Cegła - Literatura - Proza - Poezja
JEST JUŻ 24 NUMER MAGAZYNU CEGŁA - PIECZĘĆ, PYTAJ W KSIĘGARNI TAJNE KOMPLETY, PRZEJŚCIE GARNCARSKIE 2, WROCŁAW
AKTUALNOŚCI MEDIA PODREALIZM CEGIELNIA WASZE & NASZE WYWIADY LINKI KSIĘGA GOŚCI REDAKCJA
 
 
WRÓĆ | WYDRUKUJ

Benedykt Olszewski

Bezduszność

            Życie nie jest uczciwą grą. Nie wybieramy go, a zrezygnować jakoś nie wypada. Najgorsze jest to, że domyślamy się jedynie zasady, na jakiej to wszystko działa, więc nadal jesteśmy bezradni. Weźmy na ten przykład mnie, kiedy to jeszcze byłem człowiekiem. Było sobie ciało - możecie sobie o nim myśleć, co chcecie, ale mnie się nawet podoba - do którego na siłę wepchnięto duszę. A dusza, to my już wszyscy wiemy, co to takiego. Tyle problemów, wątpliwości... No właśnie, ciało nigdy nie miałoby wątpliwości, gdyby nie była do niego doczepiona, na zasadzie metki, dusza. Ma niby to określać naszą godność i wartość, jakieś cechy, a wszelaką wadliwość całości tłumaczy się z zasady niedoskonałością ciała. To nie uczciwe; bez duszy też można żyć, nawet lepiej, bo spokojniej. Ja swojej pozbyłem się jakieś dwa lata temu. Dlaczego tak zrobiłem i gdzie ona teraz jest, wolałbym nie wyjaśniać, choć i tak wkrótce się przekonacie, jak to było.

            Wbrew temu, co może sobie o mnie pomyślicie, jestem zupełnie zadowolony. Po odnotowaniu braku duszy w moim CV otrzymałem tylko jedną ofertę pracy, za to doskonale płatną. Zostałem upiorem. Oczywiście nie takim z długimi zębami i jarzącymi ślepiami, o tym w umowie nie było mowy. Obecnie prowadzę jeden z punktów PD i nie narzekam na nadmiar pracy. Przeważnie siedzę tylko całymi dniami za biurkiem czytając w kółko te same gazety. Gdybym miał duszę, ta domagałaby się codziennie nowych, a przecież byłyby w nich prawie te same słowa, tylko w zmienionej kolejności. Jako dyrektorowi Punktu Deduszyfikacji przysługuje mi niewielkie służbowe mieszkanie na pierwszym piętrze budynku, w którym mieści się urząd. Mógłbym sobie pozwolić na wiele, ale jakoś nie widzę potrzeby, ani sensu. Idealnie mieszczę się tam z rodziną, więc przeprowadzka nie ma logicznego uzasadnienia.

            Początkowo firma musiała przejść istne piekło, by zalegalizować ten, skądinąd szokujący, typ działalności. Największe problemy sprawiały i nadal sprawiają wszelakie wyznania i religie, no i trudno im się dziwić, bo kto zrezygnuje z duszy, traci zainteresowanie nie tylko nowymi wydaniami gazet, ale i wiarą, wiodąc spokojny żywot upiora. Określenie to, moim zdaniem krzywdzące, ukuto już dość dawno temu. Początkowo nazywano nim jakieś straszydła nocne, potem zgrabnie wskoczyło na nasze barki.

            Nie bardzo wiem, na co komu byłyby nasze dusze, ale ciekawe jest to, jak wiele niektórzy są skłonni zapłacić by się jej pozbyć. Firma płaci mi rocznie więcej, niż mógłbym wygrać na loterii tylko za to, żeby tajemnice służbowe pozostały tajemnicą. Ja nie znam nawet połowy tych tajemnic, ale honorarium przyjąłem, bo dlaczegóżby nie? Nie prosiłem o tak wysokie, lecz skoro zadecydowano, że na takie zasługuję, to najpewniej słusznie. Brak duszy świetnie wpływa na samoocenę; nigdy nie byłem tak przekonany do mojej skromnej osoby, jak obecnie.

