Może wstyd się przyznać. Może wstyd o tym pisać. Pije. Czwarty tydzień z rzędu. Niby nic. Ale czasem zdradziecko wyłazi na kłódkę zamknięta tajemnica. Rano cukier nie trafia do herbaty. Guzik do dziurki. Szminka mija usta. Do czternastej przeklina ducha. Od czternastej zanurza się w jego źródło. Kiedy zmienia miejsce w tramwaju, z trudem udaje się jej ustać. Ostrożnie stawia stopy. Ciałem wstrząsa, co i rusz, jej tylko słyszalna muzyka.
Powodów ma mnóstwo. Hoduje na piersiach.
Nocami zapija do księżyca. Dużo potem pisze. Połowę z tego drze. Mówi, że muza żarłoczna. I chciwa. Wyje do ran w nadgarstkach. O czwartej staje się błogosławiona. Chóry śpiewają. O piątej miażdży ją winda. Zaczynają rozjeżdżać samochody. Budzi się zlana potem. Niedbale wciśnięta w kąt płaszcza.
Jeszcze nieźle pracuje. Czasami coś upierze. Czasami zje. Nakarmi kota. Ogień w duszy utrzyma.
ale już coraz rzadziej |