Życie jest jedynie przelotnym cieniem,/ żałosnym aktorem, co przez godzinę puszy się
i miota na scenie, po czym znika./ Opowieścią idioty, pełną wrzasku i wściekłości, a
nie znaczącą nic. Makbet, akt 5., sc. 5.
-Na moim biurku leżą dwie fotografie. Na pierwszej widzę młodego, chudego,
nieśmiałego człowieka. Kilka dni temu ukończył swoją pierwszą nowelę Papieros o
chudym i nieśmiałym młodzieńcu. Na drugiej kulturystę. Kilka minut temu skończył
swoje dzieło. Za cztery godziny otoczony swoją gwardią dokona seppuku. Obie
fotografie przedstawiają „tego samego” człowieka, nieśmiałego chłopca od kulturysty
„oddziela” tylko czas, który może dokonać wszystkiego, „co mu się podoba”.
-Materializm jest filozofią niemożliwą. Wyjątkiem, który potwierdza tę regułę, jest
znany fakt w historii filozofii: materialistą kompletnym był jedynie poeta
Lukrecjusz. Postępowanie w czasie jest niezdeterminowane, ponieważ nie możemy
określić miejsca ani czasu zderzenia atomów oraz ich kierunków po zderzeniu. Gdzie
następuje zderzenie? Kiedy? Incerto tempore incertisque locis lub – co niczego nie
zmienia – nec regione loci certa nec tempore certo. Nie możemy również określić
ante-factum, clinamen, deklinacji ruchu atomów po ich wzajemnym zderzeniu.
Materializm jest więc filozofią niemożliwą, ponieważ nie możemy myśleć o świecie.
Aby myśleć, musimy dorzucić coś do materii – podobnie jak w mojej szkole – aby bez
problemu przełknąć tran, dostawaliśmy marchewkę – np. Historię, Naturę itd. Dla
materialisty celowość nie istnieje:
Nie myśl, że po to zostały stworzone człowieka oczy,
Abyś patrzył. Także nie po to, abyś mógł kroczyć
Lekko została zrobiona taka dolna kończyna,
Którą w kolanie i kostce swobodnie możesz zginać.
Ramiona do twych barków przypięte nie w tym celu,
Ani do ramion dłonie, żebyś mógł, przyjacielu,
Co ci do życia trzeba, sięgać i brać swobodnie.
Takie bowiem wygody i wszystkie im podobne
Na fałszywym myśleniu oparte są, bo w ciele
Wpierw zrodziły się członki, później członków cele,
I ich użytek mocno po ich powstaniu kroczy.
Nie było też patrzenia, nim nie urosły oczy,
Nim język się zrodził, nie było słów i mowy,
I uszu nie poprzedzał zmysł słuchu już gotowy,
Bo od działania swego starsze organy one,
Nim się użytek zaczął, musiały być skończone.
Podobnie wszystkie członki – nie przez to, nie po to powstały,
By z góry pomyślaną czynność najlepiej spełniały.
Lukrecjusz.
