Cegła - Literatura - Proza - Poezja
100 000 KSIĄŻEK NA WWW.TAJNEKOMPLETY.PL !!!
AKTUALNOŚCI MEDIA PODREALIZM CEGIELNIA WASZE & NASZE WYWIADY LINKI KSIĘGA GOŚCI REDAKCJA
 
 
WRÓĆ | WYDRUKUJ

Jerzy Reuter

Skarb

                                                         

 

 

              Moje życie nie wznosiło mnie na jakiekolwiek wyżyny i nie przynosiło dumy rodzicom.

Było pasmem kosmicznych czarnych dziur, w które wpadałem na własne życzenie. Moje życie to jedna wielka pomyłka. Jestem zaświatem samego siebie, gdzie tylko wieje zimny wiatr. Taki wiatr hulał przed stworzeniem świata po zimnych i pustych ulicach N.Yorku – taki dowcip.

             Z tej mojej tragicznej pozycji dziecka zatraconego chcę opowiedzieć historię mojego ojca. Jedną z wielu historii – dziwacznych i rujnujących życie mu bliskich. Zanim przyszedłem na świat, ojciec już należał do elity ludzi pokręconych psychicznie i dziwacznych. Tak, więc, wpuszczając mnie do wnętrza mojej matki, przekazał na mnie swój stan. Nikogo nie pytał o pozwolenie i to daje mi prawo do twierdzenia, że znalazłem się tam całkiem przypadkowo.

            Moje okno na świat otworzyło się wraz ze spadającą pierwszą bombą wielkiej wojny. Mogę śmiało powiedzieć, że moim narodzinom towarzyszyły wielkie i cudowne zjawiska – skądś to znam.

            Kolejne bomby w prezencie urodzinowym zrównały z ziemią mój dom i wygoniły moją rodzinę na ulicę. Ojciec – wizjoner poprowadził nas na z góry upatrzone miejsce (wszystko przewidział), na stare miasto, gdzie mieszkali sami Żydzi i tam już pozostaliśmy do ostatniej spadającej z nieba bomby – do końca wojny.

             Moja świadomość obudziła się i zaczęła zapisywać mentalny pamiętnik, gdy było tam już posępne getto. Ojciec był dobrym stolarzem i naprawiał odebrane Żydom meble, by te z kolei służyły Niemcom, jak służyli im wszyscy byli właściciele mebli. Oczywiście ojciec nie okradał tych biedaków, on tylko reperował kradzione przedmioty – Żydzi okradali siebie nawzajem.

 

                                                                         *

 

           Dokładnie 1 września, w swoje urodziny, stoję w oknie maleńkiej kawalerki i przypatruję się jak policja w brawurowej akcji pakuje do samochodu młodego chłopaka. Czekam na Kala, mojego przyjaciela, który dzisiaj pobiera radosną wypłatę. Wypłata Kala ma być uświęceniem moich urodzin. Policjanci utworzyli szpaler od wejścia do klatki schodowej po samochód, środkiem dwóch z nich prowadzi młodego człowieka. Wszyscy policjanci są dwa razy więksi od chłopca. Zrobiło mi się wstyd, mnie nigdy tak nie zabierali. Przychodzili zawsze we dwóch i prosili do samochodu.

          Dzień zaczął się dla mnie wyraźnie niekorzystnie. Nad ranem wyszła z domu Maryla, wyszła bez pożegnania i nie zapowiedziała się na następną wizytę. Miałem jej dość, ale ona, chyba bardziej mnie. Wychodziła tak wiele razy, ale tym razem zabrała swoje rzeczy, więc nie miałem większych złudzeń. Wstałem ogłupiały i zmęczony, długo wpatrywałem się w puste miejsce na kanapie, w wygnieciony dołek tuż przy ścianie, który był Maryli kołyską – sypiała w nim skulona jak dziecko. Na domiar całego nieszczęścia zabrała ostatnie pieniądze i zostałem bez śniadania. Na stole pozostała połowa butelki taniego wina. Pomyślałem, że karty, wino i śpiew potowarzyszą mi do przyjścia Kala – kocham pasjanse i muzykę B.B. Kinga.

