku, bo tu nic nie jest moje. Nawet przygłuchy domofon do którego przykładam usta i smak rdzy.
Więc przecinam nieswoje żyły chodników i spoglądam z całą premedytacją na całun śmieci w jaki obleka się to miasto. Śmieć dochrapie się najwyższych stanowisk, jest już nawet na wielkoformatowych drzewach, Wraz z obrazem puchnie we mnie myśl: I ja mam w sobie jednego. Metafizycznie wyhodowanego.
Śmieci są wszędzie, ja jestem tak organiczny. Wysiaduję życie w przystankach, w gazetach i w nadjeżdżających autobusach. |