Lynch zmierza w swoich filmach w dobrym kierunku, coraz pewniej czuje się w przestrzeni, którą powołał do życia, przestrzeni, która powołała do życia Lyncha.
Film oparty na dawnych hierarchiach przenikających się przestrzeni od mniej do najbardziej abstrakcyjnych struktur, które można porównać, jak sądzę, z szeroko rozumianą świadomością, umysłem. Przedziwny dialog dobra ze złem, zniekształcony w krzywym zwierciadle, tak by zatracić ostre kontury i bawić się tylko plamami dawnych twardych wartości. Coraz pewniejszy ruch kamery i zdrada, którą przynosi kamera, stając się u Lyncha ważnym rekwizytem, scenografia pomieszczeń pozostaje nienaruszona: stolik, sofa, fotel, mebel pod abażur (koniecznie zawsze abażur) i telefon.
Punkt jednego z wejść bardzo podobny do tego z Munholand Drive, aktorkę porywa rola, następuje przejście, rola zaczyna grać aktorką, aktorka nawet nie wie, że gra w filmie, który obserwowany jest w szklanej kuli przez młodą cygankę, obie wiedzą o sobie, wiedzą, że muszą się uwolnić, działa osobliwa grawitacja, a kiedy złe moce zaczynają działać, kiedy przechodzą i ujawniają się, jedyną skuteczną bronią jest intuicja, ta przeczuwana metoda nawigacji w surrealistycznym obłędzie.
Lynch wchodzi coraz głębiej, pozostawiając coraz mocniejsze poczucie bliskości i wyjątkowości, intuicyjne poczucie wyjątkowości i bliskości z sobą, światem i drugim człowiekiem w nagłym jednorazowym zwielokrotnieniu. |