           Aresztowanego chłopaka znam z widzenia, mieszka gdzieś obok mnie i raczej nie rzuca się w oczy. Podobno ćpa narkotyki. Nie wiem, powtarzam tylko to, co obiło się o moje uszy. Wszyscy jesteśmy samotni, a noce częstują nas zimnem ściany. Może potrzebuje ciepła? Albo kogoś drugiego przy tej zimnej ścianie? Może dołek na jego łóżku nigdy się nie wypełnił? Mój dołek wypełniał się wiele razy, ale nigdy na długo i dlatego popijam tanie wina – nie jestem narkomanem.

           Karta przy karcie układam pasjansa, Przyjdzie Maryla... Nie przyjdzie Maryla... Winko wypite płynie w krwiobiegu i układa moje usta w uśmiech zadowolenia. Teraz mam odwagę zadzwonić do mojego starego ojca. Może opowiem mu o aresztowaniu chłopaka? Dorzucę do tego odejście Maryli i dostanę słowo pociechy? Niech stary dziwak porozmawia z młodym dziwakiem. Ojciec ma prawie 90 lat i jest bardzo sprawnym staruszkiem. Jak ma uzasadnioną potrzebę to wali mnie w pysk z siłą do pozazdroszczenia, po sile takiego uderzenia rozpoznaję wagę problemu. Kocham go bardzo, ale jesteśmy starymi samotnikami i dbamy o niezależność naszych przestrzeni. Pomagamy sobie na odległość – mamy własne pastwiska.

-         Cześć tato – zaczynam delikatnie – jak się dzisiaj czujesz?

-         Guzik ci do tego! – Posapuje ciężko. Co on tam robi?

-         Co tam robisz? – pytam. – Masz atak astmy? Jakiś zmęczony jesteś.

-         Potrzebujesz czegoś? – Jest bardzo poirytowany - Nie mam czasu!

-                   Odeszła Maryla i aresztowali mojego sąsiada! – Wyrzucam z siebie szybko, by mieć to
z głowy. Nie wiem, co może obchodzić ojca jakiś sąsiad?

-         Gówno mnie to obchodzi! – potwierdza i rzuca słuchawką.

Odczekuję chwilę przy telefonie. Dzwoni!

-         Co z Marylą? – pyta już spokojnie

-         Wstała w nocy i poszła, tato...

Milczymy. On nie rozumie mojego problemu, a ja nie wiem jak mu to wytłumaczyć. Tradycyjnie pomilczymy i pożegnamy się.

-         Przyjdziesz do mnie? – Zaskakuje mnie pokornym tonem. – Potrzebuję cię jak cholera. Przyjdź koniecznie, będzie Janek Tapicer. Posiedzimy sobie jak za dawnych lat.

-         Przyjdę, tato. – Udaję zdecydowanie.

Udaję, bo wiem jak będzie wyglądało to „posiedzimy”. Janek Tapicer opowie kilka starych dowcipów, a ojciec postawi jakąś lichą ćwiarteczkę. Ten rytuał ciągnie się od lat.

-         Dzisiaj mam urodziny – przypominam nieśmiało – kończę 60 lat, tato. Przyjdzie Kal, obiecałem mu, że pobędziemy razem. Pogramy w karty...Może jakieś winko? - Nie liczę na prezent, to nie w stylu mojego ojca. Na jego pastwisku nie rosną prezenty. Pomimo zaproszenia robi mi się smutno. Jesteśmy z ojcem w takim wieku, że stanowimy bardzo śmieszną parę, a smutek mój to samotność o twarzy starego ojca. Oprócz mnie ma tylko Janka Tapicera, swojego dawnego pracownika, z którym żyją jak bracia.

