Cegła - Literatura - Proza - Poezja
JEST JUŻ 24 NUMER MAGAZYNU CEGŁA - PIECZĘĆ, PYTAJ W KSIĘGARNI TAJNE KOMPLETY, PRZEJŚCIE GARNCARSKIE 2, WROCŁAW
AKTUALNOŚCI MEDIA PODREALIZM CEGIELNIA WASZE & NASZE WYWIADY LINKI KSIĘGA GOŚCI REDAKCJA
 
 
WRÓĆ | WYDRUKUJ

Joanna Krakowiak

"Nimfa"

Myślę o nim w pociągu, który toczy się gdzieś na północ. Przedział dla palących. Smugi gęstego dymu przysłaniają twarze pozostałych pasażerów. Siedzimy w milczeniu. Duży, spocony, sapiący mężczyzna kicha raz po raz. Starsza pani siedząca obok wyjmuje z torby chusteczkę i podaje mu troskliwie. Po przeciwnej stronie młoda kobieta. Ręce krzyżuje na piersiach. Zakłada nogę na nogę. Patrzy przed siebie. Jest niczym posąg. Nawet nie drgnie. I ja z moją walizką. Wysiadam, gdy tylko pociąg się zatrzymuje. Na obojętnej stacji. Rozglądam się po peronie. Nie widzę nikogo. Idę przed siebie. Zdecydowanie. Pociąg rusza w tym samym kierunku, lecz za chwilę macham mu na pożegnanie. Zostaję daleko w tyle. Nagle obok mnie pojawia się ta młoda kobieta z przedziału. Nie zauważyłam jej wcześniej. Uśmiecha się do mnie od niechcenia, lekceważy. Nie mogę znieść jej obojętności. Sama nie potrafię znaleźć słowa, by nawiązać rozmowę. Idziemy tuż obok siebie. Niewypowiedziane myśli grzęzną mi w przełyku. Denerwuję się lecz czuję coraz większe podniecenie. Chcę, tak bardzo chcę jej powiedzieć, że jest taka piękna! Chcę wytańczyć przed nią taniec nieopisanej radości! Jest jak zjawiskowa wodna nimfa, jak czarodziejka. Długie kasztanowe loki spadają na jej ramiona. Jeden kosmyk niesfornie wpada do oka, a ona odgarnia go co chwilę swoimi długimi palcami. Skórę dłoni ma jedwabiście gładką. Twarz bardzo jasną, promienistą. Ubrana jest w białą sukienkę. I już właśnie mam wypowiedzieć jakieś słowo, gdy ona niespodziewanie skręca w boczna leśną dróżkę. Patrzę jak odchodzi. Jestem tak zaskoczona, że nie potrafię iść za nią. Gdy się w końcu decyduję, jej już nie ma w zasięgu mojego wzroku. Jestem zła. Zła na nią, że mnie zostawiła. Zła na siebie, że jej nie zatrzymałam. Ściemnia się. Podróż pociągiem trwała kilka godzin. Nie odczuwam upływu czasu. Jestem tylko bardzo głodna. Siadam na przydrożnej ławce i szukam chleba, który powinnam przygotować na drogę. Zapomniałam. Zmęczona, ciągnąc za sobą walizkę docieram do motelu. Stara rudera zapomniana przez wszystkich. Wchodzę do środka. Starszy mężczyzna szczerzy do mnie w uśmiechu trzy żółte zęby, które mu pozostały. Wypełniam jakieś dokumenty, płacę za trzy noce z góry, dostaję klucz do pokoju. Dziękuję starcowi i idę do siebie. Drzwi zastaję otwarte. Naciskam na klamkę i zaglądam niepewnie do środka. Pokój jest niewielki, ciemny. Na ścianie wisi kiczowaty obraz. W doniczce stojącej przy oknie umiera kwiat. Stół, krzesło, łóżko. Łóżko. Patrzę z niedowierzaniem. Jest. Odnalazła się. Moja nimfa. Śmieją się do mnie jej zielone oczy. Czuję jak topnieje moje serce. Zachęcająco