Cegła - Literatura - Proza - Poezja
JEST JUŻ 24 NUMER MAGAZYNU CEGŁA - PIECZĘĆ, PYTAJ W KSIĘGARNI TAJNE KOMPLETY, PRZEJŚCIE GARNCARSKIE 2, WROCŁAW
AKTUALNOŚCI MEDIA PODREALIZM CEGIELNIA WASZE & NASZE WYWIADY LINKI KSIĘGA GOŚCI REDAKCJA
 
 
WRÓĆ | WYDRUKUJ

Denis Trusov

Zimowisko serc

 

Stał na skraju lasu, silnika nie gasil, nie, poprostu wyszedł, by pomyśleć i wypalić papierosa. Padal  śnieg, ogromne płatki cicho opadaly na drogę, zasypując ślady bieżników. On już dawno nie wyjezdzal z miasta wiec cieszył się, że nareszcie znalazl się tu, w lesie. Tak dawno nie opuszczal Moskwy, wciaz  – praca, praca, praca.

I oto las, przyroda, zawsze marzysz, by wyjechać - latem na szaszłyki, zimą – w góry, na narty.

 

Popatrzył na mapę i stwierdzil, że dalej samochodem nie moze jechac. Droga – wąska leśna droga, która ciezarowki z tartaku jezdza czasami na skroty, raptownie skrecala w prawo. A do Zimowiska – w lewo. Tam, z lewej strony, zaczynał się naprawde gęsty las, wznosily sie gigantyczne świerki, pokryte śniegiem. Jak po takim  śniegu isc w tych fircykowych pantoflach? W nich tylko po Nowym Arbacie przechadzać się mozna. A tu bez nart nie obejdzie się. A może, w ogóle nie iść, może nie warto?

 

Nie, warto, oczywiście, warto.

 

On przypomniał sobie chatku staruszki – niziutka pięciokątną  budowlę z belek. Starą, porosnieta mchem, pobudowana na pewno jeszcze przed wojną. Dlaczego pięć kątów, pomyślał wtedy, wychodzac z samochodu. Paweł, kiedy wyjaśniał mu, jak znaleźć staruszkę, mówił, by nie dziwić się za bardzo wszelkim dziwactwom, które można tu zobaczyć, ale pięć kątów, tego już za wiele. I ani jednego okna, tylko wąskie drzwiczki z dykty, niskie, na poziomie pasa, w sam raz dla jakiegos psa lub kozy, człowiek musialby wchodzic na czworakach.

 

Długo pukał, lecz nikt nie odpowiadał. Z wewnątrz nie dochodził zaden dźwięk.

 

Kiedy wrócił do samochodu, zostawionego w tym samym miejscu za szopą, to zobaczył ją – na tylnym siedzeniu. Ona siedziała, opuściwszy siwą głowę w dłonie, długie rozpuszczone włosy skrywały jej twarz. Pierwsze, co przyszło mu do głowy, to wyjąć ta obłąkaną starą wiedźmę z samochodu, obic i odjechać w cholere do miasta. Ale przypomniał sobie, jak Paweł o niej mówił, i zrobilo mu sie nieswojo. Pawel, napakowany byczek, niegdys sciagajacy z ludzi dlugi, ta glupia gora miesni,  pierwszy raz w życiu mówił o kimś z uwielbieniem i zgrozą w oczach.

 

