Cegła - Literatura - Proza - Poezja
100 000 KSIĄŻEK NA WWW.TAJNEKOMPLETY.PL !!!
AKTUALNOŚCI MEDIA PODREALIZM CEGIELNIA WASZE & NASZE WYWIADY LINKI KSIĘGA GOŚCI REDAKCJA
 
 
WRÓĆ | WYDRUKUJ

GRZEGORZ CZEKAŃSKI

Poezja, a zwłaszcza proza Jacka Podsiadły - o książce Życie, a zwłaszcza śmierć Angeliki de Sance

Poezja, a zwłaszcza proza Jacka Podsiadły

No i doczekałem się. Jak to wykrzyczał kiedyś Maks z Seksmisji: Bocian! Patrz! Bocian! Święta prawda, moi drodzy, bocian frunął, bocian leciał, i w końcu zawitał do nas z nową książką Jacka Podsiadły pod pachą. Nie żebym był szalonym entuzjastą dorobku poetyckiego autora „Wychwytu Grahama”, ale – jak wspomniałem na początku: doczekałem się. Czego? Najlepszej książki Podsiadły. Tak po prostu.

Już się tłumaczę. Bo niby czym „Życie, a zwłaszcza śmierć Angeliki de Sancé” tak mnie ujęło? Przede wszystkim: oswobodzeniem. Brzmi to paradoksalnie, biorąc pod uwagę że Podsiadło to autor zdecydowanie buntowniczy, nieupupialny i wreszcie: anarchistyczny i jednocześnie wyślizgujący się z jednoznacznych definicji, umykający kanciastemu krytycznoliterackiemu oprzyrządowaniu. Nie będę tu pochylał się nad ideologicznym czy obyczajowym oswobodzeniem bohatera tej recenzji, nie będę też opowiadał o niekiedy z rozbrajających skutkach takich operacji – mam tu raczej na uwadze inny wymiar nieskrępowania, które w przypadku nowej książki tego poety, jest być może śladem pewnego wyłomu. I odwrotu. Od czego? Przede wszystkim: od kindersztuby, która cechowała czasem jego silnie zrytmizowane, nierzadko flirtujące z rymem, a jednocześnie ograniczone poprzez obranie takiego kursu, wiersze.

Jasne, temu panu przysługuje należyty szacunek, zwłaszcza za działalność około-„brulionową” z początku i środka lat dziewięćdziesiątych. Nie zamierzam tego kwestionować, choć na temat nadproduktywności autora „Kry”, na temat okolicznościowego charakteru poważnej części materiału, które jest firmowane jego nazwiskiem – pisano tu i ówdzie. Nie poruszajmy się więc w tej przestrzeni. Proponuję parę prostych pytań, i kilka pokrętnych odpowiedzi krążących wokół rozczulającego, przyznajcie, zagadnienia: dlaczego Jacek Podsiadło przemówił do mnie jako prozaik, a nie poeta.

Pierwszy powód właściwie został już przedstawiony. Powód prozaiczny, nomen omen. Jacek Podsiadło zrzucając z siebie rolę poety, może pozwolić sobie bowiem na więcej. Na czwartej stronie okładki czytamy już: To ja napisałem tę książkę. Napisałem ją prozą, ponieważ to proza jest językiem, jaki przystoi literaturze faktu. Dla zilustrowania, o jakich faktach jest mowa, pozwolę sobie przytoczyć piękny passus, który doprowadził niżej podpisanego do wierzgnięcia spazmem, jak to Boy kiedyś mawiał.

Scenka rozgrywa się pomiędzy alergicznie nastawioną do semickiej braci ciotką narratora, a nim samym. Ciotka podejrzewa go o filosemityzm. W końcu zaś następuje przełom. Ciotka pyta:

