W mieszkaniu śmierdziało octem i amoniakiem. Odór zalegał w każdym kącie i wciskał się w najmniejsze szczeliny. Zabite na głucho okna straszyły tłustym nalotem na szarych szybach. Wszystko było ciężkie od chemicznych oparów, rozkładających się w każdym kącie. W kuchni panował ożywiony ruch.
- Ależ tu syf – szepnął Fred – Takiego smrodu jeszcze nie wąchałem.
Siedzieli na materacu położonym pod ścianą pokoju, wprost na brudnym parkiecie. Na ustawionym pośrodku stole leżały opakowania strzykawek i brudne kieliszki. Brązowa herbata w szklance lśniła metalicznym nalotem.
- No coś ty? – obruszyła sie Hana – Załatwię swoje i spadamy. Fred, obiecałam. Ostatni raz.
- No nie wiem... Wiesz, co o tym myślę – przez chwilę głaskał jej ramię – myślę, że nam się nie uda. Po prostu... Nic z tego nie wyjdzie.
Drzwi od kuchni otworzyły się, wypuszczając do pokoju chmurę gryzącej w oczy pary. W odór amoniaku wmieszał się swąd acetonu. Mokra od potu dziewczyna usiadła obok Hany i zapaliła papierosa.
- Już kończymy. – powiedziała – Jano robi końcówkę... Może pięć minut i będzie.
Fred patrzył na dziewczynę. Przyglądał się sie jej brzydkiej twarzy, liczył zmarszczki pod oczami i zastanawiał się nad jej wiekiem. W pewnym momencie zrozumiał, że zna siedzącą obok narkomankę. To cykliczne pociąganie zaczerwienionym nosem i plamy na policzkach, kogoś mu przypominały.
- Dobra – dziewczyna oddała papierosa Hanie – to ja zrobię filtr. Macie swój sprzęt? Macie pompki?
- Nie, nie mamy, ale...
- Odstąpię, mam nowy, ale chodź! Pomożesz mi.
Usiadły przy stole. Narkomanka rozpakowała dużą strzykawkę i zaczęła napychać ją watą. Hana podskubywała małe kawałki, ugniatała z nich kulki i podawała dziewczynie. Warstwa waty i warstwa papieru. Do połowy strzykawki.
Fred z zupełną obojętnością przyglądał się dziewczynom. Nie był ćpunem, a cała ta sytuacja została wymuszona na nim przez Hanę. Zabrał ją z detoksu i obiecał odwieź do ośrodka na dalszy odwyk. Całą drogę w zatłoczonym pociągu przekonywała go do swoich racji. Jej manipulacja i cwaniactwo w używaniu argumentów nie robiły na Fredzie szczególnego wrażenia. W miarę upływu czasu nabierał przekonania, że to już koniec. Tamta, dawno temu poznana i pokochana Hana, już nie istniała. Dlatego uległ.
- Jola! - Do pokoju wszedł mężczyzna – Zapierdalaj do sklepu! Aceton jest do dupy! – krzyczał - Kupisz denaturat! No już!
Dziewczyna posłusznie poderwała się od stołu. Szybko ubrała buty i narzuciła na siebie bluzkę.
- Posłuchajcie – stanęła na środku pokoju – wracając zadzwonię cztery razy, żebyście wiedzieli, że to ja. Otworzę sobie sama, kluczem.
Mężczyzna był ubrany tylko w szorty, usiadł przy stole i oglądał zrobiony filtr. Przez chwilę uśmiechał się do Hany.
- Jak sie czujesz po detoksie? – zapytał łagodnie – Ja, jak widzisz, siedzę znowu w gównie... Ot, taka normalka.
- Dobrze ci szło... Miałeś, pamiętam, plany i że już nigdy, no wiesz, nigdy więcej, że już nie będziesz robił. A ja do ośrodka pojadę. Jeszcze tylko ten raz, ten jeden strzał i wiesz... No sam wiesz, przecież.