- Leszek Kołakowski był wybitnym filologiem, doskonałym tłumaczem (Spinoza) i
lubianym przez studentów pedagogiem. Pierwszą jego książką była Filozofia
pozytywistyczna – od Hume’a do koła wiedeńskiego, z której dowiadujemy się, że Hume
był jednym z najświetniejszych umysłów, jakie czasy nowożytne wydały... Możemy
również bez większego ryzyka napisać, że wraz z Humem „skończyła się” filozofia, a
zaczęła się „psychologia”... o czym może świadczyć m.in. wstęp do Tractatusu
Wittgensteina: tę książkę może zrozumieć tylko ten, który już sam przemyślał myśli w
niej przedstawione... Problem psychologii filozofów, ogólnie, i przyjęcie filozofii
Hume’a, szczególnie, możemy zaobserwować na przykładzie Kanta, który otworzył tylko
jedno oko, aby przeczytać dzieło Szkota i po stwierdzeniu „Hume obudził mnie z
dogmatycznej drzemki”, z powrotem zasnął. Kołakowski kilka lat po Filozofii
pozytywistycznej zabrał się do swojego doskonałego opus magnum – Historia marksizmu,
który przyniósł mu zasłużoną międzynarodową sławę. Dalszy ciąg jest znany... A jeśli
Boga nie ma? Książeczka nie obudziła Hume’a „z dogmatycznej drzemki”, ponieważ Szkot
dogmatykiem nie był; zwrócił się tylko bardzo uprzejmie do profesora z Oxfordu o
wyjaśnienie głównego konceptu: Czy może mnie Pan ganić, jeśli stosuję tutaj ostrożną
powściągliwość Simonida, który w znanej wszystkim historii (Ciceron-De natura
deorum), zapytany przez Hierona, co to jest Bóg, potrzebował całego dnia, aby nad
tym się zastanowić, potem jeszcze dwa dni, potem jeszcze... i tak w nieskończoność,
nie mogąc nigdy dostarczyć jego opisu czy jego definicji? Czy może mnie Pan ganić,
jeśli od razu odpowiem, że nie wiem, i że ten temat jest niedostępny mojemu
rozumowaniu? Może Pan nazywać mnie sceptykiem i kpiarzem, jeśli Panu się podoba: ale
widziałem tyle innych przedmiotów mi bliższych, tyle niedoskonałości, a nawet
sprzeczności ludzkiego rozumowania, że nigdy nie będę mógł odnieść żadnego sukcesu w
tych słabych domysłach przedmiotu tak wzniosłego i tak oddalonego od strefy naszych
obserwacji. Oczywiście istnieje również opinia, według której hipotetyczna kara
boska jest gwarancją społecznego pokoju. Ale nią nie jest: w kraju, w którym
prezydent przemawia z Biblią w dłoni, 2 proc. mieszkańców siedzi w więzieniu,
statystycznie co 22 sekundy ma miejsce agresja z użyciem broni palnej (dane FBI,
2005 rok). Ani nią nie była: według [siedemnastowiecznych] kronik florenckich, w
tamtych czasach, podrzynano sobie gardła w biały dzień i nagminnie. Wracając do
pytania Kołakowskiego – którego bardzo szanuję jako człowieka i jako filologa – a
jeśli Boga nie ma?, uważam, że mam prawo je odwrócić i zapytać: a jeśli Bóg jest?
Jego moc jest nieograniczona, to, czego pragnie, realizuje się; ani człowiek, ani
zwierzę nie są szczęśliwi: więc Ona??? nie pragnie ich szczęścia. Jego mądrość jest
nieograniczona, nie myli się nigdy w wyborze środków dla realizacji swoich celów,
ale bieg natury nie zmierza do błogostanu ludzkiego ani zwierzęcego: więc to nie
jest jej celem. (...) Ma ochotę przeciwstawić się Złu, ale nie może? Więc jest
bezsilna. Ma władzę, ale nie ma woli? Więc nie jest życzliwa. Posiada władzę i wolę?
Skąd w takim razie bierze się Zło? (Hume, Dialogi o religii naturalnej).
- Gdy wychodzę na tzw. miasto, często słyszę: Nihilizm pojawił się w Europie wraz z
Dostojewskim, Schopenhauerem i Nietzschem. Trzysta lat temu, gdy Europejczyk
wychodził na miasto, na ratuszowym zegarze czytał: Vulnerant omnes, ultima necat
(Wszystkie ranią, ostatnia zabija). Zanim pan Sujczyński spacerował po mieście,
zanim Europejczyk rzucał od czasu do czasu [okiem] oczkiem na ratuszowy zegar,
[mógł] w tzw. Pismach przeczytać: Vanitas vanitatum et omnia vanitas. W jednej z
Ewangelii szczęście zarezerwowane jest dla tych, których w Polsce Ludowej – nie bez
odrobiny zazdrości – nazywaliśmy ci z niskim czułkiem: Beati pauperes spiritu
(Ewangelia św. Mateusza), ponieważ qui auguten scientam, auget dolorem – tam gdzie
jest dużo mądrości, jest dużo cierpienia (Eklezjasta). Trudno mi się z tym nie
zgodzić, dziwi mnie tylko sadyzm Jahwe, który sam ulepił człowieka myślącym i
ciekawskim i nie przestaje, gdy temu ostatniemu na chwilę uda się zapomnieć czym
jest, mu przypominać: Memento, homo, quia pulvis es et in pulverem reverteris
(przypomnij sobie, człowieku, prochem jesteś i w proch się obrócisz).
