Cegła - Literatura - Proza - Poezja
100 000 KSIĄŻEK NA WWW.TAJNEKOMPLETY.PL !!!
AKTUALNOŚCI MEDIA PODREALIZM CEGIELNIA WASZE & NASZE WYWIADY LINKI KSIĘGA GOŚCI REDAKCJA
 
 
WRÓĆ | WYDRUKUJ

Jimmy Jordan

Dzień pierwszy z siedmiu

1
 
Przybłądzili na to moje podwórko ze stali. Mnogość, cała trupa cyrkowców z kamerami, to jest filmowców. Pisząc o cyrku, mam na celu jedynie wskazać na śmieszność sytuacji.
 
Przebłądzili więc, ale jakby celowo i twórczo. Gość ubrany w czarny kubraczek, dziurawy kucharski beret oblukiwał wszędobylsko: asfalt, kamyczki, kostkę, tynki. Zapatrzył się chwile w wiatę, którą z nudów postawiłem rok temu.
- panie, pan tu mieszkasz, prawda? – skinąłem tylko głową, bo już rozdziawił się na kolejne zdanie – a zechciałbyś pan wziąć udział panie w, uważasz pan – uważałem – iwencie?
Tym razem cała ich liczba zbiorowa, ta zsumowana ilość, przerwała krzątaninę, nawet gość z czerwoną jak burak twarzą zdołał zrobić pauzę w rozplątywaniu jakiegoś kabla. Wszystko to widać było kluczowe w ich sprawie. Momencik jeszcze wstrzymałem się od rozdziawiania, nie miałem żadnej myśli, którą złapawszy wpół mógłbym wycedzić na rozładowanie gęstości. A gęstość w tymże działaniu mnożyła się przez siebie i byłem znakiem mnożenia.
- zależy panowie jaki iwent… - akurat wpadła mi w oko stalowa rura, na której trzymała się wiata – jeśli panowie z przemysłu porno, to proszę wybaczyć, podziękuję- i uniosłem do tego prawą dłoń jakby krótkie i szybko postawione „równa się” dla ich dodawań i mnożeń.
 
Siła ich, jak to mówią. Tłum. Może przyjdzie mi pożałować tej odmowy – myślałem – może skoro przychodzą w takim stężeniu, mają w podtekście oczekiwanie na moją uległość.
Jakkolwiek zawiłe stawały się linoskoczki moich przemyśleń, coś mnie już miało, coś mnie już wzięło w tym cyrku. Lewa moja ręka rozdziawiła się, chwyciła rurę, z której przed sekundą gotów byłem zrezygnować, okręciła ciało jak ciało niebieskie i ruchem cyrkla ustawiła mnie w tańcu. Tańczyłem i nuciłem. Zaraz, jaka to mogła być melodia?
 
Tu du Dy du Dy du Dy du tu du Dy du Dy du Dy du
Dźwięki:…………………………………………….
 
Coś znanego, jakby początek konika na biegunach, sam bas i trąbka z tłumikiem. Nuciłem w najlepsze, a figury moje stawały się coraz to bardziej odstające od kopernikowych. Kiedy już nadgarstki mrowić zaczęły a na wewnętrznej stronie dłoni usiadł żar i kiedy rozkraczony zsuwałem się po rdzewiejącym metalu, zauważyłem ciszę.
 
Niestety ciszy wtórowało coś jeszcze. Litość? Zdziwienie? Obrzydzenie? Wstyd? Zagalopowałem się, najwyraźniej coś w tym działaniu było nieznane. Byłem ich iksem, wciąż jeszcze iksem tylko. Drobniutkim nie wyznaczonym miejscem na osi planowanego iwentu. Cisza trwała niepodzielnie. Należało się rozdziawić do nich, wytłumaczyć się z tej mojej mowy ciała, z tęsknicy do szaleństw.
 
- Oj przepraszam, ale to zdaje się żaden pornos państwu po głowach cyrkowych nie biega?
 
Kucharskie nakrycie głowy zsunęło się niespodziewanie za plecy jegomościa, który zademonstrował mi głośny i przewlekły wydech przez nos połączony z zamknięciem zdziwionych ust. A może to wcale nie są cyrkowcy z kamerami? Może to filmowcy po prostu, poważni twórcy, sztukmistrzowie obrazu. Pewnie juz ich obraziłem swoim skrywanym przez lata wewnątrz nieśmiałej powierzchowności tańcem, czego wynikiem będzie zapewne cofnięcie przedstawionej mi propozycji. O, ja niemądry, o, ja biedaczek, być w Rzymie i papieża nie postrzelić. No nic, niech sobie znikają, jak wolą, jak im się nie podoba demie moore w moim wydaniu. Moment, czy mi by się spodobało? No, już, wynocha nie milczeć mi dłużej bo wiata wam na łby spadnie.
 
