traumatologia (ver.2)
I. myśli ubzdurane
bóg objaśniony w piśmie, odłączony od respiratora, niedokończony, ale już doskonały bóg. wyśniony, lśniący bóg pierwszych wiosennych depresji, bezrobotny i stremowany. bóg na telefon, bóg czynny do dwudziestej drugiej, bóg parami i indywidualnie:
ze snu we śnie trudno wyodrębnić ten pierwotny, dlatego chciałbym żeby moje myśli, wszystkie moje traumy były niezamieszkaną świątynią, w której mógłbym przeczekać twoje uciążliwe nawroty. kiedy rankiem wlewający się przez okno dzień naświetla kliszę, nasza nieobecność znów staje się zbyt długo odwlekanym faktem. gdybym miał cię odlaną z brązu lub wykutą w kamieniu, mógłbym poznawać i naśladować, odkrywać i poprawiać, aż stałabyś się zupełnie gładką, idealną bryłą, perłą, zimną antyczną rzeźbą bez znaków zapytania.
II. myśli znalezione na śmietniku
doskonałość jest nieczytelna - ten, który ją znalazł postradał zmysły. jest krew matki, za którą można oddać marzenia, będziesz pił tą krew z każdej kałuży, z każdą kroplą będziesz spijał cierń z jej ust, będziesz dziergał koronę, aż wyczerpie się kłębek bólu:
papier moknie, tłumaczę się z siebie na niemożliwe języki, z których nie ma przekładu na życie, na niebo i piekło. to jest bilet w jedną stronę, który wypisałaś mi śliną na skórze (jestem przywiązany do mojej skóry, moja skóra sprawia mi przyjemność). mógłbym przysiąc, że miałem koszmar: kawa wylewa się z filiżanki, nie mogę nic przełknąć. papier płonie, zasypiam zwinięty w kłębek, jestem bezpieczny. czytam cię na chwilę przed przebudzeniem i znowu nie mogę zasnąć.
III. myśli ostatnie
strangers in the night, zapalam światło, cienie znikają. mam schizofrenię, ciśnienie skacze, paznokcie wbijają się w korzenie strachu. teraz należy zwolnić - obłęd, o który proszę za dnia, wieczorem jest nieprzytomną prośbą:
zawsze myślałem, że twoje oczy są czarne i nie można do nich wejść bez pochodni. okazało się, że twoje oczy są białe - a ja się w nich przeglądzam.
|