- Na moim biurku leżą dwie fotografie. Na pierwszej to nie człowiek, to kwintesencja
radości. Pianista Clément Rosset zaczynał wspaniale, od Filozofii tragicznej, w
której „zdemolował” wszystkie nadzieje, sperare, czyli oczekiwania. Estetyka muzyki
Schopenhauera jest „nowa” i odkrywcza: przedmiot muzyczny nie przedstawia nic poza
sobą samym, więc jest przedmiotem ontologicznym par excelence, dlatego Rosset
poświęcił mu trzy książki: Schopenhauer, filozof absurdu; Schopenhauer; Estetyka
Schopenhauera. Jeżeli realność jest singulus, aby ją odnaleźć, musimy oddzielić ją
od sobowtórów, jak np. Natura lub Celowość – Rosset dokonał tego w dwóch swoich
książkach: Logique du pire i Anti-natura. Pozostaje nam ontologia, którą Rosset
zajął się od Le reel, traite idiotie (idiotes, proste, szczególne, niepoddawalne
duplikacji) i kontynuował aż do Principes de sages et de folie, gdzie wraca do
poematu Parmenidesa i jego okrutności: to, co jest, jest oraz tego, czego nie ma,
nie ma. Według Parmenidesa na każdego z nas czekają dwie drogi; droga prawdy
prowadzi do tego pierwszego, do tego drugiego droga opinii. Na pierwszej fotografii,
którą [oglądam] obserwuję, Rosset tłumaczy swoją ontologię, trzyma w dłoni świeżutko
wydane Principe..., realność jest zawsze pełna, nic jej nie brakuje..., jest również
okrutna: to ona decyduje o tym, jaką jest... Na drugiej fotografii nie widzę już
kwintesencji radości, ale kwintesencję smutku... Ach, ta wieczna choroba, którą
kiedyś nazywaliśmy taedium vitae, a dzisiaj nazywamy depresją... Ale realność
pozostaje realnością, dlatego Rosset notował swoje koszmary i przedstawił je w
najśmieszniejszej dla czytelnika, ale na pewno nie dla autora, książce, jaką
kiedykolwiek czytałem: Nocna droga. Afirmator i cierpi? Cierpi i się bawi? Czy to
jest możliwe? Od epoki Renesansu [istnieje w historii filozofii termin], w historii
filozofii, istnieje termin, który w dwudziestym wieku został użyty w celach, które
wszyscy znają – Nadczłowiek. Za Chopina oddałbym resztę muzyki – przy każdej okazji
mówił Nietzsche. Ale kim był Chopin? Niekochanym, tak jakby sobie tego życzył, przez
kobiety. Za wcześnie umierającym ciałem. I co robił? Bawił się... Doskonale się
bawił; szczęście wyrażone w jego Barcarolle jest kwintesencją ekspresji tego
odczucia: że nawet słuchających go bogów może spotkać ochota spędzania długich
letnich wieczorów wylegując się w barce... Co jest przedmiotem radości np. Chopina?
Sztuka dionizyjska chce nas przekonać o wiecznej rozkoszy istnienia, jeno że
rozkoszy tej winniśmy szukać nie w zjawiskach, lecz poza zjawiskami (...). To trudne
do pojęcia prazjawisko sztuki dionizyjskiej staje się jednak możliwe na prostej
drodze zrozumiałe i bezpośrednio uchwytne jedynie w przedziwnym znaczeniu dysonansu
muzycznego, tak jak w ogóle muzyka, postawiona obok świata, jedynie dać może pojęcie
o tym, co należy rozumieć przez usprawiedliwienie świata jako zjawisko estetyczne.