Przypomnial sobie, jak wtedy usiadł obok niej – z lewej strony, chcial się przywitać się, jednak nie mogl bo go zatkalo, calkowicie. Ona też milczała, wciaz z opuszczona  głowa, cicho kołysząc się w tył i przód. W tył w przód. Tam i z powrotem. Nagle snieg zaczal sypac juz  zupełnie gęsto. Zwartą białą ścianą. W absolutnej ciszy,na początku wydawalo mu się, że  słyszy, jak pada śnieg, ale to byl poprostu szum w uszach. Nagle poczuł cichy wstrząs gdzieś wewnątrz i odczuł, to jej milczenie przeniknęło w niego, popłynęło w niego, najpierw po cichu, a potem – potężnym szybkim potokiem, wypierając jego samego – dźwięczącego, myślącego, brzeczacego, jej cisza, dociekliwa i znaczaca żyła w nim, wprowadzała się w niego, coraz glebiej i glebiej, wypierając jego samego, i oto nastał moment, kiedy on prawie zanikl, prawie caly stawszy się jej milczeniem. I w tym oto momencie, kiedy on, konstatując jeszcze prawie niewidzialną obecność siebie w sobie, powinien był lada chwila zniknac i całkowicie stać się milczeniem, ona powoli podnosi głowę i zapełnia cale to nieskończone milczenie swoim głosem, nad podziw dźwięcznym, jak u dziewczynki-pierwszoklasistki:

 

- Przyszedłeś po odpowiedz, lecz ja ci jej nie dam. Odpowiedź znajdziesz sam.

 

Jej słowa były jedyna rzecza, ktora  pojmował i  słyszał na całym świecie, a za nimi w jego niezapelnionosc już płyneły inne słowa:

 

- Chcesz na pewno. Niepotrzebnie, zle przecież - na pewno. Ale sam tego chciales. Cóż.… Jesli kocha – wtedy serce żyje, w tym, kto kocha, w tym i żyje. Gorące, takie gorące, że wszystko wokoło grzeje. Lecz kiedy nie kocha, wtedy wszystko – stygnie, odchodzi ono, Bóg odchodzi, wszystko odeszło, wiec i serce – też, opuszcza, odeszło serce, niekochające. I wtedy serce na Zimowisko sie udaje, tam one wszystkie leżą niekochane, niekochające, leżą-skwiercza, zimę niemiłości przeczekują. Przyjdziesz na Zimowisko i posłuchasz – usłyszysz, że jej serce tam bije, to dla ciebie jedna odpowiedź, nie usłyszysz – druga.

 

Jej głos, napełniwszy jego wnetrze, nagle wysechł, a on poczuł siebie, jak wypelniony po brzegi  balonik, ktory tuz tuz pieknie, lekki i pusty.

 

- Pójdziesz w las za tartakiem, niedaleko Kowszowa, za trzy dni, sam pójdziesz, zajdziesz w las, a dalej on ciebie poprowadzi, do samego Zimowiska. Do mnie więcej nie przyjdziesz, żegnaj.

 

Ostatnie jej słowo obracało się, huczało, rozrastało się w jego głowie, rosło i rosło, rozpierajac  go z wewnątrz tak, że  prawie odczuwał fizyczny ból, w oczach mu  nagle pociemnialo, i  wyłączył się, a kiedy doszedł do siebie,nie było jej juz w samochodzie, tylko kilka siwych włosow na siedzeniu…

 

On dopalił, potarł zmarzniete rece i postanowil posiedzieć jeszcze chwile w samochodzie – przysiasc przed droga. Dziwne to wszystko, niby nie średniowiecze i w ogóle, a dlaczegos odczuwal strach, staruszka przecież mogła okazać się poprostu doświadczona hypnotyzerka lub mistrzem NLP –  słyszał o takich rzeczach, kiedy ktos spotkany na ulicy grzecznie prosił o pieniędze, uprzejmie uśmiechając się i oddawałeś mu caly portfel, spostrzegając się tylko przez wielu godzinach. Przeciez i ona mogla oczarowac. A Paweł? Pawła latwo odurzyć, jest jednokomórkowym, zwykłym bandziorem, choć robi z siebie teraz niemal profesora. Jednak pójdę, znudzi się – wrócę, oczywiście, wrócę, nogi zmarzna, w takich pantoflach. Wydostał z kabury, schowanej pod deska rozdzielcza, rewolwer i wlozyl do kieszeni kożucha. Trzeba iść. Nogi niedobrze drżały.Zgasił silnik i wyszedł z samochodu…

 

Iść, trzeba jednak iść, natychmiast nabiło się śniegu w pantofle, jeszcze nie zdążył dojść do lasu, nie zdążył przeciąć zaśnieżonego pola przed lasem, a już mial dosyc. Ah, gdyby mial narty! Pomyślał, że już dawno nie jeździł na nartach.… Spojrzał na zegarek – minal już kwadrans,  zginal za plecami szum tartaku, pojawily sie inne szumy – wiatr w świerkowych wierzcholkach, trzeszczenie gałęzi. Czasem rozbrzmiewał przeciągły głuchy szmer – to sypał z drzew śnieg – szerokimi białymi wachlarzami.