- Wiem, wiem... Tylko jeden raz... Skąd ja to znam? Pojedziesz sobie, pobędziesz tam, pobędziesz szczęśliwa. Potem któregoś dnia obudzisz się w środku nocy... Obudzisz. Wstaniesz i wyjdziesz... Wyjdziesz, bo zabraknie ci siły na pozostanie. Zabraknie. Nikt cię nie zdoła, Hana, zatrzymać.
Rozmowę przerwał głos dzwonka. Cztery umówione sygnały przypomniały wszystkim, po co tutaj przyszli. Jano zatarł ręce – Do roboty! Pięć minut i koniec! – Wstał i podszedł do drzwi. Po chwili usłyszeli chrobot klucza, który bardzo powoli, przystając, co chwilę przekręcał zamek. Nagle, drzwi otwarły sie z hukiem i uderzyły w ścianę. Przez próg przeleciało drobne ciało Joli i upadło w przedpokoju. Do mieszkania weszło dwóch mężczyzn. Obaj ubrani w garnitury, pod krawatem. Wysocy i barczyści, jak atleci. Jano skulił się i upadł na kolana. Obstąpili go i zaczęli kopać. Po chwili leżał nieprzytomny na zakrwawionej podłodze przedpokoju.
- Dziwki na materac! – krzyknął niższy i podbiegł do Freda. Wbił mu kolano w brzuch, a potem poprawił z góry pięścią w kark. Gdy Fred padał na ziemię przypomniał sobie skąd znał twarz narkomanki. Była podobna do jego Hany.
- To mamy komplet, kurwa jego mać – wyższy mężczyzna usiadł przy stole – ale macie tu bagno!
- Typowe dla nich, kurwa, jeszcze jak typowe! – dodał niższy.
- Zrobili se gniazdko gnoje, herę robią!
- Pod naszym nosem! Robią sobie robaczki i robią, a my pytamy ich grzecznie, dla kogo to robicie? – Podniósł Freda i oparł o ścianę – No? Dla kogo?
- Przyjeb mu to zmięknie, jebany, przyjeb mu solidnie, Mistrzu
- Panowie – Fred spróbował wytłumaczyć swoją obecność na melinie – Jestem przypadkowo, ja przypadkiem tylko... Nic nie wiem, przecież.
- Przyjebe mu! Kurwa, przyjebe! – Docisnął głowę Freda do ściany – Nie ściemniaj mnie ćpunie... Nie ściemniaj.
Hana i Jola leżały skulone na materacu i cicho szlochały. Mistrz podszedł do Jano i podniósł go, po czym rzucił na materac.
- Doprowadźcie tego tutaj do przytomności, doprowadźcie. Musi coś dla nas zrobić. A ty, Mały! Mały, słuchaj! Zobacz, czy mają coś na ząb. Napijem się, kurwa, gorzały, o!
Mały wyszedł do kuchni. Po chwili wrócił z dużą emaliowaną patelnią i zawołał radośnie.
- Mamy tutaj, Mistrzu, robotę! Herę mamy! Ja pierdolę, ale można się tym naćpać!
- To ja powiem wszystkim, że mnie to, kurwa, cieszy! – Mistrz podszedł do leżącego Jano – Ty nam to zrobisz, robaczku. Dobrze ja to powiedziałem? Co?
- Zrobię, proszę pana – odparł Jano i zaczął wycierać prześcieradłem zakrwawioną twarz – to tylko kilka minut roboty, proszę pana.
- To zabieraj się, a my tutaj sobie posiedzimy i pogadamy. Mały! Mają żarcie?
- Mizernie, Mistrzu. Jakaś konserwa sie znalazła.
Usiedli przy stole. Mistrz wyjął z kieszeni marynarki butelkę wódki. Mały otworzył konserwę. Pili prosto z flaszki i przegryzali, wyjmowanymi palcami, kawałkami ryb.
- To będzie tak. – powiedział Mistrz i wytarł chusteczką usta – Cieszy mnie, że produkujecie towar, bardzo mnie to cieszy, tak wam powiem. Powiem jeszcze, że nawet mi to na rękę. Dlatego zaproponuję wam dobry interes.