Rozkosz, którą wywołuje mit tragiczny, ma tę samą ojczyznę, co rozkoszne wrażenie
dysonansu w muzyce. Żywioł dionizyjski ze swą prarozkoszą, czerpaną nawet z bólu,
jest wspólnym łonem, z którego zrodziła się muzyka i mit tragiczny (...). Owo
dążenie w nieskończoność, trzepot skrzydeł tęsknoty przy najwyższej rozkoszy z
wyraźnie spostrzeganej rzeczywistości przypominają o tym, że w obu stanach mamy
uznać zjawisko dionizyjskie, które objawia nam ciągle na nowo igrające budowanie i
burzenie świata indywidualnego jako wylew prarozkoszy – w podobny sposób jak
Heraklit Mroczny porównuje światotwórczą siłę do dziecka, które, bawiąc się, stawia
tu i ówdzie kamienie, buduje stosy piasku i znów rozsypuje... Parmenides nas
ostrzegał: jedna droga prowadzi nas do tego, co jest – czyli bez najmniejszego
wyjątku do wszystkiego, co istnieje, druga do tego, co [czego] sobie życzymy, do
„jest tylko Beatrycze, ale właśnie jej nie ma” ( Lechoń).
-Po otrzymaniu, za trzecim podejściem, najgorszej matury – centrum kształcenia
ustawicznego w Warszawie dla milicjantów, zakonnic oraz młodych bandytów w Polsce,
zacząłem rozmyślać, jak ukryć mój brak wykształcenia. Gdy na wernisażu w galerii
Foksal usłyszałem Kantora rozprawiającego o Brunonie Schulzu, natychmiast pobiegłem
do biblioteki i wypożyczyłem utwory tego pisarza. Najbardziej podobało mi się
opowiadanie o staruszku, który zakłada tornister i wraca do szkoły. Później
zapomniałem o Schulzu, założyłem tornister i wróciłem do szkoły. Podczas wykładów w
Maison Europeen de la photografie Jean Baudrillard był w pełnej formie, właśnie
skończył dowcipy z fałszywymi cytatami – pewna Japonka z Genewy [miesiącami dręczyła
go] przez miesiące dręczyła go listami: gdzie mogę znaleźć cytowane przez Pana
sentencje Eklezjasty – pisał Cool memories i zbierał materiały do Ubliżeń
(Insultes), których już napisać nie zdążył. Baudrillard był często odkrywczy, zawsze
interesujący, miewał również „tyki”... dobro społeczne? To tak jak w tej Bajce o
pszczołach (Mandeville)... postępowanie w czasie? To tak jak w tej perskiej bajce
Dziś wieczorem w Samarkand... Według Budrillard ta bajka ilustruje fragment
Heraklitesa: im bardziej od czegoś próbujemy się oddalić, tym bardziej się do tego
zbliżamy. Według Sujczyńskiego ta bajka ma klasyczną strukturę przepowiedni – co nie
zaprzecza tezie Baudrillarda – człowiek nie może myśleć praktycznie o przyszłości;
przepowiednie realizują się tylko, gdy człowiek nie szczędzi wysiłków, aby im
zapobiec, co pokazał wspaniale tragik grecki Sofokles. Poza tymi nielicznymi
przypadkami: wszystko realizuje się tak, jak się realizuje – jeżeli zgodzimy się z
Wittgensteinem.