            Oczywiście, nawet w worku najlepszych cukierków można trafić na jeden gorszy w smaku od dziegciu. Takich też miewam klientów. Wydawać by się mogło, że taka (najczęściej są to kobiety) przemyślała sobie wszystko dokładnie i podjęła decyzję, ale przedstawienie pod tytułem „wielkie wątpliwości” zaczyna się zawsze po podpisaniu dokumentów. Na pytanie, czy może jeszcze zmienić zdanie odpowiadam, że tak, ale wtedy będzie obligowana do zapłacenia pewnej kwoty odszkodowania. Potem pytają dlaczego i kto tak zadecydował, to ja im pokazuję punkt ósmy o pisanym grubą czcionką tytule „ Warunki rezygnacji”. I tak w kółko, jakbym zawsze kupował karnet na tę samą karuzelę.

            Rzadko zdarzają się reklamacje, bo, że tak powiem, bezduszność otwiera wiele drzwi w karierze zawodowej. Ostatnie badania wykazały nawet, że podczas usuwania duszy, połączenia nerwowe drżą wściekle we wszystkich kierunkach, co wpływa doskonale na szybkość procesów myślowych. Stanowi to pierwszą naukową pochwałę naszej działalności.

            Tak jest teraz. Kiedyś jednak było zupełnie inaczej. Aż wstyd się przyznać, ale byłem wykolejeńcem życiowym, który nawet rodziny nie mógł utrzymać ze sprzedaży pustych butelek po wypitej wódce. Wstyd i hańba, wręcz sromota. Sytuacja odmieniła się dzięki mojej drogiej żonie. Tego wieczoru, którego nigdy nie zapomnę, pokłóciliśmy się o to, co zwykle, czyli o pieniądze. W końcu nie wytrzymałem i chciałem chwycić ją za ręce, by nie mogła nimi wymachiwać mi przed twarzą. Uskoczyła, jednak zdążyłem chwycić coś innego. Jak się później domyśliłem, była to jej dusza. Zwisła w moich dłoniach jak jedwabna szmatka, kiedy żona ocierając łzy zabrała się jakby nigdy nic do pracy przy kuchni. Wtedy zrozumiałem, co tak naprawdę nas ogranicza – to, z czego staramy się być dumni! Osobowość? Na co nam marna osobowość? Skoro nie możemy mieć pięknej, bogatej i silnej osobowości, to lepiej nie mieć jej wcale.

            Jak się wkrótce dowiedziałem, nie tylko ja doszedłem do takiego zdania. Nie każdy jednak jest w stanie wyjąć z kogoś duszę. Ja akurat mam ten dar, co też przyniosło mi życiowy sukces. Muszę tylko skupić się na człowieku, zlokalizować sploty energii, po czym zorientować się jak bardzo dusza zżyła się z ciałem i fertig. Jedno szarpnięcie i można pakować czyjąś jaźń do paczki. Tak wygląda moja praca obecnie, jednak początki nie były tak proste i przyjemne. Kiedyś była to robota seryjna, prawie jak w manufakturze. Do dzisiaj, na samą myśl tej ponurej, do bólu sterylnej sali z jednym łóżkiem i jednym krzesłem, czuję stado mrówek maszerujących po moim kręgosłupie. Tak, firma płaciła sporo, ale i wymagała. Był to czas, kiedy ruch był największy, bo nastała moda na bezduszność. Każdy, kto chciał się liczyć w pracy, czy w polityce, przepłacał i tak wygórowane ceny, byle tylko przyjąć go poza kolejką; nic więc dziwnego, że BezDusz wypłynęła na szerokie wody wielkiego biznesu i nie mniejszych pieniędzy. Wtedy też ugruntowała się moja pozycja w firmie. Pracowałem na trzy zmiany, co nie uszło uwagi przełożonych, którzy nagradzali mnie coraz bardziej ekskluzywnymi zleceniami. Przestałem obsługiwać sfrustrowanych nauczycieli, schizofreników i ich wyimaginowanych przyjaciół, jak i artystów, szukających nowych wrażeń (im jednym nie bardzo to wychodziło na dobre). Zacząłem ściskać szacowne dłonie ludzi kupujących wodę kolońską z najwyższej półki, którzy niejednokrotnie, by okazać swą wdzięczność, zapraszali mnie następnie do siebie na wakacje, czy zwykły obiad. W pewnych kręgach zacząłem nawet występować w imieniu firmy, co uznałem za wielkie wyróżnienie.

