Cegła - Literatura - Proza - Poezja
JEST JUŻ 24 NUMER MAGAZYNU CEGŁA - PIECZĘĆ, PYTAJ W KSIĘGARNI TAJNE KOMPLETY, PRZEJŚCIE GARNCARSKIE 2, WROCŁAW
AKTUALNOŚCI MEDIA PODREALIZM CEGIELNIA WASZE & NASZE WYWIADY LINKI KSIĘGA GOŚCI REDAKCJA
 
 
WRÓĆ | WYDRUKUJ

fink

POZNAŃ POETÓW

                       „Jak w życiu, nigdy nie widzisz całości, powiedziała,

                          Mrużąc oczy przed halogenowym światłem.”

 

                                                               Mariusz Grzebalski

 

Siedzę już w przedziale pośpiesznego, który miał mnie wyręczyć z odległości, zbliżyć do odległości – Sosnowski, Dycki – tak miałem wtedy zapisane w pamięci.

Siedzę, na gołębie się patrzę, w nosie dłubię, muzyki słucham, a tu gdzieś coś znajomego mignęło, coś jakby morda gówniarza mi bliska, zrywam się, do okna lecę, no i faktycznie Grzelu, Grzelu popierdala blady.

I tak z Grzelostwem, morda w mordę, raz z fajeczką, raz bez fajeczki, kimnąwszy się i przebudziwszy, coś pogadawszy, przyprawiwszy milczeniem - dojechaliśmy.

- Pociąg z Wrocławia do Poznania Poetów - użądliło z megafonu dworcowego, w ucho zapadło, se myślę, ładnie tu zakręcili - mafia – mówię – mafia Grzelec, rozumiesz.

 

Miejsce się odnalazło, zameczek niczego sobie, salonowy, wyborny, przestrzenny, tu i ówdzie żyrandol zdobiony, tu jakiś marmurek, tam figurka, galeryjka, a między tymi zacnościami morda znana – poznański Puto w czapeczce z Martą…

- a no to się uściśniejmy

I się nam pościskało, a w tym zapoznaniu Sosnowski prysł i już go nie było.

Po puszki czas najwyższy, po drodze żarełko, spaghetti w sosie bolonez 2,80 gram 400

 

 

Dycki schowany w garbie, kiwa się to, gada, mikrofonem macha, wywija, ale gada i gada, a ja tak słucham i słucham, a on gada i gada, se myślę Dycki, co ty tak gadasz? Co  się tak wiercisz? A on się kręcił, wiercił aż mnie wkręcił i zagadał jeszcze bardziej, do ucha mnie gadał prawie. (9,5 ptk)

 

Po puszki czas był najwyższy, z Grzelcem, bo ten nos ma, oko, wyczuwa z daleka na obcym terenie gdzie pójść należy, łapami już po Leszka sięga, dryblas, gówniarz…

 

A potem trochę porzikali, a że i ja trochę tam rzikam, przecie jsem student, cześcinu studiowel w jelni horze, u Helenki nauk pobierał. A śmiesznie się zrobiło i sympatycznie, bo tu raz wierszyk, raz harmoszka, fraszka, harmoszka, a to z tasiemca wąsa zrobili, a ja piwkiem do Czecha pije.

Rubasznie i na wygłupy mnie wzięło. (8)

 

Wtedy Grzelec kozami mnie rzucał, pstrykał na mnie gówniarz jeden! Dryblas.

A tam gdzieś łażą, zagadują, szeptają po korytarzach, a ten do tego a tamten tamtemu, przywituję się, zagadywam ale puste wszystko, rozbiegane a tu dziewczynka jakaś, ale wstydno, wstydno, bo już czułem, że zwierze mam w sobie, że już nie mogę w ramach, że już w inne ramy mnie wciska, że na chamstwo mnie bierze, więc na fajeczkę zmykam.

 

Nocleg załatwiwszy (tu za fatygę temuż to dziękuję) do Czytelni, tam tłumnie, walnie, niby wspólnie, ale jakby i mniej wspólnie, ale do Czytelni. A tam się ochlałem, porzikałem, spasywiczyłem trochę, z Eugenim na wzrok, na oko i na poważnie, to z tym to z tamtym, zwierze rozbudzałem.

Aż mnie Janicki (ci nie daruje, rozumiesz?) zwierza podkulawił, ramie w równej ale i nie równej walce nadwyrężając.

