Cegła - Literatura - Proza - Poezja
100 000 KSIĄŻEK NA WWW.TAJNEKOMPLETY.PL !!!
AKTUALNOŚCI MEDIA PODREALIZM CEGIELNIA WASZE & NASZE WYWIADY LINKI KSIĘGA GOŚCI REDAKCJA
 
 
WRÓĆ | WYDRUKUJ

Jimmy Jordan

Bezmysł

Bezmysł Bohatera

 

Był wielki parawan, ustawiony naumyślnie żeby swą wielkością uświadamiać małość w zdziwionych zasłoną nastoletnich twarzach. Wychodzili ludzie, wchodzili ludzie, zderzali się ludzkimi bokami swoich nieludzkich i małych odruchów zderzania się. Formowały się kolejki, zatory, sprzeczki, protesty i wybuchało to wszystko bombą atomową, jakby w jednym momencie. Bohater nasz, nasza główna postać, sąsiadował bezpośrednio z ogromem czerwonej płachty oczekując z nadwątloną cierpliwością na właściwy czas, krzyk czyjś, rozsunięcie oraz last but not least swoje własne zderzenie w sobie tylko i drugiej osobie znanej konkurencyjnej atmosferze zderzenia.
Pomarszczony materiał rozdziawił się wydalając tą samą luką to co wcześniej strawił lub też tylko dla spróbowania wchłonął. Z nowopowstałej dziury wyjrzała młoda niewiasta smutna i rozbeczała zdawać się mogło, daleko i wysoko ponad swoim wiekiem, ponad parawanem nawet. Janek pośpiesznie nadstawił bark by godnie i szczęśliwie dopełnić brutalnego rytuału stukania. Nic z tego krople na policzkach dziewczyny przejęły kontrolę nad światem i zgarbione jagniątko dało nura w bok całkowicie nieodpowiedni. Jak to? – myślał Janek – jeżeli się nie stuknę zgroza, przecież stuknąć się muszę! Wszyscy, wszystkich tak, nawet na szczęście stukali a ona mi swych życzeń odmawia? Jak tam wchodzić, włazić niestukniętym!
I żeby moje niestuknięcie na wierzch wylazło brak ich szacunku wywołując na wstępie! Nie nic z tego!
Jan puścił się w pościg. Nie potrafił przecież zaistnieć tam, tu będąc niezaistniałym, a zaistnienie zaistnieć nie mogło będąc nieszturchnientym wbrew duchowi rywalizacji przez byle roztargnioną konkurentkę. Chwila, chwila starszy kolega z lekko zmarszczonym czołem skłonny wejść za ciebie, bohaterze w przestrzeń bezpośredniego sąsiedztwa! Trzymaj się swojej kolejki draniu!
- Ale gdzie pan pędzisz, panie pędzący, wyskok z szeregu równa się wyskok z szeregu i kropka – tu zaakcentował kropkę - nie złapiesz pan dzika na wędkę i szczupca nabojem nie dziergniesz – kropka - Na swoje miejsce jak nie, jeśli nie to ja to mi się należy to miejsce się!

Ta perspektywa straty ciężkiej, dotkliwej oraz z dotkliwym ciężarem wystanej pozycji, zbiła chłopaka z tropu, którym jeszcze przed momentem nieuchronnie maszerowały jego myśli. Siedemnastolatek, dojrzały na tyle aby rozróżniać kolory porażki od kolorów mrożonej ryby i odwrotnie kolory szczęścia od kolorów mrożonej… Tak czy inaczej obaczył wnet Janek, że wszem i wobec został w dupę przepchany jednocześnie nie będąc nawet szturchniętym. Cóż za sterylna forma zbiorowego gwałtu na zupełnie niezbiorowym bohaterze. Teraz cię ani poklepią, ani nie szturchną Janeczku. Świat przestał ułatwiać w najmniejszym stopniu.
Z drugiej jednak strony powszechność z jaką zostałeś zrugany powinna zwrócić ci z nawiązką to z czego odarto cię tak niespodziewanie. Bingo! Przecież zruganie powszechne równa się stuknięcie plus szturchnięcie – Jan powrócił do swoich rozważań – Ba! Zruganie owo, zbesztanie a także wybesztanie na plecy jest większe niż…szersze niż…

