Cegła - Literatura - Proza - Poezja
100 000 KSIĄŻEK NA WWW.TAJNEKOMPLETY.PL !!!
AKTUALNOŚCI MEDIA PODREALIZM CEGIELNIA WASZE & NASZE WYWIADY LINKI KSIĘGA GOŚCI REDAKCJA
 
 
WRÓĆ | WYDRUKUJ

Jimmy Jordan

Wariacja I

Najważniejsza świadomość autora, że jego teksty nie niosą żadnej prawdy, nie uczą niczego, to już jakby sama w sobie czysta forma. Tykająca gdzieś w czyjeś sypialni, znajdująca transowe podrygi w tym pomieszczeniu, ulokowanym pod strychem i pod zakrzywioną sinusoidalną dachówką, która ma zwyczaj lśnić w słoneczne dni. Czerwień tego położenia bierze się w właśnie z tych setek prostokątów, falujących pod nieznośnie spadzistym kątem.
Sosenki sięgają wyżej, ale i one, tak samo jak dachówki nie stanowią dla sypialni zbytniej konkurencji. W ten promienisty czas, trzyma się zasłonięte rolety, cały dom zamiast naturalnić się jasną paletą, tonie w fioletach, błękitach, zieleniach, pokoik w pastelowych pomarańczach, kuchnia w żółciach – czerwień jest zarezerwowana dla dachu, czerwieni nie znajdziesz nigdzie indziej. Kiedy świadomość piszącego, przyszłego jakiegoś zapewne literata zenituje, a bywa to czasem przed zenitem najbliższej mu gwiazdy, wychodzi w pidżamie na dach i straszy okolice swym słomianym cielskiem. Wtedy nawet zadomowione tu przecież gołębie rezygnują z przechadzek po gorącym karmazynie. Co robi ten dziwak o tej porze, te dwadzieścia metrów nad tym swoim, wysypanym kamyczkami, podwórkiem. Zażywa. Zażywa się, obraca z jednym łokciem zgiętym do nosa, podtrzymującym białą lawinę, zatacza pełne kąty na bezwietrzu i w totalnej dowolności. Nieprzejmowanie go chwyta na wysokościach za serce i pozwala zenitować do wieczora, tak że pisze jak najęty, wymienia twarde dyski, rozkręca ich bijące pompy z czarnych skrzynek komputerów podręcznych. Unika natomiast ziemi jakotakiej, która nieodmiennie przywodzi mu na myśl swoje porażki. Kiedy tylko ma wyjść na spacer po największej grawitacji, robi się czerwony, a ludzie uznają go za winnego. Jednej na dziewięć piękności to się bardzo podoba, cztery zachwyca a pięć pozostaje obojętnych. Prosta matematyka, co drugą noc winny czy niewinny jest zajęty drugim człowiekiem.

Drugiego człowieka, nie prowadzi na dach, bo drugi człowiek przybywa zazwyczaj w nocy, kiedy czerwień nie robi już takiego wrażenia. Zasłonięte rolety nie dziwią o tej porze przecież wszyscy zaciągają, autor wie, że najdoskonalej zaciąga sąsiadka z naprzeciwka, czasami bywa, iż zaciąga je też w domu autora. Sąsiadki też nie prowadza po dachu, nawet gdy chce z nim po tym szpicu poganiać, nigdy jej nie zaprowadzi, tak myśli i podejrzewa każdy kto choć trochę go zna, a piękność w sąsiadce płacze z tego powodu w ciemne zgięcia szarej kołdry. Drugi człowiek nie zrozumiałby najwyższej świadomości i kroczącej za nią jak kij w kałuży kluczącej czystej formy. To troszkę większe zagadnienie i nie na głowę stojącą mocno przy nogach. Poza tym, kiedy się wchodzi na szczyt dwudziestometrowy o krwistym zabarwieniu i miazdze myśli błądzą inaczej, z tej powierzchni jak na dłoni widać, kogo przyciąga do podłoża bardziej, a kto wzlatuje i bokami jak balon, chce dachów. Nikt jeszcze nie chciał.

Ale to raptem pierwsza puenta. Przy początkowych przemyśleniach, nikt nie dostrzega tu tej czającej się za rogiem dynamiczności, że zaraz z piwnicy domu uderza przesterowana gitara i szyby wyrywają się z białych plastikowych ramek. To on ? Autor? Diametralnie. Co drugą noc nie wypada przecież żadna ze statystycznej dziewiątki, coś musi wypełniać jego dzień pracy, nie na darmo zgina łokcie ku nosowi, nie na darmo podtrzymuje aktywną stronę. Coś się musi dziać, jakieś drgania wewnątrz zalepionych roletami pokoi są bezsprzecznie zobowiązane do rozlegania się. Za długie zdania. Poniosło.

Kolejna puenta, w niej gitarę autorską słychać już nieco wyraźniej, szaleńczo. Szaleńczo w osobnym, zamkniętym kropką równoważniku zdania. Szaleńczo. Amplituda co drugiej nocy i przedpołudnia co drugiego dnia nie czyni wyjątków w tłumaczeniu. Jest największa. Okazuje się bowiem, iż on, skaczący strach na gołębie jest uzależniony on silniejszej grawitacji i łudzi się tylko: latam, latam, latam. Duże bzduty sobie wciska, zginając w łokciu łakome ręce i oczy do łakomego nosa, podtrzymując białoczerwone lawiny. Nie kojarzcie ich z flagą – to żadna symbolika, żadna alegoryczność z ojczyzną. Lata autorek, jak wszyscy, po warszawsku: dupą w piasku i piszczy, że latać można wyżej i wierzy w kolosalne brednie kilku takich co przed nim już skoczyło z dachu.

Nadeszła trzecia puenta, dla odmiany bardziej melancholijna, opływowa w kształcie, nabierająca szybkości w czasie T równym czasowi czytania tekstów autora przez wściekłe psy koronerów. Krzyczy i ujada nad kamyczkami sąsiadka co pragnęła czerwieni w każdy dzień, nie w co drugi i nie wymiennie z innymi ze statystycznej dziewiątki. Wchodzi do domu, ma swój klucz – odautorski, z autografem na breloku – podnosi rolety. Pokoje nieprzyzwyczajone do bieli czernieją jeszcze mocniej i z większym ujadaniem – nadchodzi wieczór. Puszczane są te dźwięki, które jakimś cudem zmieniły się w nagrania. Dach zwija się do pełnego kąta, o którym mowa była przy okazji obrotów, dach tez się obraca, nie daje nikomu wchodzić, nikt już zresztą nie potrzebuje tam wchodzić. Jedynie okoliczne gołębie w zemście zaspakajają swoje zachcianki chodzenia po ciepłym, które wcale nie jest już ciepłe ani nie świeci odbitym światłem, czerwone po prostu.

Czwartej puenty nie ma, gdyby zaistniała jakimś cudem była by pogrobowcem, a takich przecież na palcach można liczyć, a nawet jak liczyć to i w dziewiątce statystek, żadnego pogrobowca nie znalazłby żaden historyk żadne dziewięć miesięcy potem. Najwyższa świadomość autorów: Jeśli chcesz więcej: czytaj od początku: rób większe przerwy: porozdzielaj godziny na akapity: wróć jutro. Czysta forma.
 
  STRONY PARTNERSKIE I POLECANE PRZEZ MAGAZYN CEGŁA  
   
  Portal turystyczny Noclegi-Online Wrocław  Kalambur