Siedzę na krześle w kształt zgarbionej liczby 4, tak długo już nic się nie działo, więc pewnie dziś się będzie chciało zdarzyć. Przeczucie? Rezygnuję z conocnych wypadów, będę sobie siedział, choć dobrze wiem, że to tylko obawy. Przeczucie jest jak szept, a szeptania słucha się przynajmniej dwa razy.
Z nudów wydziobuje sobie oczy, muszę coś zabić.
Mały niedźwiadek w skarpetkach od mamy jest bliski płaczu, bo sen, na złość, się oddala, tyle czasu i ciszy do rana. Koniecznie muszę coś zabić, ale tu nawet muchy nie ma. Cóż to za noc gdy „Ja” zamienia się w „Nic”. Niewidoczne zimno i pył.
Bosymi stopami przestawiam wzorki na dywanie, ściągam sobie majtki by było inaczej, chce zobaczyć w lustrze jak mrugam oczami, na samym dnie garnka olej po frytkach, zjełczały i na dnie, a jednak się błyszczy.
Nie mogę czytać książki, bo przypomina życie, o którym chciałbym wiedzieć, że po prostu jest, czy fikcja jest prawdziwa, kiedy sam się czuję z fikcji i czym jest w takim razie Księżna Diana Śmierć? Niewidzialną ciszą? Optymalnym „Nic”?
Wysoko sufit w tych starych kamienicach, Niemcy nosili tutaj dumnie łby, polski folwark ze wschodu zwiększa metraż antresolą, lubimy podziały, moda na dębowy majstersztyk.
Zasiedziałem się na krześle w kształt zgarbionej liczby 4, kalendarz i zegarek jak zimowa noc, cień „Przekroju” okrywa mi nagość, niedźwiadek mruczy, czeka na sen.
Gdyby był Łukasz albo Magda, chociaż ich głosy skore do żartów, mała partyjka w szachy, wspólny toast, rozmowy o życiu przechodzące w śmiech. Lecz frekwencja jest słaba - dwa puste miejsca czekają na sens.
Zamknąłem się na dwa zamki, żeby zło nie wlazło z zewnątrz, kubki i szklanki, a w nich stawy po herbacie osadzają kamień na szkle. Tak tu cicho a tyle zajść, przedmioty ukradkiem prowadzą swoją grę.
Marzę by już zmęczyć się sobą i zasnąć. Zamienić dzień w skończony tekst. |