W istocie – było większe. Zatem problem wejścia, odejścia, wykluczenia z bezpośredniego sąsiedztwa czerwonej firany starszego kolegi z lekko zmarszczonym czołem nie powinien mieć racji bytu. A miał. A racja bytu, tego bytu, ta właśnie racja zdawała się mieć swą filozofię odrębną do, której żadną miarą i żadną walutą nie można się było nie zastosować.
Wszystko to dziewczę, niewiasta ta, co nie udzieliwszy choć barku, choć łokcia, łokietka damskiego pożegnała go w sąsiedztwie zakłopotanym, bo w rzeczywistym sąsiedztwie oddali. Ile już razy zdarzało się to nieomal pełnoletniemu mężczyźnie, czy kiedykolwiek? Musiał on znać tę tłustą gorycz zawodu, przesącz poniżenia, w innym wypadku zareagowałby w sposób właściwy innym niestukniętym siedemnastolatkom, których wszakże tysiące z dotkliwym ciężarem wystawało w tym niegodziwym momencie pozycje coraz to bliższe i bliższe bezpośredniemu sąsiedztwu. Była więc nasza postać, postacią doświadczającą jeśli nie doświadczoną na grząsko-trupim polu zniewagi. Na przykład w dniu swojej pierwszej komunii stanął ostatni w kolejce po święty kawałek święcie sfabrykowanego opłatka, gdy ksiądz, święcie czarny jegomość, spostrzegł, iż w jego Kościelnym- wspólnym, w dodatku również świętym naczyniu nie ma już ani grama świętości. Mama mu umarli, tata mu umarli i dziadki i babki i wujki i ciotki i wszyscy ludzie dobrej woli też mu umarli jeśli nie umierają do dziś…
Nie będę się dłużej zatapiał w argumentacji, ważne jest abyście wiedzieli i odróżnili Jankową reakcję na brak stuknięcia od konwencjonalnej, choć niekiedy potencjalnie zbliżonej reakcji reszty.

Mimo wspominanego już obycia w upokorzeniu, wielu nieprzyjemnych doświadczeń-przejść Jan nie jest, nigdy nie bywał, ani też tym bardziej nie był, fajtłapą, niedojdą, ślamazarą, niezgułą, gapą, gamoniem, downem, debilem, pokraką, popychadłem niczyim…
Niczyją ofiarą również się nie stał, jeśli nie liczyć właśnie dokonującego się na nim, urągającego człowieczeństwu każdego człowieka, linczu, jakim staje się moje, powolne, acz aktualne, opisywanie jego osoby w tym konkretnym utworze. Amen.

- Ale panie drogi! Decyduj się pan wreszcie! – głos z lekka zmarszczony, zupełnie jak czoło, zdawał się urywać i wgłębiać gdzieś głębiej, najgłębiej niczym w krainie wielkiego konkurencyjnego czoła, zapadać coraz to szybciej i wypływać niby to wycieczką wpław przez zorany plac ponad brwiami.- Aj! Wchodzę, dość mam, wchodzę, mam, wchodzę, dość i kropka – tu ponownie przybił twardą sylabę – i wchodzę! – i wszedł.

Na tę chwilę było już po ptakach, a mówiąc, czy też pisząc o nich, ptakach, głowa moja spowiada mi się z jednych, jedynych tylko dziobaków. Czarne, węgliste, diabelsko spopielone pierzyska z połyskiem godnym kobiecej szyi, głębiej, najgłębiej w ich ślepia wpada się całkiem podobnie jak w rowy zmarszczek z lekka zmarszczonych kolegów, którzy obecnie dopinają swego po drugiej stronie firany. Po ptakach, po dziobach, po piórach, po wrzaskach, po rżeniach, po charczeniu cholernym na ziemię łąki, żeby wydała owadzich jeńców. Kruki znów wychodzą, wchodzą, zderzają się czarnymi bokami swoich szatańskich naumyślnych odruchów zderzania się, ale kraczą z upośledzeniem, obok kraczą, tak obok, by widać było z daleka, że po nich.

I Janusz, jak przystało na błyskotliwego młodzieńca oraz głównego protagonistę utworu, zdał sobie sprawę z udziwnionego biegu rzeczy. Dla podobnych historii podobny bieg podobnych rzeczy w podobnym maratonie z podobnie wytyczoną trasą byłby zapewne punktem wyjścia. Tutaj natomiast wszelkie podobieństwa postanawiają się rozminąć gwoli dania bohaterowi, a co za tym idzie również czytelnikowi, czasu niezbędnego do przetrawienia poszczególnych wydarzeń.
NARRATOR
To jak Jonathan? Wiemy co się kręci?
JANUSZ
Oui, ja, yes, da…
NARRATOR
Biegniemy odwiedzić roztargnione dziewczę, które zapewne mimo woli zapomniało o naiwnym kuksańcu?
JANUSZ
Oui, ja, yes, da…

 

Bezmysł Autora

Wzmagała się akcja, skądś dobiegał interesujący slapstick, który sprawiał, że miało się wrażenie uczestnictwa w gonitwie. „Czyżby już po wszystkim?” myślał zatknięty w castingowe  szeregi autor, jego piaskowy sweter odbijał się w szerokokątnym łańcuchu ssaków, spragnionych białego napoju matki. Sława, na ich nieszczęście, jeszcze nie dostała laktacji, toteż wszystkie jej samozwańczo przybrane dzieciątka spuściły główki i w pokorze upatrywały przyszłego szczęścia. Nagle lustrujący otoczenie beż swetra, odbił donośną smugę. Dziewczyna zalana łzami pędziła w stronę bliżej nieznanego autorowi korytarza. Lament ten w całym swym niedopasowaniu, nastroił ściany, które zamiast kontynuować koncepcje pokory, obracały się żywo i podskórnie przerażone. Niespełna pięć niecierpliwych sekund później, niczym drapieżnik rozochocony kuleniem ofiary, w korytarzu pojawił się nasz bohater.    