            Janek Tapicer jest w wieku ojca, a połowę życia strawił na poszukiwaniu skarbów. Od zakończenia wojny przekopał byłe getto w pionie i w poziomie. Opukał niemal każdą cegłę, od głębokich piwnic po dachy kamienic. Piwnice idą w dół na trzy poziomy, pod całym starym miastem, więc można domniemywać, że Janek Tapicer miał, co robić. O nie! Nie robił tego sam, nie był samotnym poszukiwaczem. On to robił z moim biednym ojcem!

-         Dobrze tato – mówię pojednawczo – przyjdę z Kalem, przecież go lubisz.

-         Dobrze, będziemy czekać.

          Przegrany pasjans śmieje się szyderczo kolorowymi obrazkami kart. Nie przyjdzie Maryla... Nie przyjdzie Maryla... Składam karty i wrzucam je za kanapę, koniec z wami! Przyjdzie Kal to rozegramy partyjkę „garibaldki” i pójdziemy do ojca. Poszarpany ten dzień jak zużyta chusteczka do nosa, taka, że ani ją wyprać, a wyrzucić jeszcze szkoda. Poszarpane mam myśli jak nieudany pasjans.

Przy ojcu się nie upijam, więc i to pozostanie nietknięte do powrotu. Walę się na pustą kanapę, niech płynie czas, stary złodziej. Niech się dzieje.

 

                                                                        *

 

         Powoli jak dwa zmęczone konie przeciskamy się stępem przez jesienną mgłę. Ja i mój przyjaciel, Kal, który ma szczęśliwe oblicze – stał się posiadaczem wypracowanej wypłaty.

-         Może kupimy flaszkę – proponuje radośnie

Nie wie, że do ojca nie przychodzi się z alkoholem, bo można solidnie oberwać. To jego pastwisko i tam króluje tylko jego wódka.

-         Flaszkę kupimy w drodze powrotnej. – Ratuję sytuację i tym stwierdzeniem zamykam temat.

    Wchodzimy w ciemną sień kamienicy. Gdzieś wysoko słaba żarówka rzuca lekką poświatę na kręte schody. Smród i wilgoć wciskają się nieubłaganie w nozdrza. Tak pachnie 300 lat uwięzione
 w murach, w których szczurze odchody są starsze od najstarszego lokatora. Prześlizgujemy się przez schody wciągając się po poręczy, pod same drzwi. Wchodzimy bez pukania – to też jedno

z dziwactw ojca – pukasz? Nie wchodzisz.

-         Puka tylko komornik! – powtarza od zawsze – I zakład pogrzebowy, trumną o próg!

       Przy pustym stole siedzą dwaj starcy. Mój ojciec i jego przyjaciel Janek Tapicer. Nad nimi zawisła posępna cisza, posępna i ciężka jak ich starość. Coś się wydarzyło, coś szczególnego
i ważnego. Ojciec trzyma Janka za rękę i patrzy bezmyślnie w blat stołu. Oczy czerwone
i podpuchnięte zawiesili w bezruchu. Ojciec na pustym stole, Janek Tapicer gdzieś wysoko pod sufitem. Płakali?

-         Siadajcie – ojciec rozkłada ręce jakby chciał pokazać swoją bezradność.

-         Siadajcie – dodaje Janek Tapicer – z nami, przy stole.

      Siadamy w milczeniu, bez żadnego powitania, bez podawania rąk. To coś, co się wydarzyło niweluje wszelkie konwenanse. Ojciec chce coś powiedzieć, ale wstaje od stołu i wyjmuje

 z kredensu butelkę wódki. Stawia na stole z głośnym stuknięciem jak przybiciem ważnej pieczątki.

-         Zanim wypijemy – mówi jakoś tak uroczyście – to powiem jedno! – zawiesił głos - Odnalazł się skarb!

Siedzimy w osłupieniu, wpatrzeni w ojca jak w starego proroka. Siwe, rzadkie włosy rozsypały się na poplamionej żółtymi piegami głowie.

