Cegła - Literatura - Proza - Poezja
JEST JUŻ 24 NUMER MAGAZYNU CEGŁA - PIECZĘĆ, PYTAJ W KSIĘGARNI TAJNE KOMPLETY, PRZEJŚCIE GARNCARSKIE 2, WROCŁAW
AKTUALNOŚCI MEDIA PODREALIZM CEGIELNIA WASZE & NASZE WYWIADY LINKI KSIĘGA GOŚCI REDAKCJA
 
 
WRÓĆ | WYDRUKUJ

GRZEGORZ CZEKAŃSKI

Rzeczywistość Rzeczy pierwszych o książce Klimko-Dobrzanieckiego



Hubert Klimko-Dobrzaniecki konsekwentnie uprawia i podsyca mitologię siebie – można pomyśleć po odłożeniu jego Rzeczy pierwszych. No dobrze, siebie, ale jako kogo? Jako pisarza. W jaki sposób? Co by nie mówić, bazuje na swojej (jakże inaczej?!) biografii, robiąc z niej punkt wypadowy w poszukiwaniu nierealnego. Czyni to świadomie, kreując jednocześnie swoje autorskie portfolio narratora nierozdzielnego z tożsamością pisarza. Zresztą, nie ma się co czaić, skoro w słowie wstępnym autor zaznacza wprost, acz trochę ironicznie, że jest to „powieść autobiograficzna”. OK., ale co jest zaskakującego w tym, że autor sampluje i przetwarza autentyczne, przeżyte epizody w tekst? Że podrasowuje rzeczywistość wówczas, gdy wydaje się nazbyt realna, zwyczajna, zbyt łatwa do przyswojenia czy zwyczajnie nieatrakcyjna czytelniczo? To przecież w literaturze żaden nowy trend. No właśnie, rzecz w wykonaniu takich założeń; rzecz w rzeczach pierwszych tej książki.

Pochodzący z Bielawy autor rozsupłuje chronologię i rozluźnia związki przyczynowo-skutkowe swojego życiorysu (jeżeli można powiedzieć, że takie związki w życiu człowieka  w ogóle występują), by wzmocnić wartość naddaną jej literackiej postaci i podporządkować ją działaniom losu. Na przykład? Może to być wypełnianie swego rodzaju przepowiedni, której stał się udziałowcem. Bowiem narrator prozy Dobrzanieckiego tyle zapożycza z rzeczywistości przeżytej autora, co inwestuje w jej przeinaczanie, faszerowanie, przetykanie farszem. Bo tak przepowiedziała mu cyganka (co w końcowym epizodzie Rzeczy pierwszych potwierdza także psychoanalityk Gruber); bo tak mu wywróżył japoński przyjaciel Hiroshi, odczytujący przyszłe losy książkowego Huberta z własnych wymiocin.

Chcę przez to powiedzieć, że mitologia u Dobrzanieckiego działa w dwójnasób: z jednej strony polega na współdziałaniu i uniezwyklaniu perypetii nierozdzielnego duetu pisarz/narrator; z drugiej zaś jest to literatura, która lubi nanosić na opisywaną rzeczywistość  s y g n a t u r ę   z n a k u (np. przepowiedni) i rzucać się w zdekodowane tropy, które podsunął narratorowi - i pośrednio bohaterom - los. Otóż to, Rzeczy pierwsze, tak jak pozostałe książki Dobrzanieckiego (może za wyjątkiem nieudanego Raz. Dwa. Trzy) są wiarygodne z tego względu, że zostały przeżyte, doznane, sprawdzone sobą. Ale inaczej niż choćby w przypadku ostatnich książek Stasiuka, jest to proza skupiona bardziej na bohaterze niż na miejscu, w którym on przebywa (mimo oczywistego eksponowania Dolnego Śląska jako takiego), i to właśnie w większości przypadków za pomocą bohaterów (a mniej – konkretnej, pisarsko rozplanowanej przestrzeni) i pewnemu ich zakorzenieniu w małomiasteczkowej ludowości, w osobności peryferii, które się własnymi prawami rządzą, realizuje się mitologia tej literatury.