 

 Było mu trudno iść. Śnieg był głęboki, on szedl po nim, wysoko podnosząc nogi, jak bocian i powoli posuwał się naprzód. Przy każdym nowym kroku podnosila mu się nogawka, a goła noga tonęła w parzącej zaspie śnieżnej, nareszcie, wpadł na pomysl i wsunął spodnie w skarpetki. Teraz bylo mu lzej isc.Oglądał się, za nim zostawał wśród drzew łańcuszek śladów.

Zimowisko  najpierw usłyszał. Gdzieś z przodu, za drzewami i krzakami coś było, dziwny szum. Najpierw wydalo mu  się, ze to samochody, jakby z przodu jakaś autostrada, lecz potem  przypomniał sobie, że żadnej autostrady tam być nie może, tam wedlug mapy były zwarte lasy na wiele kilometrów. I szum ten wcale  już nie   przypominał szumu drogi. Im dalej  szedł w jego kierunku, tym wyrazniej  rozpoznawal w pozornej monotonii złożone rytmiczne rysunki, jeden rytm wyprzedzał inny, rozpuszczając się w trzecim, unisono z czwartym, który nagle niewyobrażalnie odwlekał się i gubił w ogolnym halasie.

 

Teraz, w miare zblizania sie, huk ten narastał i był już tak głośny, że powietrze wokoło cale drzalo i wibrowało. On złapał siebie na myśli o tym, że gdyby źródło tego strasznego szumu znajdowało się w jednym miejscu, nie zbliżyłby się tak szybko. Znaczy, ze ono porusza się, porusza się w jego kierunku. Uśmiechnął się, przypominając sobie, jak Alicja szła w kierunku Królowej. Przestał uśmiechać się, gdy nagle wyraźnie uświadomił sobie, że to, co odbywa się z nim teraz niemożliwe jest do wytlumaczenia żadnymi racjonalnymi argumentami.  Ostatecznie pogubil się.

 

Szedł, nie próbując już uspokajać dreszczy w kolanach, nie wiedząc nawet – czy idzie do przodu czy w tyl, nie myśląc, idąc na łomoczące, czarujące, wołające, jak królik w paszczę węża boa. Na szum. Naprzód. W morze z głową, a morze było szumem, a szum był biciem tysięcy serc, i on pogrążył się w to morze i już na samym jego dnie otworzył oczy.

 

Wtedy  zobaczył Zimowisko. Tysiące bulgoczących, gorących, drżących, krwawych, slizkich, nienasyconych, pełzających, zwiotczałych, gładkich, szybkich, eregowanych, bijących się, pulsujących, kopulujacych – ludzkich serc. Od Zimowiska podnosila sie gęsta para, niby dym, pozostając w igliwiu puszystym różowym szronem. Zimowisko zylo, serca pełzały jedno po drugim, te, co marzly, wpełzaly do wnętrza mrowiącej się kupy, a te, co już ogrzaly się, wypełzaly na górę.

 

 Stał i słuchał, skłoniwszy głowę na bok. Usłyszał.  Przyłożył rękę do piersi. Z nieufnością – jeszcze raz, rozrywając koszulę. Dowiedział się.

 

Posiedział na śniegu. Popłakał. Zmarzl. Wstał i poszedł. Trzeba było jeszcze dojść do samochodu.

 

 

 

 

 
  STRONY PARTNERSKIE I POLECANE PRZEZ MAGAZYN CEGŁA  
   
  Portal turystyczny Noclegi-Online Wrocław  Kalambur