     Jest bardzo spokojny i w tej swojej przemowie i jakby natchniony.                                                                                                                                           Pięćdziesiąt lat! – Uderza ręką w stół – Pięćdziesiąt długich lat!

-         Ale i tak dupa! – Janek Tapicer zaszlochał. – Tyle lat! Tyle snów na marne!

Nie wiem, co mam powiedzieć! Myślenie moje zamarło i zmieniło się w twardy kamień. Stojący nad stołem ojciec i szlochający Janek Tapicer. Czy istnieje jakieś słowo? Czym przerwać tę dramatyczną scenę?

-         To może ja poleję – proponuję nieśmiało – wódka jest dobra - odkręcam butelkę i napełniam szklankę.

-         A polej, polej – Janek Tapicer zawodzi przez łzy – przyszli i zabrali – skamle – złodzieje!

Wychylamy po jednym w kolejności zajmowanych przy stole miejsc. Ojciec staje w rozkroku jak aktor przed wypowiedzeniem kwestii.

-         Dzisiaj moi drodzy – mówi uroczyście – po wielu, wielu latach poszukiwań odnalazł się skarb – dramaturgia tego oświadczenia poparta jest skomplikowaną mimiką i gestami rąk - Był ukryty

-         w domu Janka Tapicera! – Spojrzał z uznaniem na Janka i pogłaskał go po głowie. Janek Tapicer  wyprostował się i nawet uśmiechnął. Wypiął swoją chudą pierś jak do orderu.

-         To teraz ja wam to opowiem – Tapicer pochylił się nad stołem. – przecież widziałem na własne oczy.

-         Może mój drogi – powiedział ojciec przysiadając się do stołu - zacznij od końca, bo nam tu kogoś wyniosą z nadmiaru emocji. Powiedz ile tego skarbu.

-         Skarbu jest tyle, co nic – odparł żałośnie Janek Tapicer – jednym słowem dupa! Panowie.

Wypita wódka robi swoje. Wytrzeszczamy oczy na Janka jak na jakiegoś dobrodzieja, który za chwilę obwieści nam radosna nowinę. Czuję się jak w gromadzie wilków czekających na żer. Za chwilę Janek Tapicer wyrzuci z siebie coś, czym się będziemy mogli podzielić.                             

-    Marne te nasze życie – zawodzi.

-         No nie jest tak źle – wtrąca się ojciec – mamy po sto dolców. – Pokazuje nam dwa zielone banknoty. - Ale do rzeczy!

Czekamy z Kalem na opowieść i żądamy – liczymy, wręcz, od Janka by, choć trochę wypełnił naszą próżność szelestem, lub brzękiem mamony.

-         No, więc tak. – Janek Tapicer rozsiadł się wygodnie. – Przyszło ich dwóch. Jeden w takim szarym prochowcu, a drugi w kapeluszu. Tyle pamiętam. Przedstawili się jakoś tak szybko, że nie wiem...Tacy normalni faceci.

-         Polewaj Kalu – przerwał ojciec i wszystko zatrzymało się w miejscu. Czas i emocje skupiły się na Janku Tapicerze.

Janek świadomy swojej roli położył dłonie na stole.

-         Pamiętam, że w moim mieszkaniu, jeszcze w czasie okupacji, było biuro zarządu getta. No, wiecie, taka grupa najbardziej zaufanych, którzy pertraktowali z Niemcami w różnych sprawach.

-         Ja to pamiętam – mówi z triumfem ojciec – często tam przychodziłem – czasami mieli cos do powiedzenia.

-         No, więc właśnie. – Janek wypił swoją kolejkę. – Do rzeczy!

-         Do rzeczy – potwierdził ojciec.