„No i powidz, cego ty tak z tymi zydami tsymos?”. A ja na to: „No bo ja sam jestem Żyd. Mam we krwi siedem promili krwi żydowskiej. Sprawdziłem swoje drzewo genealogiczne w księhach parafialnych. Ciocia nie wie, ale mój dziadek, a cioci tata...”. „Proszę cię – przerwała mi siostra – nie drażnij ciotki Walerki, bo jest chora na serce”. No to przestałem. Ale myśli swoich nie mogłem już zatrzymać. Oderwały się one od badmintona i od kobiet, które nie będą nam dane, i pomyślałem, niech mi Bóg wybaczy, że prości ludzie prosto rozumują, że rodzina rodziną, że człowiek błądzącą trzciną itd., ale w gruncie rzeczy to powinno się moje Kosmiczne Ciotki razem z trzema czwartymi ich pojebanego pokolenia wpierdolić na pięćdziesiąt lat do jakiegoś, kurwa, mega obozu koncentracyjnego, mówić do nich po niemiecku, karmić papierem, w który owinięte były wcześniej ryby, a jak nie, to niech żrą trawę, robaki i kamyki, walić po łbach, czym popadnie, a wcześniej spalić im domy, zabrać kościoły i przerobić na hale do tenisa i badmintona, i wtedy niech sobie walczą z Żydami”.

I jak – słabo? No to jeszcze puenta, drodzy Państwo:

„Wstyd, ale takie miałem myśli, póki ciotka Karencja nie powiedziała: „Eee tam, siedem promili. Jakbyś miał siedem promili, to byś już nie żył. Jak kiedyś wezwałam do mojego milicję, bo przyszedł pijany i przed spaniem nasikał do paprotki na telewizorze, to miał cztery i pół promila i milicjant powiedział, że mało mu brakowało. A telewizor do tej pory źle odbiera”.

Dzięki Bogu autor postawił na fragmentaryczne opowiastki. (Być może polska literatura odrabia właśnie lekcję krótkiej formy – np. z Etgara Kereta?). Charakterystyczne przy tym, że Jacek Podsiadło, a właściwie jego życiopisanie, jego fakty, znalazły w „Życiu, a zwłaszcza śmierci Angeliki de Sancé” świetny sposób na destylację – procesy przełożenia na ten zmiksowane materiał, nie dający się ująć w jakiekolwiek ramy ( nieważne, czy chronologiczne, gatunkowe, tematyczne etc.) przekonują właśnie dlatego, że korzystają z obcesowości wobec norm literackich. Wszelkie decorum zostało zlikwidowane, strumień świadomości się rozlewa, czytelnik zaś łapie garściami te rozsypujące się co rusz perełki – i nic z tego, nie pomieści, choćby kieszenie miał głębokie, a ramiona silne.

W tej książce panuje dyktatura wyobraźni (wciąż poetyckiej!), wyobraźni ośmielonej, bezczelnej. I ten dowcip! Ten szarm humoru patafizycznego, w którym pobrzmiewają tyrady Alfreda Jarry’ego i Borysa Viana! Ja nie zamierzam przechodzić do podziemia, tej dyktaturze się poddaję. A że nie opowiedziałem o fabule książki? Wszystko przecież zostało przewrócone na drugą stronę, fabuła zaś jest pretekstem do gry z czytelnikiem. Lepiej: do hecy, do zabawy w dechę, do dziecięcej wręcz draki, w której bliżej niezdefiniowany Pająk Jelitko mija się gładko ze zdefiniowanym, i rzeczywistym Cezarym Domarusem – na tych samych prawach. Zapraszam do tej galerii osobliwości, gdzie odnajdziemy wśród całego krzykliwego bestiarium także zapis podróży przez kraje nadbałtyckie (pamiętamy, że Podsiadło jest także autorem świetnego i wiarygodnego przewodnika po Wilnie?), gdzie wyszukamy również statystykę strzałów celnych (i nie) na przykładzie wybranych westernów.

Na koniec: czuć, że z tych opowieści bije także rozpacz. Bo przecież ironia, nawet absurd, muszą być ostatecznie czymś podszyte, prawda? A może wszystko poplątałem? Być może znów się pomyliłem. Na wszelki wypadek zacytuję więc autora. Żartowałem z tą rozpaczą. I już.

Jacek Podsiadło, Życie, a zwłaszcza śmierć Angeliki de Sancé, Wydawnictwo Znak, Kraków 2008

 
  STRONY PARTNERSKIE I POLECANE PRZEZ MAGAZYN CEGŁA  
   
  Portal turystyczny Noclegi-Online Wrocław  Kalambur