-Jacka Kuronia nigdy nie spotkałem, ale twierdzę, że smakosz – we wszystkich
więzieniach słynął jako znakomity kucharz – nie może być złym człowiekiem. Moi
znajomi, którzy z nim działali, ciągle wspominają jego „rzadko spotykaną otwartość
na drugiego człowieka”. Podczas jednego z ostatnich pobytów w więzieniu Kuroń
pracował nad „wehikułem czasu”, którego nie skończył. Wyszedł i działał, kilka
miesięcy przed śmiercią stwierdził: myśmy przegrali. I tu, ze swojego punku
widzenia, miał rację: bezrobotni, bezdomni itd. Ale jakże mogło być inaczej? W jego
książce Wiara i wina znajdujemy doskonały – na miarę Bergsona, który twiedził, że
możliwe nie ma najmniejszego związku z realnym – opis postępowania w czasie:
Zrobiliśmy tego z pięć prób(...) Generał Martin, czyli dowódca szkoły, powiedział do
mnie: Dowódca, dostaniesz pięć – w wódce pływać będziesz, dostaniesz trzy albo dwa –
w zajebaniu. Ku chwale Ojczyzny – odpowiedziałem. Wyznaczonego dnia zajechaliśmy –
oni ciężarówką, ja gazikiem – na miejsce (...). Ruszamy, wszystko toczy się
normalnie. Ci biegną, ci strzelają. Ale drużyna cekaemów, która miała w tym momencie
wyskoczyć z inspektów i zająć transformator, nie wyskakuje. Trzeba wysłać łącznika i
ich pogonić. Tylko że myśmy przecież tego łącznika nie ćwiczyli (...). Co robić w
tej sytuacji? Nie pamiętam nic, w żywe kamienie, a oni stoją tu koło mnie, jeszcze
moment będzie za późno na wydanie rozkazu. I nagle jak nie wrzasnę: Felek,
zapierdalaj do tych cekaemistów i powiedz im, że jak natychmiast nie ruszą na
transformator, to im w kurwę jebanym nogi z dupy powyrywam i dam psom do zabawy.
Chłopak skoczył. Zobaczyłem grozę w oczach K. Natarcie ruszyło (...) – Pięć, pięć,
pięć. Przede wszystkim dlatego, że dowódca mówił prawdziwym frontowym językiem.
Kiedy już wracaliśmy do koszar, jadący ze mną K. powiedział: No i widzisz, Kuroniek,
jak powiedziałeś to „kurwa, zapierdalaj, Franek”, to ja poczułem lód w brzuchu i
koniec mojej wojskowej kariery. Jak to człowiek nigdy nie wie, co mu wyjdzie na
dobre. W opowiadaniu Kuronia to, co miało się zdarzyć, nie zdarzyło się (ja poczułem
lód w brzuchu i koniec mojej wojskowej kariery) podobnie jak, już, Iliadzie:???? Mąż
ten do Tydeusowego syna zupełnie podobny/ Z tarczy poznaję go, z hełmu, co ma
potrójne grzebienie/ Konie są takie same. Ale czy bóg to – nie zgadnę/ Jeśli
człowiek ten, jak mówią, to dzielny potomek Tydesa/ Myślę, że z bożą pomocą szaleje/
Ktoś z nieśmiertelnych jest przy nim, obłokiem okrył ramiona/ Strzałę lecącą na
niego ostrą widocznie obrócił/ Gdy wypuściłem już strzałę na niego i w ramię
trafiłem/ Prawe, gdzie płaty pancerne przystają ściśle spojone/ Ale nie zwyciężyłem.
Bóg jakiś rozgniewany. Oczekując na dowody istnienia Boga, historycznej racji ????
możemy przyjąć, że wszystko, co ma miejsce, wszystko, co istnieje w czasie, jest
inne od tego, co być „powinno”. The time is out joint. Według Bergsona… filozofia
nigdy nie przyjęła tej nieustannej kreacji nieprzewidywalnie nowego. Według nas nie
tylko filozofia – poza wyjątkami jak np. Lukrecjusz, David Hume czy Nietzsche:
wiedza radosna 112 , wszyscy, z tzw. zdrowym rozsądkiem na czele. Czy warto pisać,
że z powodu tej nieustannej kreacji nieprzewidywalnie nowego, niezależnie od tego,
czy jesteśmy królem, czy żebrakiem, zawsze „przegrywamy”.
