Tafla wody jak kołysanka o spokojnym rytmie przyjemnie łaskocze ucho.
Drobne fale kroczą jedna za drugą tworząc armię podłużnych krasnoludków, które uległe presji wiatru, pędzą ku kanciastym brzegom na pewną śmierć.
Ale tam gdzieś w oddali tworzą się następne kohorty, więc szum nie ustaje - spektakl wodnej mantry trwa.
Para łabędzi o wyniosłych szyjach bacznie pilnuje porządku, w policyjnych okularach patroluje jezioro.
Szum wody po stronie nóg
Koncert siedmiu topoli po stronie głowy.
Jest ósma rano,
Przyjechałem się odprężyć po tygodniu pracy.
******************************
Tak, tak nasz bohater pozwolił sobie na odrobinę rozkoszy, na nudę się pokusił, a w dzisiejszych czasach to już może być przejaw heroizmu bądź akt desperacji!!!
Ale nie czyńmy zeń desperata, czyż nie bliska nam jest monotonia pracy? Czy nie nazbyt mocno nas przytula biurowym ramieniem? Czy nie jesteśmy w nią lekko wciśnięci?
Odrobinka relaksu: słońce, woda, zapach nagości i piwo – frywolna ucieczka, przecież każdy by się skusił:
******************************
Znakomicie się tak leży w otoczeniu przyjemności. Ze swobodnym papierosem między palcami, z butelką piwa przy czole, w wietrze, w ciszy, z kropelkami potu co jak rosa błyska.
Obok krakersy, trawka dalej jakaś poranna dziewczyna pełna włosów, piersi, zgrabności, więc wgryzam w nią spojrzenia, żadnych sprzężeń zwrotnych.
Ściany biura rozpraszają się...
Natura
Zapomnienie
******************************
Uwielbiamy swobodę, a tak daleko od niej uciekamy. Rutyna i schemat wyznaczają kolejne zdarzenia, te mijają dniami okrytymi marzeniami o mało określonej przyszłości
Z zazdrością zerkamy na dzieci, bo nie widzimy ich w sobie.
Bez improwizacji, gwoździem przybici do ściany jak obraz konia wiszący w cepelii.
Czy ta ciasność jest konwencją, czy chorobą? Tego nie wiem
Natomiast na pewno następują przerzuty:
******************************
Jest 12:30
Spod pluszowego ręcznika wylazły ostre kamyczki.
Kłują, wbijają się w żebra.
Są wszędzie, uwierają w każdej pozycji. Ręcznik choć miękki zaczyna gnieść.
Czuję nad sobą ciężar słonecznych języków, które zlizują ze mnie pot
Głowę chowam w koszuli, nie mogę się ruszyć rozplaszczony między ręcznikiem a słońcem jak między podłogą a sufitem.
Po lewej stronie czarne BMW, dudnią basy w kretyńskiej powtarzalności, jakiś steryd depcze mi plecak.
Po prawej stronie czerwony Golf, basy ryczą jeszcze głośniej.
Dwie ściany muzyki zlewają się w jedną, jak ściany piątkowego biura
Tępe śmiechy gaszą przyjemność papierosa
Już nie mogę się swobodnie ruszyć.
Jestem zmiażdżony.
Fink
Sierpień 2003
|