Przeczytałam kiedyś u Różewicza, ze jestem tą głową, która zostanie „zdjęta i odrzucona”. Tego się spodziewałam. Że ktoś w końcu położy się koło mnie na podłodze, podniesie ręce ku niebu mojej ojczyzny i zacznie wywoływać anioły.
Lekko się śmieją. Lekko całują. Lekko pokonują wierzchołki mojego sumienia. I mówią wprost.
Świat nie jest szczery a drzewom zanikają korzenie. A ja jestem niedojrzała, niewierna, samotna, pruderyjna, nie-błogosławiona. Myślę, ze mam prawo. A wręcz obowiązek. A tak naprawdę nie zdążyłam jeszcze zinterpretować puent swoich opowieści. W trakcie dłużej chwili milczenia jedynie się ceniłam i na zmianę negowałam. Szastałam waszymi rolami, profanowałam nagrobki waszych tradycji.
Czyli potępiając was, potępiam siebie? Karcąc ją i jego za grzechy, największy z grzechów popełniam?
Odejdźcie już anioły, opuść ręce, idź pisać swoją poezję.
Zostawcie namiary na siebie. Może się odezwę. |