-Na moim biurku leżą dwie fotografie. Na pierwszej promenade des Anglais, przepiękna
kobieta, młody, elegancki, szczęśliwy mężczyzna. Na drugiej kompletnie pijany,
smutny – jego smutek jest najokrutniejszym ze smutków: dzisiaj Fitzgeraldowi nie
brakuje nic, poza Fitzgeraldem. Wczoraj skończył miniaturowe arcydzieło: Crak-up.
Coś pękło w Fitzgeraldzie, a nie w amerykańskiej ekonomii, jak on próbuje to sobie
naiwnie tłumaczyć. Jego radość była absurdalna jak mdłości Sartre’a, mógł tylko
opisać jej działanie, jej powodów nie znał. Powodem jego radości był banalny fakt
obecności na świecie, dlatego nie mógł się tą radością dzielić z nikim. Ale czy ktoś
naprawdę ma komuś coś do powiedzenia? W dodatku o swojej radości, której powodów sam
nie zna? Żona, pieniądze, smutnemu nigdy nie przyniosły radości, a on nie był
smutnym... A poza tym, o czym tu mówić? Samotność to nie być samym na świecie, tylko
być „bez świata”. Samotność – w sensie, w jakim najczęściej używamy tego słowa – to
nasz chleb powszedni. Ad personalitatem requiritur ultima solitudo (Duns Scot), ale
Scott Fitzgerald nie jest bardziej samotny niż przedtem, to świat „mu uciekł”. Od
pewnego czasu coś pękło: istnieje świat, istnieje Scott Fitzgerald..., ale Scotta
już na świecie „nie ma”, podryga jeszcze kilka lat, jak okaz zoologiczny na biurku
profesora, potem umrze. Crak-up. Coś pękło. Ale co? Tego się nigdy nie dowiemy.
Istnieje hipoteza, że świat się mści na ludziach radosnych, możemy wymienić liczne
przykłady, które ją potwierdzają, ale hipotezy są tylko hipotezami. Jednak te
hipotezy są godne szacunku, może ludzie czują koniec wakacji? Ale to nie ma nic
wspólnego z Fitzgeraldem... Crak up. Clinamen. Radość. Koszmar. Bóg wybiera swoich?
Na chwilę? Kiedyś moje szczęście bywało tak bliskie szaleństwa, że nie mogłem się z
nim dzielić nawet z osobą, która była mi najdroższa; musiałem je trwonić podczas
spacerów po ulicach i spokojnych ścieżkach i w moich książkach wylewało się ono na
kilka linijek, kilka fragmentów, i uważam, że moje szczęście lub moja zdolność do
iluzji, nazwijcie to jak wam się podoba, było wyjątkiem. To nie było czymś
normalnym, tylko czymś anormalnym... Niestety, amerykański pisarz nie informuje nas,
co uważa za coś normalnego. Ale mnie to nie przeszkadza, ponieważ nic „normalnego”
nigdy nie spotkałem. Ograniczę się tylko do jednego przykładu. Zachowujemy równowagę
psychiczną dzięki radości, ale „obiektywnie” niczego radosnego „w sobie” w życiu nie
spotkamy. Dlatego Sofokles napisał: Jest wiele dziwnych rzeczy na świecie
Ale najdziwniejszą jest człowiek.
Z tym dowcipem natury ludzkiej zgadza się większość psychologów i psychiatrów,
zwrócono na niego uwagę już bardzo dawno:
Już życia człowieka
Nigdy bym nie śmiał ni chwalić, ni ganić,
Bo los wynosi i los w przepaść strąca (...)
(...) Bo kto z ludzi
Radość utraci, taki już nie żyje,
Lecz zdaje mi się, że to trup chodzący.
Niech ktoś ma w domu skarb, jak chce ogromny,
Niech żyje w szatach królewskich; gdy przy tym
Nie może cieszyć się, ach! Wtedy wszystko
Niewarte cienia dymu – bez radości. Sofokles Antygona vers 1100 – 1115.
|