            W żadnym wypadku nie byłbym w stanie objąć tego wszystkiego rozumem, ani inwencją, mając umysł zabarykadowany duszą. Kiedy, chcąc nie chcąc, miałem duszę żony przewieszoną przez rękę, drugą szarpnąłem swoją, po czym schowałem obydwie do słoików po przetworach. Stoją teraz na półce w spiżarni czekając na lepsze czasy, choć szczerze wątpię, bym chciał wrócić do tego, co było. Żona też wydaje się zadowolona, lecz nie zgodziła się bym uczynił to samo z naszym synkiem. Ma dopiero cztery latka i generalnie zgadzam się, że taką decyzję powinien podjąć samodzielnie, kiedy dorośnie.

 

            Jak już mówiłem początki były trudne, a warunki jeszcze trudniejsze i skrajnie niewygodne. Stalowe krzesło było dla mnie, a stalowe łóżko dla delikwenta. Nie zajmowałem się jeszcze wtedy robotą papierkową, lecz krótka rozmowa celem odprężenia obydwu stron była zawsze wskazana. Miały one przeróżny przebieg, czasem nawet kończyły się ucieczką klienta. Zawsze byli zaskoczeni spartańskim wystrojem, czy raczej brakiem wystroju sali, w której pracowałem, ale w takich właśnie warunkach mogłem działać najskuteczniej i najszybciej. Nie było więc dookoła żadnych przedmiotów, które odwracałyby moją uwagę, czy zbędnego oświetlenia, które rozprasza mnie bardziej, niż jakikolwiek dźwięk.

            Mimo, że już od dawna nie mam duszy i uczucia nie powinny mieć do mnie przystępu, jest jednak coś, o czym zbyt często myślę i co mnie na swój sposób przygnębia. Jeszcze kiedy urabiałem sobie ręce po łokcie, pewnego wieczoru zażywałem swojej kilkuminutowej przerwy leżąc na łóżku przeznaczonym dla klientów. Za drzwiami szemrała długa kolejka. Była tak zwyczajna, że aż niegodna uwagi, jak kolejka do lekarza. Głosy ciche i głośniejsze, mocne i słabe, kobiece i męskie, tylko dzieci tam nie było. Szmer rozmów niezmiernie mnie wtedy irytował, gdyż dzień w dzień dochodził do moich uszu i choć byli to ciągle nowi ludzie, szum pozostawał niezmieniony. O agonio! Przerwa jeszcze się nie skończyła, gdy drzwi się uchyliły i do pomieszczenia weszła młoda dziewczyna z miotłą i ścierką do kurzu. Ukłoniła mi się, lecz nie miałem dość siły by zareagować. Od razu zabrała się do swoich, rytualnych już czynności. Przetarła, nie poruszając mnie, obydwa meble, po czym zgarnęła kilka największych paprochów z ziemi na szufelkę. Przychodziła do mnie od dawna, a ja nawet nie pofatygowałem się spytać jej o imię. To było niegrzeczne, więc postanowiłem w końcu to naprawić.

-Dziękuję, przez ten pył już nie mogłem oddychać. Trzeba by wywiesić tabliczkę, żeby lepiej wycierali buty.

-Tak, rzeczywiście. – jeżeli nawet była nieco zaskoczona, to nie dała po sobie nic poznać – Nikt o tym nie myśli idąc do pana.

-Jak się nazywasz? Wiem, że powinienem spytać już dawno, ale jakoś o tym nie pomyślałem.

-Sylwia. – zamierzałem urwać rozmowę w tym właśnie momencie, gdyby nie ona – Jak to jest, kiedy zabiera się komuś duszę?

-To tylko robota, nie mam prywatnych odczuć.

-Bo sam pan już nie ma duszy. Ja mam i nie rozumiem, jak można żyć inaczej.

-Wszystkim jest lepiej. Ciało może w pełni wykorzystać swój potencjał, a i dusze są zadowolone.

-Wie pan gdzie one są?

-Oczywiście, ale to tajemnica zawodowa.

-Skąd pan wie, że są zadowolone? Może pan z nimi rozmawiać?

-Żadna nigdy nie wróciła do swojego właściciela, więc pewnie jest im nie najgorzej. To tak jak ze śmiercią. Poza drobnymi wyjątkami, kto umarł, nie ożyje, więc najpewniej druga strona jest lepsza.

-I pan tam właśnie wysyła dusze?

-Nie mogę, choć chciałbym. Ich składowanie jest kłopotliwe i kosztowne.

-Nie potrafi pan?

