Bez słowa się uśmiecham
W ukryciu
Przytakuję
Wysłuchuję
Wołam ślad drogi
Wysokich bram
Świata szerokiego
Bez wątpliwości
Ogarniętej paranoją
Strachem przychodzącym
Chciałbym wierzyć
Winą serca
Bez złudzenia
Prawdą nieskończoną
Wczorajszym dniem
Ginącą chwilą
Nadchodzącego jutra
Bez wyboru
Emocji
Sceny w snach
Pamiętam
Może dzisiaj
Jak ostrze losu
Robię zabijam
W miejscu
Bez zapomnienia
Podniecenia
Pamiętam twarz
Dzikich skarg
Rozdzierający oddech
Mętniejącej duszy
Wysysający sen zachłanny
Ciężkiego dnia
Odchodzę jeśli chcesz
lekko całuję cię
to wcale nie boli
jesteś jak dziecko
które ciągle płacze
w duszy kolor zła rozgrzewa się
stajesz przed wyborem
złudzenia nie zakryjesz
więc giniesz
nie cofniesz już nic
masz za mało sił
pozostając sobą
odchodzisz do świata cieni
ciągle sama
Bielą się
Ludzie bez dna
Wczorajszym krzykiem westchnienia
Wpełzającymi do nikąd
Przymykam złudzenie
Ślepia osadzone
W dali
Łykam
Powtarzające się zdania
Z chwili lat
Bezsensownie się śmieję
Bez granic poprawności
Lubisz to czasem
Oszukiwać się jutrem
Cały czas
Całe lata
Jak jest
Zostawiam głupoty
Jak odkrywam
Muzykę świata
Patrzę nie zostawiam
Prawdy tak
W jednym dniu
Niemożliwe zadowolenie
Spoglądam palącym ogniem
Zatrzymuję czas słów
Sercem tak
Nieprawdziwy długi czas
Daję szybkość
Spowolnienie
Znikających wątpliwości
dochodzę do celu
ciężko mi
ale idę
idę ciągle
nic nie widząc
chciałbym przestać
ale znów
nie wiem jak
widzę maski okrytych drzew
ogarniętych grzechem samotności
nagością zabawy
pożądaniem zdobyczy
nieustannej litości
przeradzającej się w pogardę
nie myślę nic
bo nadzieja gubi
myśli przerastają
spokój duszy
bezgraniczna głębia
dodaje sił
widziałem oko
dotykające moją twarz
przenikające niczym skaza
zgłębiające dusze porannego zorza
poddaję się
czekając na chwile rozkoszy
wypełniające myśli pożądania
przeobrażam wszystkie ciała
odpychające się z kręgu
na wieki potępione
w czeluści opętane mrokiem
zataczam cienie młodości
by rozniecić
skazę ciszy
słucham cię
choć cię nie znam
pragnę cię
choć nic nie czuję
siedzisz niewidomo obok
mówisz do mnie
szukasz mnie
zapominasz dzień po dniu
w miłości obrazy
otwierają nowe cele
nowego życia
cichego w środku
ty wiesz
jak mówię różnicą inną
słucham i przechodzę
bez serca umierając
tysiąc nocy
będę wpatrywać się w ciebie
choćbym chciał przestać
nie zmieni się nic
Usycham
Bo sam w sobie się gubię
Jak to zrobić
Brak mi tchu
Moje myśli
Kłębią się i umierają
Gdzie jestem
Nadzieją żyję z dnia na dzień
Wiara opuszcza mnie
Nic nie zmienię
Dalej jestem inny
Ciągle brudne myśli
Narwane niczym
Chłodny wiatr wpatrujący
ciemną nocą osłania
przeznaczenie ciszy
Czy to zmieni
Wiesz jak
Nagle ja a potem ty
Strzeżemy ciała
Bez zabawy płoniemy
Odkrywając odległości
Prowokując historię
cofniętego snu
Cudowna zachłanność
Ocierających się ciał
Tulący blask niemocy
Rozpoznawanej ustami
czujesz myśli
bezimienne ruchy
obsesyjnego dnia
bez świadomości przenikają
ogarniają kończący świat
Gaszę się
Pięknymi chwilami
Zapomnienia
Myślę czuję
Co dalej
Bez odpowiedzi
Szyfruję świadomości życia
Za cenę szczęścia
Duszę się kłamstwem
Prawdą dławię
Odchodzę złością
Ciszy samotności
Bez czucia
Tak jak ja
Mam swoją nicość
Bólu okrytego
W strumieniu łez
z otchłani myśli
pojawiłaś się
twój głos
wiecznie całuje mnie
to rośnie
gdy jestem sam
zabierasz mnie
jawa rozstraja mnie
w oczach mam cały świat
wiruje wkoło mnie
jesteś daleko
jak wschodzące słońce zza mgły
staczasz się
padasz na kolana
myślisz że dobry Bóg wybaczy ci
I dalej
Motam się
Rozwiązuję zagadkę życia
Widzę czuję
Że już mam
Odpowiedź na dalszy sens
Nagle znika
Bez cienia
I dalej
To samo
Wszystko od nowa
Zbieranie szukanie
Jak piach
Wpada w nurt winy
Otoczonej zagadką
Minionych dni
Być może straconych
W cichym dniu zapomnienia
I dzień
Powszedni nadszedł
Otoczony spokojem
Ciszą jasną
Bez lęku
Chłodnego wiatru
Marszu w nieznane
Bez słowa
Dzikiego gestu
Lekko okryta
Dłoń w dłoń
Spotyka się w ruchu
Lekkiego wzroku
Powlekana niewiedzą
Bijącego serca
W strachu
Dotkniętych ust
Byłem zakochany
Odrobinę zatroskany
Ona
Nie mówiła wiele
Pisała słowa
Budzący ranek
Słuchała ciszę
My
Moda zakochani
Ściśniętymi ustami
Strachem skąpani
Bez ryzyka otarci
A teraz
wyobrażenie
Możliwe dla mnie
Nie mogę zobaczyć
Zrozumieć
Tysięcy dni
Zmieniających się w słowa
Tłumaczysz ciszę
Co rozumiesz
Twoja egzystencja
Ociera się o skrajność
Przechodzącego wiatru
Kiedy jesteś zakochany
Nie mówisz nic
Kiedy słyszysz muzykę
Wracasz bez żadnego komentarza
Teraz wiesz
Miłość nie liczy spokoju
Czekając na nią nie wiesz jak patrzeć
Kawałek kartki mówi cos
Odpowiadam sam sobie