Bo jeżeli spojrzeć na fabułę Rzeczy…, to okazuje się, że wszystkie te opowiadania, owszem siedzą w konkrecie jakiejś topografii i jakiegoś momentu historii (nie tylko współczesność, ale i np. II wojna światowa w przypadku opowieści o dziadkach Huberta), jednak to ekscentryzm przewijających się w tej książce postaci, pewna ich dobrotliwa groteskowość, wyczuwalna nadnaturalność – nadają tej książce ton; stanowią także o odrębności i sile pisarstwa Klimko-Dobrzanieckiego. I to już od pierwszych stron, gdy mowa o narodzinach Huberta. „Dnia urodzin nie pamiętam, czasami tylko, we śnie, nawiedzają mnie obrazy. Obrazy z sali porodowej przy ulicy Wolności” – pisze Dobrzaniecki. Zapowiada się zwyczajny poród? Zależy, co mamy na myśli mówiąc “zwyczajny”. „Porodówka  miała jedno okno. Wychodziło na tyły szpitala. Rupieciarnia. Powywalane metalowe łóżka, materace, kartony. Z kosza na śmieci sterczała fioletowa dłoń”.  Amputowana kończyna w śmieciach to jednak nic, bo zaraz okaże się, że odpowiedzialna za poród załoga szpitala bardziej skupia się na zabijaniu wielkiej muchy, niż na przyjęciu noworodka. Czeski film w polskim sztafażu? Nie inaczej.

Podobnym odrealnieniom poddana jest reszta opowiadań, czy to o skomplikowanej sytuacji rodzinnej narratora, o jego dojrzewaniu, pierwszej sztywności w rozporku spowodowanej obrazem Podkowińskiego z piękną rudowłosą i obślinionym ogierem; o wujku Lutku, który chciał wykąpać się w wannie wypełnionej malinowymi galaretkami. Wreszcie o tym, jak narrator został pisarzem i żali się z fatalnej trasy promującej jego Dom Róży, gdy wydawnictwo Heban (czy ta nazwa nam czegoś nie sugeruje?) nie dopilnowało szczegółów pobytu pisarza, lokalizując go w obskurnych hotelikach, a doprowadziwszy go do stanu, który Klimko-Dobrzaniecki określa sytuacją „dziwki wykorzystywanej przez alfonsa”, autor posuwa się do kradzieży własnych książek z Empiku. To mocny rozrachunek z poprzednim wydawcą i zarazem najsłabsze opowiadanie Rzeczy pierwszych, bo i resentyment nie służy pisarstwu tego autora.

I taka będzie zasada organizacji przedstawionego świata w każdym w opowiadaniu Rzeczy pierwszych, zresztą pal licho, czy to zbiór opowiadań, czy powieść, jak chciałby tego autor. Mniejsza o to, czy na przewijające się tu historie spojrzymy jako zwartą, zamkniętą całość, czy lepiej czytelnikowi będzie leżeć ta skromna gabarytami książka w charakterze otwartej struktury. Hubert Klimko-Dobrzaniecki, jak można się przekonać w Rzeczach pierwszych, wciąż sprawnie drybluje tym, co w jego pisarstwie najcenniejsze: autentyzmem kreacji narratora, który potrafi szarpnąć za cugle i wziąć w nawias paroma cięciami najważniejszą relację tej literatury: stosunkiem na linii autor/narrator. Ten pisarz wciąż umiejętnie puszcza oko żelaznym zestawem niezawodnych chwytów, nadal na tyle skutecznie, że strukturze jego książek prozatorskich, jak pończosze, oko zazwyczaj nie puszcza.

 

 “Rzeczy pierwsze”; Hubert Klimko-Dobrzaniecki; Wyd. Znak (2009)

 
  STRONY PARTNERSKIE I POLECANE PRZEZ MAGAZYN CEGŁA  
   
  Portal turystyczny Noclegi-Online Wrocław  Kalambur