Ten blady wyraz musiał coś znaczyć.
Posmak marca, śliskie wizualizacje.
Byłem oparty o strumień światła,
w dole gryzł mrok, przeróbki zdarzeń,
martwe cyfry.
Na placu głusza, getta zamknęły
swoje odrzwia, jelita trawiły treść,
noc umacniała swoje szalunki.
W ręku trzymałem karteczkę;
adres, płyny ustrojowe, azymut.
Każdy ruch naruszał czyjeś terytorium.
Każdy zapach poruszał czyjeś nozdrza.
Wyszłaś w końcu przede mnie.
Na głowie miałaś gazetę,
pod deszczowcem same majtki. |