Tak z Grzelcem na metę się udaliśmy. Nieprzytomnym w domu na sen zapadłem.

 

Czym dalej tym krócej, tym mniej wyraźnie.

 

Zamieszało się na ulicy, ruch jakiś i hałas, ludziska się gapią, a tam na perkusji buch i bach, a to z prawej to z lewej krzyczą się wiersze, ładnie to tak!, ładnie, pierwsza liga, raz z dołu, raz z góry, to z boku i buch bach buch bach, kartki fruwają, ludzie jak rybki, przynęta chwyciła, połów udany, buch i bach i pojechało… (10)

To my do Kulczyka w stare browary, a tam już Karol z okularów wyskakuje, Orski orzeka, Karol wyskakuje, Orski wypowiada się, aż sam się wypowiedziałem, bo mnie ochota naszła na zwierzę, na bydle.

Kątem oka, Grzelec z drwalem kompanem czmychnął, więc i ja za nimi czmycham (7,5)

 

O drogę pilota spytawszy, pałac się objawił nowy, tam lustra, świeczniki i żyrandole, Gilowi aparat się ślini, tu pstryk, tam pstryk i siup malucha, poetkę w damskim na pudrowaniu się złapawszy o miłości przypudrowanej słucham, o cipkach gołych na wietrze, ale się rozmyło, przypudrowało się, bo jak słuchać, jak czytać nie chcą, bo mówią, że bez sensu czytanie, ale ciekawie, ciekawie się zrobiło, choć równo więc pilota upatrzyłem, pilot się zjawił, i tak słucham a patrzę, słucham a patrzę, w końcu koniec….urwało się w pół, niedokończone (7)

 

 

Obiadek z pieczonej żyły (tu za gest miły temuż to dziękuję) zjadłszy, z ciekawości młodych posłuchałem. A ten czyta, a ten mu na basie kopytkiem fiku miku, to ten czyta, ale już jakby fiku miku czyta, czyta a nie czyta, mówi ale fiku miku wychodzi, a jak jeden epatuje, drugi epatuje bardziej, aż w końcu jeden drugiego wyraził, o swoim wyrazie zapomniawszy, równo się zrobiło, równo, a jak równo to gówno, tak na dziewczynkę zacząłem łypać dla nierówności, urozmaicając sobie bądź co bądź fiku miku.(7)

 

Po puszki czas był najwyższy, z Grzelcem, bo ten nos ma, oko, wyczuwa z daleka na obcym terenie gdzie pójść należy, łapami już po Leszka sięga, dryblas, gówniarz…

 

A tam gdzieś łażą, zagadują, szeptają po korytarzach, a ten do tego a tamten tamtemu, przywituję się, zagadywam ale puste wszystko…

 

 

I tak w Nietoperzu  nietoperzem, przy stoliku tu oczko, tam słówko, zwierzę wzbudzałem, rozpraw słuchając rozprawiałem, Grzelcem się chamiąc, na dziewczynkę połypywałem.

Aż z poznańskim dresem skończyłem nad ranem na przystanku u wrót dworca, gubiąc się w drodze do domu, zagubieniem się po godzinie odnalazłem, zasnąwszy szczęśliwie.

 

Czym dalej tym krócej, tym mniej wyraźnie.

 

Na obiad żyły już nie było smażonej, li coś na kształt kotleta, grono poważne za stołem, ale wesoło, ale jeszcze się poważnością nadęło i wyjść miałem potrzebę, bo cham wyciszony po śnie ze snu się budził.

 

Tłomacze ciekawi, ja ciekaw tłomaczy, ze wskazaniem na Jarniewicza i dla przyjemności pana z naprzeciwka. Rzeczywistość z niemiecka nabrała ruchu i bardzom zadowolony dzień straszny rozpoczął. (9)

 

7 wspaniałych  zasiedło, czytają! Cztają ale tylko jakby czytają, telefonem przerywając dla elektronicznej draki. Ja z koleżanką moją poznańską, piwkiem popiwszy, w Zadurę patrzę bo wielki i na środku w wyprostowaniu siedzi, i nudno mnie się zrobiło, znurzenie dopadło, a ile można, ile można, na dziewczynkę ulubioną łypnąwszy umknąłem do domu, bo czas już był na dłuższe spodnie.  (7)

 

Wróciłem na szybkości, bo Szalomuny usłyszeć chciałem, i Pasek zaczął ależ jak skończył, z pasją, a bez przegięcia, krztusił się i pofrunął, porwał, porwał – głos ma to taki, się słucha i wpada samo. A potem Szalomun… oczy zamknąwszy, mało rozumiawszy popadłem w stan zrozumienia. (9,5) i tak już zostało.

