mieć na siatkówce oka złapane jak motyle
obrazy wszystkich miast które widziało się
naprawdę i we śnie. wygięte w łuki arkady
mostów amsterdamu Okrągły pokój w lille
w którym nie dało się postawić zwykłej szafy
albo ulicę gdzie monsieur atget przyłapuje
na gorącym uczynku światło Schody prosto w mgłę
jakby sekwana była nie rzeką a metrem Tam
można spotkać dziewczynkę sprzedającą baloniki
wypełnione ciepłym powietrzem Bogatego poetę
uśmiechającego się do ulicznika Szeleścić
banknotami liści Udawać w stronę orly i patrzeć
na cedry przy autostradzie i jak odlatują stamtąd
wędrowne concordy Znaleźć pod okapem dachu
gniazdo ze złotym od rozespania kogutem Kwiaciarce
śniło się że kataryniarz oniemiał odkąd z nut wyfrunęły
gołębie Tutaj strażnik obchodzi przygarbiony kościół
z czerwonej cegły świecąc brzęczącym księżycem
Gdybyśmy mieli dom stanąłby na dachu W nas
jest każde z tych miast a my jesteśmy poetą
i kloszardem Lotnikiem i sową Pinią o unerwionych
jak wnętrze dłoni liściach Pada śnieg Z lasu
przychodzą niedźwiedzie dlatego gramy melodie
na grzebieniach fal i zasłuchanych w nas rzekach
niebo jak chusteczka na mokradłach Błędnik
papierosa zatacza szerokie kręgi To jednooki
wilk pożera łagodne cienie podróżnych W studni
zastyga nieruchomo jak czas złudzenie głebi
nasz pies ma na imię chagall
|