-Nie jestem w stanie. Żeby dusza mogła trafić do nieba lub piekła potrzebne jest martwe ciało, a na to klienci się nie godzą ze zrozumiałych powodów.

-Ale w końcu ciało umiera. Co wtedy?

-Dusza znika ze składu, co od razu odnotowujemy. Następnie czekamy na potwierdzenie zgonu i sprawa załatwiona. Zwalnia się miejsce.

-Więc dusza dołącza do ciała.

-Najpewniej.

-Może tak powinno być w ogóle.

-Jak to?

-Może to sztuczne amputowanie dusz jest wbrew naturze?

-Oczywiście, że jest wbrew naturze, ale jakie to pożyteczne.

-No nie wiem, ja nie dałabym sobie zabrać duszy nawet za darmo.

            Kłamie, kłamie, na dodatek nie potrafi kłamać. Każdy, kogo na to stać pozbywa się duszy. Trudno, myślałem sobie, zrezygnuję z chwili wytchnienia by dowieść jej, jak bardzo się myli i oszukuje mnie i siebie samą.

-Skoro tak, to nie ma sensu namawiać. Szkoda, obsłużyłbym cię teraz w ramach treningu. Oczywiście nie za pieniądze. Tak po prostu.

            Zanim jeszcze powie, tak, tak, dziękuję i wskoczy na łóżko, już wiem, że miałem rację. Kiedy pragniemy czegoś, co jest poza naszym zasięgiem, stopniowo zaczynamy wmawiać sobie, że tak naprawdę to wcale to, a wcale tego nie chcemy. A tu niespodzianka!

-Bardzo pan miły, ale nie chcę. Wolę do końca życia sprzątać klinikę, niż zostać, proszę mi wybaczyć, robotem.

-Tak? – spytałem zdziwiony

-Na pewno tak. Moja mama i tata byli pana klientami. Od tamtego czasu byłam „rzetelnie wychowywaną dziewczyną”, jak mówią. Uciekłam z domu i dorabiam w tej klinice.

-Dlaczego akurat tutaj?

-Bo mogę ostrzegać ludzi czekających w kolejce, by jeszcze to przemyśleli i opowiadam, co stało się z moją rodziną. Wielu już przeze mnie zawróciło spod pańskich drzwi.

-To jest sabotaż! – poderwałem się z łóżka – To jest karalne.

-Trudno. Głupio zrobiłam, że się wygadałam, ale musiałam to panu powiedzieć w twarz, by się uspokoić.

            Nie czekając na moją odpowiedź szybko zamiotła resztę pokoju, po czym wyszła. Przez wiele kolejnych dni przychodziła jak zwykle o tej samej porze, lecz już nigdy nie rozmawialiśmy.

            Nie wiem, co mi wtedy strzeliło do głowy, ale sam zacząłem pytać klientów, czy są pewni swojej decyzji. Sam szkodziłem własnym interesom; firma jednak rozkwitła mimo stopniowego spadku zamówień. Byłem wiernym i zasłużonym pracownikiem, więc dostałem ciepłą posadkę z minimum pracy za maksimum pieniędzy. „Człowiek, który osiągnął, co chciał”, chciałem nawet zamówić tabliczkę z takim napisem, żeby przykleić sobie nad łóżkiem.

            Moje drugie dziwne posunięcie z tego okresu dotyczyło Sylwii. Nie doniosłem na nią nikomu. Ją samą chyba też to zdziwiło. Wiem, że powinienem był to zrobić, ale jakoś nie miałem ochoty. Gdyby jej zabrakło, straciłbym jakiś element codzienności, który zdążyłem polubić, a przynajmniej, do którego przywykłem.

            Nie wiem, czy ktoś uwierzy na słowo upiorowi, ale kiedy na nią patrzyłem raz, dokładnie raz, zrobiło mi się żal, że zapomniałem już gdzie położyłem swoją duszę. Może przymierzyłbym ją na chwilkę. Tak z ciekawości, jakby to teraz było. Może wolałbym ją sobie wtedy zostawić, tego nie wiem, za to na pewno nie wpłynęłoby to dobrze na interesy, więc odpuszczę sobie eksperymenty. Ach tak! Jeszcze jedno; gdyby ktoś chciał poddać się deduszyfikacji zapraszamy do najbliższego PD.

 
  STRONY PARTNERSKIE I POLECANE PRZEZ MAGAZYN CEGŁA  
   
  Portal turystyczny Noclegi-Online Wrocław  Kalambur