 

A potem koncert (tu za fatygę temuż to dziękuję) raz z tym raz z tamtym, jak to bywa wśród ludzi, a fajnie grali, a nie za fajnie, a mieli momenty. A potem przy grzybku gazowym, zagryzając tu i ówdzie, gryźć się począłem, bo kopytkiem kopali, a miło się rozmawiało o łypaniu i zwierza już miałem lecz broń boże zboczeńca! Przełamawszy się w pół mentalnie, a przy pomocy nagłych gratisów, dziewczynkę poznałem w Poznaniu, za papierosem cokolwiek się rozglądając, bo już się pusto, pusto po kieszeniach robiło.

A potem to już rzeźnia, zwierz w zwierzu, po mieście i pod miastem, szumnie i owocnie, tych i owych polubiłem kompletnie. Grzelic na disco i 3 „starszych panów”, razem 5 zwierząt, do 11 w piłki Dragońskie cieliśmy, i nie było bata, bo nie ma bata jak się robi bratnie!

 

 

Czym dalej tym krócej, tym mniej wyraźnie. W zasadzie już bez wyrazu…

 

Prosto z Dragona na mecz się udałem, pod zamkiem zacnym kupą ptaka obrywając w sposób dotkliwy, bom jeszcze kupsztyla z kurtki nie domył.

Autobus ruszył, a mnie już we łbie wszystko jedno, na mecz tylko jeszcze siły chowałem, a już podłość i upodlenie zacne, kochane upodlenie nosiłem jak dziecko przy sobie.

Autobus ruszył a ja nie mogłem, że Ekier z pamięci wiersze mówił, jechał a ja na Paska, jechał a ja na Karola, jechał a ja przez okno na pola puste, jechał a ja na Jagodzińskiego i tak z gęby na gębę wzrok spuszczając dotrwałem do końca bez chamstwa, co chciało wypaść ze mnie zdradziecko.

 

A mecz był piękny, choć duszno na sali, bez ładu i składu, choć mnie wirowało, nie padłem. Karol obecny do końca kapitan,  tak my do przodu i już coś niby, ale się rozmyło, nie poszło i biada biada, z kontry po polsku pogrążyli. Wpierdol, sromota, Szwedzki nasz bramkarz bez winy swojej 5 razy po kule sięgał, przy jednej tylko odpowiedzi z kopytka.

W zasadzie tutaj wszystko się skończyło. Bo padłem na ryj i tylko już trwałem.

Coś gdzieś przy stole, coś gdzieś w dworku zacnym, ale nie mogłem zaległem i jak żaba z miejsca na miejsce zalegałem. A tam ponoć dobrze było, ale umknęło, co zrobić jak umknęło.

 

Autobus przespawszy, z Grzelem kompanem, gówniarzem moim rozstawszy się, do domu po plecak i do domu, jak zjawa blada chciałem… ale domu nie było… zamknięte…

Więc pod zamek z powrotem, z Grzelcem ustawka, bo czasu miał się okazało do 23 i tak żeśmy kombinowali co zrobić. Z powrotem na Wilde, stójką pod drzwiami na klatce czyhając, licząc, że może domownik jaki wróci… ale nie wracał… tragedie widziałem…

Grzelic na pociąg musiał, a ja pod 12 na schody stójką, ale okiem łypnąłem, okiem swoim i patrzę, że na klatce na górze tapczan prawdziwy. Więc jebłem się jak długi i padłem, wróciwszy do domu dnia następnego w kurtce naznaczonej przez ptaka…

 

 

Było rześko, za co brawa w tym miejscu za wszystko. Eeee człowiek jednakże jest  ważniejszy od tekstu. Poznań Poetów (zdecydowanie 10)  Kto wie czy za rok, nie będzie jeszcze lepiej!

 

 

 
  STRONY PARTNERSKIE I POLECANE PRZEZ MAGAZYN CEGŁA  
   
  Portal turystyczny Noclegi-Online Wrocław  Kalambur