-         Poprosili, nie powiem, bardzo grzecznie o krótką rozmowę. Rozmawiali rzeczywiście krótko. Jeden, ten w kapeluszu, położył na stole 200 dolców i poprosił żebym poszedł sobie na mały spacer. Jak wiecie, u mnie w domu nie ma nic ponad wartość 200 dolarów, więc zgodziłem się bez wahania. Usiadłem przed kamienicą na ławce i czekałem. Myślę sobie, posiedzę 15 minut

-         i wracam do chaty. Nie upłynęło 10 a oni już wychodzili z bramy. Podeszli do mnie i bardzo mi dziękowali. Ten w kapeluszu przeprosił za lekki bałagan, jaki zostawili w pokoju. Wracam do domu i co robię? Pędzę do pokoju! Patrzę, a tam, pod oknem, odsunięty parapet! Był zamontowany na takich specjalnych zaczepach! Ludzie! Tam była skrytka! Tam był schowany skarb!

-         No! Janku Tapicerze. – Ojciec poklepuje go po ramieniu. – Nie wiesz, co tam było schowane,

-         a ja sobie tak myślę, że tam może były jakieś dokumenty? Nawet archiwum getta!

-         A dupa! – wrzeszczy Janek – Dokumenty to nie skarb?

-         Ale – odpiera ojciec – ten skarb nie był twój, a przyszli po niego jego właściciele. Nie rozumiesz? Może to jacyś z rodziny starego Blummena, którego było to mieszkanie?

-         Tak. – Janek powoli odzyskuje spokój. – Blummena znałem osobiście. Pamiętam jak schodami w dół, z rynku do placu targowego lała się rzeka krwi. Potem już go nie było. – Przez chwilę zatopił się w dalekich wspomnieniach. – Krew płynęła całą szerokością schodów, a ja tak bardzo uciekałem. Dobiegłem do Dunajca i wskoczyłem do wody, chciałem się gdzieś schować. Od tej masakry nie chodzę już tymi schodami. Są niewiele mniejsze od całej ulicy Żydowskiej.

-         Podobne są tylko w Odessie. – Postanowiłem się wmieszać. – Panowie! Szukaliście skarbu prze 50 lat. Nie wiecie czy akurat tego skarbu, wiec przestańcie teraz się tym przejmować. Wasze wysiłki są skończone! – Napiłem się wódki – Już tato nie rozbierzesz pieca ani nie zerwiesz parkietu. Pan Janek nie skuje tynku ze ścian. Czy to nie jest szczęście? Macie już spokój!

-         Mój syn ma rację. – Ojciec patrzy na mnie z dumą. – Szczeniak, a jaki mądry!

-         Chyba ma racje – dodaje spokojnie Janek Tapicer – stoimy nad grobem, więc, na jaką cholerę nam skarb. 50 lat grzebaliśmy się w tym gruzie i mamy nagrodę. Nasze dzieło dobiegło końca.

Zrobiło się jakby jaśniej w pokoju, a jednak smutek leżał nad stołem jak jesienna mgła.

 

                                                                    *

 

          Wracamy z Kalem do domu. Powoli, noga za nogą wleczemy swoje ciężkie myśli. Przed nami jeszcze wizyta w monopolowym sklepie i radosne urodziny. Idziemy bez słów, każdy zatopiony w swoich marzeniach, każdy ze swoim skarbem, który gdzieś leży sobie i czeka na odkrycie.

        Przed wyjściem ojciec wziął mnie na bok i wręczył całe 100 dolarów – Kup coś Maryli powiedział - niech ma.

        Na drugi dzień umarł Janek Tapicer. Po pogrzebie ojciec włożył do skrytki pod parapetem 100 dolarów Janka i skrzętnie zatrzasnął zamek. Tak rodzi się nowa legenda, legenda o ukrytym skarbie.

        Maryla wróciła i zapełniła swój zimny dołek, wygnieciony na kanapie.

 

          

            

 
  STRONY PARTNERSKIE I POLECANE PRZEZ MAGAZYN CEGŁA  
   
  Portal turystyczny Noclegi-Online Wrocław  Kalambur