Muzyka pulsuje w zgięciach łokci. Cienkie ramiączka sukienki zaraz powędrują swoją drogą. Trzeba nieprzyzwoicie wyprężyć zmysły. -Nie chce mi się wracać. Dywersyfikacja inwestycji paraliżuje większość moich spraw- Maks przez dłuższy czas nie może oderwać wzroku od rzędów myśli. -Ale, rozumiesz, założenia kapitałowe były inne. I cały ich biznesplan z miejsca diabli wzięli.- Ewa karmi się podwójnym sokiem. Pyk, pyk, a zza kabłąka dymu Sławek i Małgo. Zaraz dołączy do nich Wojtek. Można zaczynać. Najpierw płomień. Witam go płucami, zapraszam do źrenic. Zwęża się to rozszerza. Pulsuje w ustach. Dziś jestem dziwnie niebieska. Piszczy czas. Sławek najsampierw. Boska koligacja. Wpełzamy do pokoju, drży podłoga. Z fotograficzną dokładnością badamy zadziory przy listwach. Ujęcie w ujęcie hołubimy ciszę. Potem coś pęka. -Wypada zaznaczyć, że, aby mogło istnieć dno, musi być głębia, a żeby było co analizować, powierzchnia musi być odpowiednio daleko od dna, bo inaczej po prostu dno widać i analiza niepotrzebna. - Sławek gniecie w dłoniach niewidoczne muchy. -Pozostaje jeszcze parametr przezroczystości substancji w akwenie. Ale to też w odniesieniu do użytego do analizy zmysłu lub zmysłów.- przesiewam między dłońmi zapachy. Nagle coś nas dopada. Wierzchem dłoni zacieramy horyzont. Nieprzytomnieje wszystko, my się trzymamy. Wrastamy nawzajem w swoje obojczyki. - Szklanka wody, do cholery, gdzie szklanka wody - potrząsa mną szept. Wszyscy spotykamy się u źródła. Małgo i Ewa z trudem powstrzymują śmiech, wytykając sobie mentalne dziury w naskórku. Zabawa trwa. Maks. Chłodna kalkulacja w niejasnych okolicznościach. Rzędy myśli nieco bardziej leniwe. Sinusoidalnie pnę się po argumenty. Do krańcowej przytomności budzę strzępki wiedzy o hossie i bessie. On balansuje na krawędzi pojmowania zachowań tłumu. Le Bon majaczy w kącie. Wkrótce zdajemy test, przybijając się do podłogi. Sukienka, zbyteczna oprawa oczu, plącze się pod brodą. -Spiritus promptus, caro autem infirma - mój glos nie nadąża za myślami. -Mhm - odpowiada inteligentnie Maks.
Najbardziej kompatybilnie z Wojtkiem. Mijając w drzwiach Małgo, ocieram się o jej łzy. Egoizm nie każe mi pytać. Z miękkością kota zanurzam grzbiet w chłodną pościel. Bawię się włosami. -Czy rozwój zawsze wymaga konfliktów i walki?- smakuję każdy z wyrazów. Rozcieram głoski językiem na płasko, aż skrzypi, aż chrzęści, aż parzy. -Po pokonaniu wielu konfliktów wewnętrznych i zewnętrznych osiąga się stan idealny, czyli własne wszechstronne dojrzewanie. Ale do tego niezbędne są procesy dezintegracji wielopoziomowej i integracji wtórnej. To najbardziej mój ze światów, rozgaszczam się w nim pośrodku i płynę, wzdłuż ud wojtkowych, wzdłuż żeber, wszerz ramion. Zachłystujemy się sobą po nadgarstki, odnajdując wszelkie punkty G. -Człowiek dąży do homeostazy... Jeszcze długo nie możemy wyplątać się z siebie.
Poranek strzępi powieki. Muzyka pulsuje w zgięciach łokci. Nie sposób przywołać cienkie ramiączka sukienki, bo poszły swoją drogą. Trzeba uporządkować nieprzyzwoicie wyprężone zmysły. Taaaaaaaa, za kilka godzin powtórka, czyli na którą?. Tylko bez Małgo. Małgo za bardzo przywiązała się do Sławka. Małgo wypada z gry. |