- Hej, Janko! Mam ochotę na konwersacje z tobą!– świszczał autor potrącony w Januszowym sprincie. Jan jednak nie odnotował tych, wypowiadanym z ostatnim kęsem nadziei, słów zachęty.

-Janku! – zaświszczał raz jeszcze, aczkolwiek zmiarkowawszy szybkość z jaką postać niknęła w korytarzu zrezygnował z dalszego wołania i świsnął jak gdyby bardziej dla swoich uszu:
- Mamy do pogadania…

„Z nim nigdy nic nie wiadomo” -machnął rozciągniętym rękawem swetra- „ladaco omyłkowo stworzyłem, zamiast uczynnego inteligenta ze skłonnościami poetyckimi, wieszczymi talentami i teraz, ignorant nie chce się poddać mojej fabule” – i kichnął zasłaniając się przed gawiedzią castingową tym samym rozciągniętym rękawem swetra. Trzeba wam wiedzieć, iż plany miał wielkie i nadzwyczaj ambitne, lecz rozbijały się one z wielką częstotliwością o brak posłuchu, zarówno wśród bohaterów, jak i czytelnika. Docierało do niego, kroczyło niewinnie przez czoło do potylicy:  
”Może to we mnie drzemał ten półgłówek? Czyżbym drania na wodzach trzymał, że tak teraz ucieka?”- i kichnął ponownie.
”Marna projekcja przymiot autorskich. Powstał sobie taki (a psik!) chichocząc i goni przed sercem po kątach lepszego świata, zero autorytetu, bogobojności żadnej pokory, szacunku.” – świszczał z wzrokiem rzutu pionowego w dół. „Zatem czy aby pozwolić Jankowi, mojej głupocie urzeczywistnionej, tak hasać i pląsać w błogiej nieświadomości stworzyciela? Bzdurą totalną byłoby zapewne zostawienie go tej hałastrze, ich odrzuceniu i przegranym plebiscytom na pastwę. Z własnych doświadczeń powinniście państwo wiedzieć, iż nie ma nic gorszego jak odwrócenie uwagi od spraw istotnych (a psik!), które i w tym wypadku robiąc dobre miny do złych gier mutują w błahostki. Poza tym wszystko co w mym pisaniu godne uwagi i absorbujące jest niedojrzałe! O Gombrowiczu przesłodki mamy do pogadania…”

 
Był ci tedy Janek w pogoni za przeoczeniem i pomyłką, na której naprawę liczył średnio co drugi czytelnik (nie licząc okrutnych czytelników z obowiązku) (a psik!) i z którą wiązał się ściśle uknuty przez niego, autora, wątek miłosny. Jednak nici z uczucia, pewnie już w tym momencie kochają się gdzieś przydrożnie, w klaustrofobicznym schowku na miotły, albo też na środku ulicy zdzierają sobie do krwi kolana – co chcą robią… Tak czy inaczej nadrabiając nie stuknięcie Janusza – stukają. (a psik!)

 
”Wyklął mnie Jan, skoro nie zadbał o mą obecność w tej scenie dzikiej i atawistycznie pokaleczonej przyjemności. Co prawda nie mógł wiedzieć, iż ja to ja, we własnym swetrze rozciągniętym. Oto staje przed nim twórca jego rozterek i dylematów, a co za tym idzie – ich prawdziwy podmiot i adresat. Tak, nie mógł tego wiedzieć, ale pieszczotliwa korona bohatera opowiadania nie spadłaby mu z głowy gdyby choć sekundę poświęcił, zechciał zahaczyć osmarkane rękawy swojego archetypu.” Cóż, autotematyzm, mimo faktu, iż w tym przypadku mijał się z celem, smakował jak zużyta, zapachowa chusteczka do nosa (a psik!). O ironio, o czym zasmarkany dziecinnie prozaik miałby w takiej chwili pisać jak nie o powtarzalności, rutynie i bezsensie… Kicha i kicha i kicha i kicha - stoi jak jeszcze niedawno nie szturchnięty Jan i boi się zupełnego opuszczenia, że historia, którą ulepił z pewnym, określonym zamysłem zacznie lepić jego i ot tak się po prostu napisze.

Nic prostszego jak oddać hołd pozostałym, ostatni raz zerknąć w posadzkę i kontynuować teatrzyk: Amen…
NARRATOR
To jak Our Writer? Wiemy co się kręci?
AUTOR
Oui, ja, yes, da…
NARRATOR
Biegniemy odwiedzić roztargnionego Johnatanna, który zapewne mimo woli zapomniał o naiwnej pogawędce?
AUTOR
Oui, ja, yes, da…

 
  STRONY PARTNERSKIE I POLECANE PRZEZ MAGAZYN CEGŁA  
   
  Portal turystyczny Noclegi-Online Wrocław  Kalambur