Cztery lata tamu na plenerze malarskim pod Zgorzelcem policja zatrzymała Marcina S. Prowadził rower, idąc pieszo. Dmuchanie wykazało promile. Policjanci ucieszyli się, że mogą doczepić się do artysty, bo kiedyś jednemu z nich namalował portret żony w dość prowokacyjnej pozie. Marcin S. wrócił do swoich kumpli bez prawa jazdy i roweru. Na wezwanie sądu nie stawił się, bo wyjechał do Anglii, sprzedawać za funciaki swoje prace. Nie mógł się więc obronić przed kłamliwym zarzutem rowerowego wykroczenia. Sąd wymierzył mu 250 godzin prac społecznych. Marcin S. po powrocie z dorobku zamieszkał we Wrocławiu. I tu zaczęło się jego rowerowe piekło. Długo nie wiedział o wymierzonej mu karze. Dopiero kurator sądowy, który wtargnął w życie Marcina uświadomił mu, że karę należy wykonać u zakonnic niepokalanych w bogu. Od czasu rowerowej marszruty Marcin S. stał się odpowiedzialnym ojcem niemowlącia, nad którym sprawuje wyłączną opiekę. Ten nowy etap życia uprzykrza mu sąd, który co miesiąc wzywa go do zeznań w sprawie odrobku i spowiada z życia. Na rozprawy przychodzi z dzieckiem, bo nie zostawi malca samego. Gdy po czasie odrobił już karę u zakonnic, sąd nie uznał tego, bo okazało się, że z właściwą artystom nonszalancją udał się nie do tych zakonnic, co trzeba. Mył całą zimę u nich gary w stołówce dla bezdomnych, jednak, to były nie spod właściwego wezwania zakonnice. Sąd ogłosił, że każdemu wolno pracować charytatywnie, ale że kara wciąż nie jest odrobiona. Wskazali mu inny zakon. Pracował tam w szkodliwych dla siebie warunkach. Nabawił się astmy. Nie mógł przez to dokończyć całosći. Ponadto musi być przy dziecku jako jedyny opiekun i orędownik tacierzyństwa. Nowe zakonnice nie wliczały mu tych prac na poczet kary, bo znalazły w jego rzeczach gazetę "Nie" i zatrzęsły się w świętym oburzeniu. Miał odtąd tyrać w pokucie dla boga, nie dla sądu. Chłop wpadł w depresje, bo mimo, że według przyjętej arytmetyki odpokutował już karę z nawiązką, wciąż traktowany jest jak przestępca. Sąd na jego prośbę o umożenie i umożliwienie opieki nad dzieckiem, odpowiada zamianą tamtego na osadzenie w zakładzie karnym. Jaka nauka dla podsądnego ma jednak z tego wyniknąć, prócz poznania aroganckiego i bezczelnego kuratora, który wtrąca się w jego życie rodzinne i bezmyślnego aparatu sprawiedliwości? Marcin S. nie będzie mógł się zza krat opiekować synem. W tym czasie matka musi wziąć wolne na małego i żyć z opieki społecznej. Tak wygląda walka polskich sądów z obywatelem o sprawiedliwość. Obrazuje to jakąś ogólną tendencję do robienia przestępców ze zwyczajnych ludzi. Sąd rowerowy zawisły nad opisanym przypadkiem przyprawił pozwanego o chorobę, za którą będzie dochodził odszkodowania od skarbu państwa. Czy do takich pogrywek powołano sądy? - pyta pan Marcin – czy chodzi o to, by zainspirować nowego Franza Kafkę do napisania "Procesu", w którym za cel przyjęto nękanie i upokarzanie człowieka? |