Cegła - Literatura - Proza - Poezja
100 000 KSIĄŻEK NA WWW.TAJNEKOMPLETY.PL !!!
AKTUALNOŚCI MEDIA PODREALIZM CEGIELNIA WASZE & NASZE WYWIADY LINKI KSIĘGA GOŚCI REDAKCJA
 
 
WRÓĆ | WYDRUKUJ

Jimmy Jordan

Zagrabione

Dziś nie przejechałem ani kilometra, wczoraj w tę i z powrotem bodajże sto. Ale wczoraj to wczoraj, dzisiaj mój miesięczny skończył się i leży ze mną pijany wieńcząc dzień w tym samym rowie. Stare baby zeszły z parapetów, ulice trzymają jedynie zbirów i małolatów z bandyckimi zapędami – innymi słowy mogę iść, już pora. Niosę swoje zagrabione damskie trzewiki w dłoniach, nie zamierzam ich zużyć na nie poświęconym asfalcie tego miasta. Jest spokój, mój stan psychiczny, zapewne hiperbolizowany przez zarost i zawieszone jak na choince zielone pozostałości snu, daje mi niewidoczną wizę na skróty przez równie patologicznie wyglądające podwórko – jedno z wielu.

Psy tutaj raczej nie mają zwyczaju chodzić na smyczy, a władanie kagańców na bezpańskie kły nie jest ulubionym zajęciem władz. Podnoszę swoje zagrabione damskie trzewiki na wysokość szyi i troskliwie opieram je na ramionach, tak by mieć pewność, że żadna z czworonogich bestii nie naruszy ich doskonałego stanu. Wszystko odbywa się symetrycznie, kombinacja palców lewej ręki podtrzymuje lewy bucik na lewym ramieniu; kombinacja palców prawej ręki podtrzymuje prawy bucik na prawym ramieniu. W ten sposób spaceruję, lecz przecież to spacer z celem, wracam przecież, przecież znam te strony, przecież ten, już syczący nocą wiatr, do czegoś pcha, od czegoś przecież odsuwa!

Jak już zdążyłem wspomnieć, a mówię nieustannie odkąd przebudzenie pocałowało mnie w otwarty na oścież podbródek, wczoraj podróżowałem. Popijając z ciemnobrązowego butliska układałem się w bagażnikach uprzejmych autostopów i pomocnych dłoni. Przez wymówki i powody jakie podawałem prosząc kierowców, czuję: dopracowałem umiejętność motywowania swej desperacji do krwawych granic nadgarstków roztrzaskiwanych między drzwiami a resztą pojazdu licząc, że litość w drugim człowieku pozwoli na tę parę kolejnych kilometrów. Jeszcze jeden, naprawdę ostatni, następnie jeszcze jeden, ostatni, ostatni, samochody jak chipsy bulimii, o których wiesz tylko tyle, że wkrótce będziesz musiał wyrzygać. Ten czysto ostatni musiał wyrzucić mnie nieopodal celu, inaczej nie poznałbym suchoty podwórek, ani nawet kundli, ani nawet rowu. W dodatku po ciemku.

Sądząc po kolorze siniaków – oba nadgarstki były już ciemnobrązowe – przeleżałem dobę pod samą Troją, zaczajony Achilles, zdeterminowany Odys metr od piasków Itaki. Ze snem urwał się miecz Demoklesa wzroku, obrał dróżkę między spitymi pomarańczową łuną latarni, niedostrzeżonymi gwiazdami.

Gdybym nawet odwrócił się, zawrócił do punktu wyjścia i odespał jeszcze więcej niż mogę, tam gdzie nikt nie widzi, nikt się nie ma i nie czuje, tylko trawa pod stopami skręca się powabnie, żeby to zrobić musiałbym jednak przestać mówić i zatrzymać język znudzony zmarzliną półsłówek, do dnia dzisiejszego ciskanych w, nie będące żadnym adresatem, powietrze – trudny wybór. Idę dalej, zero obrotów, przecież jeśli zasnę mogę stracić czucie, którego przecież potrzebuję, przecież jest mi ono nieodzowne w świecie, gdzie przecież wszyscy łakomią się na moje zagrabione, damskie trzewiki.

Z dzisiejszą datą nachodzi mnie świadomość ich utraty, nawet gdy je mam mogę ich nie mieć potencjalnie, potencjalnie cała moja wycieczka to posmutniały zapach spalin hitchhiking’ u do spółki z gubieniem trzewików. Przygnębienia nie zmiana fakt, że są zagrabione. Może to określenie jest tylko niewinną próbą innowacji w nomenklaturze czegoś co od lat nazywane jest zawsze tak samo, nie ważne czy znajdujesz się w bagażniku, rowie, na ulicy, przekwitłym podwórku czy patrzysz w gwiazdy czy nie-?
Ta droga jest dotarciem do celu natychmiastowo - w chwili startu, ciemnobrązowe butlisko puste już w chwili otwarcia i gwiazdy są niewidoczne wieczorem…

Mogę powiedzieć: Na peryferiach tej miejscowości znajduje się ośrodek dla psychicznie chorych. Uciekłem dwa lata temu,
CHOĆ przecież nie czuję się normalny, przecież nie mógłbym zapomnieć o swoim źródle, przecież brakuje mi bladej syntezy barw, przecież tylko w niej mam spokój,
ALE przecież wracam już te dwa soczyste lata, przecież moje nadgarstki autostopowe nie czują już bólu gdy niby przypadkiem, z zamkniętymi oczami, wciskam pod zamykane drzwi, przecież już nawet nie strzepuję z siebie zielonych nitek trawy po nocy spędzonej w rowie.

Mogę powiedzieć: Wyjeżdżam stąd co drugi dzień, co drugi dzień wracam gdy zobaczę, że z ciemnobrązowego butliska ubyło zbyt wiele. Koczuje przed centrum. Podkradam się pod upragnione mury. Macham zagrabionymi, damskimi trzewikami przed skrzydłem dla kobiet, zbieram oklaski kochanek. Póki i ciebie nie zobaczę przez kraty w ich słodkim poczcie, będę tak wracał, de facto nie powróciwszy. Obraziłaś się za trzewiki ściągnęłaś na mnie ich patetyczny kostium pątnika, patetyczne blizny pielgrzyma ascety bez patetycznej świętości. Masz mnie na wyrost w równych, kontrolowanych dawkach. Kontrolowanych póki mnie tu jeszcze poznają, przewidują jak fazy księżyca, póki chcą gonić za mną strażnicy, póki jeszcze nie schwytała policja. Czy dzisiaj zmuszę cię do przedawkowania? – czy kiedy wyjdą z kaftanem, każą wskoczyć, dobrowolnie wykonam rozkazy a na pierwszy spacer przyniosę trzewiki?
Wychodzi jak zawsze czterech, jeden biegnie wprost na mnie, drugi i trzeci, minimalnie delikatniejsi, po lekkim okręgu, czwarty, przysadzisty, w okularach, truchta z białym bolerkiem o przydługich rękawach na ramieniu, krzyczy:
-Twój rozmiar chłopcze! Twój rozmiar!
Kolejne, definitywne spojrzenie w zgaszone światło twojego pokoju: Mogę się wreszcie obrócić.

 
  STRONY PARTNERSKIE I POLECANE PRZEZ MAGAZYN CEGŁA  
   
  Portal turystyczny Noclegi-Online Wrocław  Kalambur