- Słuchajcie Mistrza – Mały pogroził palcem.
- Róbcie herę jak do tej pory, ale sprzedawajcie tylko mnie. To będzie wasz interes.
- Chatę, kurwa macie, jak nie wiem macie. Słuchajcie, co Mistrz mówi! Mistrza słuchać trzeba, bo on wam źle nie zrobi.
- Chemię wam załatwię, a słomę to już sami musicie. Jano ma swoje układy z burakami. Poradzi sobie. W ten sposób będziecie mieć ćpanko za darmo. No, może za lekką pracę. Dwie trzecie towaru dla mnie, reszta dla was... No tak, zapomniałem, że mamy tutaj niewinnego. Te! Niewinny! Podejdź do mnie!
- Tak, proszę pana. – Fred stanął przed Mistrzem – Wypuście mnie. Ja tylko byłem z tą dziewczyną. – wskazał na Hanę palcem – To ona mnie tutaj przyprowadziła.
Do pokoju wszedł Jano. W ręku trzymał kieliszek wypełniony brunatną cieczą. Usiadł przy stole i powoli wlał do filtra płyn. Wsunął tłoczek i przepchnął towar przez warstwy waty, po czym naciągnął tym nową strzykawkę.
- Wyszło dwadzieścia pięć centów. – powiedział – To jest dobry towar, bardzo dobry.
- Odłóż pompkę na stół – Mistrz zdjął marynarkę – to nie twój towarek, kolego miły. – przez chwilę myślał – To jak panie niewinny? Zostajesz z nami?
- Ja nie chcę, nie mam z tym nic wspólnego. – Fred zauważył, że pokój zabarwił się na różowo – To nie moja sprawa, ja tylko...
- Przyszedłeś tutaj? Co? Sam tu, kurwa, przyszedłeś? To, co teraz? – Mały podbiegł i schwycił go za gardło – Przyjebać? No... Mistrzu, dyryguj!
- Sprawa jest prosta – Mistrz uśmiechnął się do Freda – albo jesteś z nami, albo... Jesteś bardzo niewygodnym świadkiem. Czy mnie rozumiesz?
- Panowie – Fred rozpłakał się – ja nigdy, nigdy nie brałem. To przypadek, że tutaj jestem.
- Nie brałeś? Ej! Coś nam ściemniasz, bratku! Te, mała – zwrócił się do Hany – to prawda?
- Tak, prawda. To mój chłopak.
- To weźmiesz, przyjacielu! – Mistrz złapał Freda za kark i rzucił nim o ziemię – Będziesz przykładnym ćpunem. Mały! Do roboty! A ty? Dziwko? – spojrzał na Hanę – Zostajesz z nami, czy idziesz z tym tutaj?
- Zostaję!
Mały podszedł do Freda z napełnioną strzykawką. Przez chwilę zastanawiał się, gdzie wbić igłę. Mistrz uklęknął na ręce Freda i podwinął rękaw jego koszuli. Masował przedramię, aż pokazała się żyła. Igła weszła miękko. Mały wtłoczył Fredowi kilka centymetrów płynu.
- To jesteś nasz. – Mistrz wstał i uśmiechnął się do Hany. Mały rzucił strzykawkę w stronę dziewczyn. Hana wyciągnęła rękę i spojrzała proszącym wzrokiem na Jolę.
Fred poczuł uderzenie. Tysiące małych igieł przepłynęło pod jego skórą, kłując boleśnie całe ciało. Fala ognia zalała twarz. Ściany pokoju zabarwiły się na ciemną czerwień. Gdy pierwsza fala odpłynęła, poczuł wielką senność. Powoli zapadał w ciemność. Ostatnie, co zdołał zobaczyć, to fioletowe ściany pokoju i klęczącą Hanę ze strzykawką przyłożoną do przedramienia. Z czerwieni, poprzez intensywny fiolet, przeszedł do gęstej i głębokiej czerni.
Ciało Freda znaleźli idący do pracy ludzie. Leżało, podrzucone, na ławce, trzy ulice dalej od jego Hany.
|