Cegła - Literatura - Proza - Poezja
JEST JUŻ 24 NUMER MAGAZYNU CEGŁA - PIECZĘĆ, PYTAJ W KSIĘGARNI TAJNE KOMPLETY, PRZEJŚCIE GARNCARSKIE 2, WROCŁAW
AKTUALNOŚCI MEDIA PODREALIZM CEGIELNIA WASZE & NASZE WYWIADY LINKI KSIĘGA GOŚCI REDAKCJA
 
 
WRÓĆ | WYDRUKUJ

Jimmy Jordan

Animal planet o czwartej rano

Było coś nader romantycznego w dudnieniu schodów, rytmicznym, zwięzłym, zupełnie jakbym był jego wiecznym świadkiem, a przecież nie byłem. Jeszcze nigdy nikt nie próbował zaprosić mnie – właściwie raczej zwabić, tak – zwabić mnie w swoje otoczenie w tak mechaniczny sposób. Ktoś mógłby przypuścić, że sprawcą rabanu jest zmęczony sekundnik jakiegoś wielkiego zegara, który to (mowa o sekundniku) znudzony perspektywą wiecznego wysiłku osunął się z tarczy w kompletnym omdleniu, aby bez zbędnego pośpiechu, swobodnie toczyć się przez klatkę mojego bloku i, jak się niebawem miało okazać, takie przypuszczenie wcale nie leżałoby daleko od prawdy.

Zatem, jak już pewnie państwo zdążyli wywnioskować z ogarniętego ciekawością tonu mojej wypowiedzi, naszła mnie i zapaliła każdy stóg mojego ciała wielka potrzeba przeprowadzenia rozpoznania. Jako że w sobotni, lipcowy poranek, nie licząc oglądania pasjonujących telezakupów mango, nie robiłem nic, postanowiłem dokładnie obadać dudniące zjawisko.

Wcale nie byłem w tym okresie zapalonym miłośnikiem nabywania rzeczy przez telefon, z racji jednak, że kładąc się spać położyłem telewizyjnego pilota poza zasięgiem moich chwytnych kończyn górnych, przez pewien czas, tzn. dopóki z łóżka nie wyciągnął mnie ów „sekundnik”, byłem skazany na łysego akwizytora Klaudiusza, przedstawiającego coraz to bardziej magiczne przyrządy kuchenne. Niektóre z tych cacek otaczane były aurą i niemal wyczuwalnym połyskiem doskonałości, swoją drogą była to fantasmagoryczna od-świadomiona wizja, umiejętnie stworzona przez wspomnianego już kucharza- spikera, która, zważywszy porę dnia- była czwarta nad ranem- stanowiła dodatkową pokusę dla amatorów pichcenia. Przez rozmiękczone świeżo odradzającą się jasnością mózgi z łatwością prądu przesmykiwały się atuty zmywarek do kieliszków, przenośnych lodziarek, wysuszających opiekaczy czy ogromnych patelni, zaś rzucające się w oczy niepraktyczność i anty-funkcjonalność tego typu przedmiotów zdawały się przemykać niczym środkowy palec przed oczami ślepca, który je przecież widział, a mimo to odbierał jak najszczersze pochlebstwo, bądź niewyobrażalnie czuły panegiryk na cześć własnej głupoty.

Śliniące się nowoczesnością i spływające wulgarnym uniwersalizmem akcesoria kulinarne. Regularny stukot nie zamierał ani na moment, zdawał się krążyć, kołować nad czymś, utwierdzając we mnie poczucie zgrozy, strachu w porywach mieszanego z wścibską chęcią poznania. Tego typu ambiwalencja wcale nie wychodziła mi na dobre, stałem przed drzwiami, gotowy na przekręcenie okrągłej klamki, boże jak ja nienawidzę okrągłych klamek! i mimo wyraźnej skłonności nie robiłem tego, czując jak drapieżnik zawęża obwody złowieszczych okręgów i z wrodzonym sprytem zniża lot, jak pikuje ani na chwilę nie wypuszczając ofiary z przepaści węgielnych źrenic. Tętent wydał się głośniejszy, wyrazistszy, aż kiedy prawie zdołałem go dotknąć, decybele postanowiły odłożyć podręcznik fair-play na półkę i spłatać mi niemoralnego figla, zniknąć zostawiając mi kilku towarzyszy na oddech , który na ten czas – czwarta dwadzieścia dwie – mógłby śmiało wejść na miejsce sekundnika dezertera i nadrobić za niego stracone okrążenia…

Rozważając opcje, które odpowiadałyby urwanym, taktownym hałasom, mogłem co najwyżej zapętlić się w domysłach i nie opuścić judasza, który w mrokach bezokiennego korytarza zostałby niewidomym nawet do wieczora. Niestety nie satysfakcjonowała mnie kilkunastogodzinna nieświadomość. Zebrałem w sobie resztkę odwagi, frustracji oraz jak na mieszkańca bloku przystało, nieco impertynenckiej, determinacji, następnie rozprawiłem się z szarpiącymi niewyspaniem wątpliwościami i już z czystej zemsty zacząłem szarpać, a wystartowałem od klamki.

Toteż ledwie wychyliłem się zza mahoniowej kurtyny, smuga niebiańsko różowych promieni światła ukazała mi niewygodną prawdę o drapieżnikach: konsumenci od drugiego rzędu wzwyż również muszą spać! Nigdy nie potrafiłem znaleźć sobie miejsca w tym łańcuchu, nigdy też specjalnie nie szukałem swojej roli, nigdy nie poddałem się hipnozie aby zobaczyć jakim zwierzęciem byłem w poprzednim wcieleniu, nigdy nie odczuwałem podziału na ogniwa w tak oczywisty sposób. Marian, bo o nim mowa, niestrudzony Syzyf z reklamówką pełnych lub pustych, lub też do połowy pełnych a do połowy pustych butelek wódki, mieszkał na ostatnim piętrze a zatem z poziomu szóstego, na którym się obecnie znajdowaliśmy miał jeszcze równo połowę drogi do przebycia. Z podkulonymi nogami, kolanami pod brodą i podartą lewą nogawką wcale nie sprawiał wrażenia sokoła, ani żadnej z powietrznych bestii, ja natomiast ze swoim nie pogrzebanym jeszcze przerażeniem i wahaniem czułem się jak gryzoń. Zupełnie rozchylając niezbyt gruby, zdobiony trzema zamkami, prostokąt drzwi rzuciłem jeszcze kilka szerszych poblasków na utytłane polowaniami ciało Mariana, po czym swoimi diabelsko chwytnymi kończynami górnymi ostrożnym ruchem, oddzieliłem się od drapieżnika trzema, połyskującymi w pełnym już słońcu – 4:38-, solidnymi zasuwami Gerdy. Stary niedźwiedź spał jeszcze długo i mocno, podczas gdy ja dorwawszy pilota odnajdywałem kolejne ogniwa utykającego w bezbożnym i wyuzdanym urlopie urządzenia świata. Animal Planet skonfrontowane z widokiem gapowicza z dwunastego piętra, poddało mi jeden wniosek: Jeśli masz być takim drapieżnikiem jak Marian, lepiej zamieszkaj na parterze, bo kiedy „gra w zjadanie” nabiera tempa nikt się nie pyta kto jest wyżej, a kto niżej – każdy chroni własnego tyłka.

 
  STRONY PARTNERSKIE I POLECANE PRZEZ MAGAZYN CEGŁA  
   
  Portal turystyczny Noclegi-Online Wrocław  Kalambur