- w istocie jesteśmy dalecy od tak wulgarnych środków wyrazu – pośpiesznie skontrował me rozdziawienie swoim jeszcze szerszym, dziwne: wydawałoby się , że od mojej poprzedniej kwestii minęły godziny. Dawna krzątanina ruszyła a Kuchta kontynuował.
- jestem Józef Adolf  Katarzyna Poniatowski, pewnie widział pan któryś z filmów, jakie zrealizowałem?
 
Józef Adolf Katarzyna Poniatowski – coś mi świtało, ale zbyt daleko ode mnie był wielki świat kina, bym mógł się okazać znawcą tematu. O autograf prosić nie wypadało, bynajmniej nie w trakcie negocjacji. Wyobraziłem więc sobie film, taki, który pasowałby mi do stojącej przede mną postaci. Cóż, rura, rura, rura. Nie chce inaczej być!
 
- tak, tak, oczywiście, kocham ostatnie dzieło pańskie, kocham, kocham a scenariusz miód po prostu, miodzio, kocham, kocham – na szczęście moja prawica w porę dogoniła swoją niesforną siostrę, która ponownie zawędrowała w stronę pionowego obiektu będącego świadkiem mych nie tak odległych popisów. Jakby otrzeźwiony na moment sukcesem samokontroli rozdziawiłem się w nieco odmiennym już tonie.
- dobrze, ale co to może mieć wspólnego ze mną? ten tajemniczy iwent? Pan będzie łaskaw wyrazić się jaśniej.
 
Przełknąwszy ślinę przez przyciśnięte do mostku gardło, schylił się jeszcze bardziej, jakby próbował się wyciszyć, skoncentrować na czymś, zdobyć na niewyobrażalny wysiłek. Wreszcie powtórzył manewr zamykania jadaczki z jednoczesnym wydechem przez nos, zmrużył oczy i rozdziawił się jak wcześniej.
 
- powiem wprost, chcemy pozwolenie pańskie… – pauza, nie wiem czy zamierzona, bo oczy skoczyły mu do nieba i wróciły jak za owadem - …na sfilmowanie tygodnia życia, z tym, że… – trzymał wskazujący na wysokości mego otworu gębowego, widząc, że lada chwila wytrącę go z toku jakimś pytaniem. – …z tym, że powinien to być tydzień w trudnych warunkach. Taki dokument inscenizowany chcemy o panu nakręcić.
- ale jak to o mnie? Przecież ja nawet sołtysem nigdy nie będę…
- a chciałby pan? My panu to możemy zaaranżować.
- ale to ludzie decydują, drogi panie.
- ludzi panu możemy zaaranżować. Wszystko, panie, panu możemy, tylko weź się pan zastanów i zgódź na siedem dni w towarzystwie kamer – wyszczerzył zęby, a jego oczy z góry na dół zmierzyły rurę – dobry pan jesteś w te klocki, jakbyś pan kiedyś chciał potańczyć dla babek to też możemy zaaranżować.
- a kasa?
- jaka kasa? – tym razem w jego wyszczerzu dostrzegłem resztki czegoś zielonego – my to panu za friko wszystko, dla pana, panie wszystko za friko.
- nie zrozumieliśmy się – odwzajemniłem wyszczerz, ale on momentalnie zakopał swój za grubymi wargami. Ten gość był wyszminkowany!
- nie zrozumieliśmy się – powtórzyłem, jednak chyba bardziej sobie, co by powrócić do pierwotnej myśli – chodziło mi o kasę, którą ja za to zgarnę.
 
Po raz drugi ogarnęło mnie dziwne uczucie. Może przyjdzie mi pożałować tego pytania – myślałem – może skoro przychodzą w takim stężeniu, mają w podtekście oczekiwanie na moją uległość. Wtem, w amoku rozważań, piątka moich palców stanowczo spoczęła na czymś metalowo zimnym. tak. Była to rura.
 
Kolejny raz cała ich liczba zbiorowa, ta zsumowana ilość, przerwała krzątaninę, a gość z czerwoną jak burak twarzą, który poprzednio zdołał zrobić pauzę w rozplątywaniu kabla, teraz zupełnie go upuścił. Kasa, jak się domyśliłem, również była kluczowa w ich sprawie.
 
 
2
 
Siedziałem pod wiatą, którą z nudów zmontowałem rok temu i podziwiałem stalowy brak nieba. Położyłem się, bo, wierzcie lub nie, im bliżej ziemi przytknąć głowę, tym większy zachwyt człowieka ogarnia na widok zadaszenia. Sprawdzony sposób.
 
Niebo musiało być całkiem czyste i jasno niebieskie, ale ani przez moment nie pomyślałem by to sprawdzić. Tok moich myśli, przedstawiany w formie pytań, ominął zagadnienie pod tytułem: jakie jest dzisiaj niebo. Dwadzieścia centymetrów ode mnie kamera niczym gość w dom. Dziesięć centymetrów od kamery Internet. Internet jest wysoki, niechlujnie niebieskooki, nosi dredy i został moim siedmiodniowym przyjacielem do spółki z Kamerą.
 
Nadal leżałem pod wiatą. Zastanawiałem się w ciszy, co też ciekawego powiem do mojego nowego towarzysza i jak się przypodobam jego czarnej dziewczynie ze czarnym szkłem w miejscu dziury (bo Kamera była dziewczyną Interneta). Tok moich myśli przedstawiany w formie pytań ominął zagadnienie pod tytułem: Dlaczego zgodziłeś się wziąć w tym udział. Inne problem również zostały pominięte. Internet dotykał swojej czarnej dziewczyny i ustawiał jej szklaną dziurę w różnych kierunkach. To do blaszanego dachu wiaty, to do przechodzących sąsiadów.
- Dzień dobry pani sąsiadko. – mówię, gdyż kiedyś pouczyła mnie, że nie wypada by ona odzywała się pierwsza. Zapomniałem jak jej na imię… cóż tak czy siak, nie użył bym go przy witaniu starszej pani.
- A co to się tu dzieje? – zdziwiona sąsiadka nie widziała wcześniej Interneta, a czarna dziura jego dziewczyny odwiedziła ją tylko raz w życiu: dwa lata temu, kiedy jej mąż z nudów zmontował bursztynową komnatę w roli budulca używając tylko puszek po piwie książęcym.
- Kręcimy tydzień z życia tego, o, pana…- na „o” skinął głową na moje leżące ciało, a dred ułożony na prawym policzku odbił się od potylicy.
- O. – powtórzyła sąsiadka, natomiast tok moich myśli, przedstawiany w formie pytań, sprytnie ominął zagadnienie pod tytułem: co też miało znaczyć jej „o”. Dla uzupełnienia litanii wykrztusiłem z siebie trzecie „o” i kobiecina tiptopkami zaczęła znikać z pola widzenia.
- Idzie na truskawki. – krzyknąłem Internetowi a jego przedni dred ponownie zaliczył wycieczkę za czoło. – trzy lata temu z nudów zmontowała wiszące ogrody truskawek na kościele.
- Poszedłbyś za nią, to bym to miał na taśmie. – stwierdził lakonicznie siedmiodniowy przyjaciel. Blacha zafalowała na dźwięk tych słów albo mi się zdawało. Kamera zaś obróciła się ochoczo w jego dłoniach. Usiadłem bo, wierzcie lub nie, na siedząco lepiej rozważa się tego typu propozycje. Sprawdzony sposób.
 
3
 
 
Pani Jagna, jak po namyśle ustaliłem literki jej imienia, była tuż za połową trzeciego rządka na lewym spadzie dachu świątyni, co oznaczało, iż dopiero zaczęła zbierać owoce.
- Dopiero zaczęła – rozdziawiłem się do Interneta – będziesz miał materiału, że ho, ho.
Jego niechlujnie niebieskie oczy zalśniły w taki sposób, w jaki tylko mogły zalśnić obarczone niezrozumiałym balastem niechlujności. Jak wcześniej, dotykał swojej czarnej dziewczyny i ustawiał jej szklaną dziurę w różnych kierunkach. To do pokrytego grządkami dachu kościoła, to do przechodniów, to znów lekko pod sukienkę zbierającej kobiety. Jakkolwiek ostatni zabieg udawał się jedynie, gdy czterdziestopięcioletnia robotnica stawała na skraju budowli.
 
- Pani Jagno, pomóc pani?
- dam radę Jasiu – wcale nie nazywałem się Jasiu. Tylko jasiek, mówili na mnie jasiek, co gra na basie. Zresztą sam tak o sobie mówiłem. Nie pytajcie z jakiej racji, tok moich myśli, przedstawiany w formie pytań, ominął zagadnienie pod tytułem: dlaczego mówią na mnie, jak mówią.
- ale kolega chciał, żebym z panią popracował, dla kamery. – wyciągnięty wskazujący dotknął oszklonej dziurki sprzętu.
- To wchodźcie, ale uważać, nie deptać po krzaczkach. – Powiedziała, gdy przedni dred Interneta, zaliczył znaną sobie trasę.
 
Widoki z dachu kościoła zaparły Internetowi dech w, kto wie czyim staffem nadwątlonych, piersiach. Internet znał wiejskie krajobrazy z Internetu, nie dziwota więc, że aby się pozbierać potrzebował ponad godziny. W tym czasie nie przestawał kręcić, widnokrąg dostarczał mu tak wielu uciech, tak wiele pagórków, lasków, strumyków i okolicznych wiosek zatrzymywało ciemną dziurkę jego dziewczyny, że jedynym ujęciem planowanej pracy w truskawkach, pozostał sus pod kwiecistą spódnicę Jagny.
 
  STRONY PARTNERSKIE I POLECANE PRZEZ MAGAZYN CEGŁA  
   
  Portal turystyczny Noclegi-Online Wrocław  Kalambur