wskazuje mi miejsce obok siebie. Rzucam walizkę w kąt i już jestem przy niej. Mocno ją obejmuję i chłonę. Pachnie obco, lecz niesamowicie. Zapominam o głodzie, zapominam o zmęczeniu. Moja przyjaciółka patrzy na mnie przez chwilę, przeciąga się, ziewa. Układa głowę na poduszce i zasypia. Nie wiem, co mam robić. Jestem zmęczona i przerażona. Podchodzę do okna. Mrok zapadł już dawno. Wiekowe drzewa chwieją się i trzeszczą. Ich korony szepczą coś do siebie. Może życzą sobie dobrej nocy. Po czarnym niebie wędrują jeszcze zabłąkane obłoki. Czym pachniecie granatowe chmury? Dokąd tak suniecie? Pchają was wiatry, choć tego nie chcecie. Poddajecie się, zagubione, smutne, strapione. Zakochane w świecie, który za nisko, wam nieosiągalny. Chmury drogie, chmury nagie. Zza jednej z nich wyłania się księżyc. Oświetla polną drogę. Tyle stóp ją zdeptało, tyle deszczy skropiło swymi łzami, tyle słońc pieściło. Teraz śpi. Śpi też moja nimfa. Wracam do niej myślami, lecz zmęczenie daje o sobie znać. Wzrokiem szukam drugiego łóżka w pokoju. Z przerażeniem stwierdzam, że jest tylko jedno. Znajduję jakiś pled i szykuję legowisko na podłodze. Przez chwilę zastanawiam się, czy zostać w ubraniu. Jest parno i nie ma czym oddychać. Jednak nie zdejmuję sukienki. Nagle czuję na sobie jej wzrok. Siedzi na łóżku. Jej oczy przestały się śmiać. Stały się teraz dwoma głębokimi jeziorami. Poranne mgły unoszą się nad ich powierzchniami. Tatarak szemrze tkliwie, a nad nim stara wierzba pochyla zmęczoną głowę w matczynym geście. Zanurzam niepewnie stopę w wodzie. Pierwsze promienie wschodzącego słońca zdążyły już ją ogrzać. Idę przed siebie, zostawiając wszystko. Powoli tracę grunt pod nogami. Płynę, płynę, płynę! Rozkosz dostaje się przez usta do moich płuc. Brak mi tchu. Serce kołacze jakby zdobyło najwyższy szczyt wszechświata. Całe stworzenie właśnie tu ma swój początek. Tuż przy mnie z wody wynurza się moja bogini. Ponownie zatapiam spojrzenie w jej oczach. Płoną. Razem z nimi płonie cały świat. Płoną jeziora, tatarak i matka wierzba. Płonie słońce. Płoną lasy, miasta, kraje, góry, morza, oceany. Wybuchają wszystkie wulkany. Teraz wszechświat zalewa gorąca lawa. Palące powietrze wdziera się prze nozdrza do mego wnętrza. Goreje serce, goreje dusza. Jeden z wulkanów chwyta mnie za ręce. Tańczymy, kręcimy się radośnie. Raz po raz upadamy na ziemię, by podnieść się i wirować dalej. I nagle spada pierwszy, wyczekany śnieg! Delikatne płatki siadają nam na nosach i od razu się topią. Te które docierają do ziemi tworzą białą puchową pierzynkę. Zasypiamy pod nią splecione ciałami, spełnione.

W nocy sprawdzam, kilka razy, czy to prawa, czy sen. Upewniam się, czy jest przy mnie, czy oddycha. Głowę wtulam w jej piersi. Jest taka spokojna, łagodna. Teraz też udaje mi się zasnąć.

Stoję na stosie. Skazana za miłość. Odczytują mój wyrok. Za czyny haniebne, za pragnienia i namiętność. Dowodem w sprawie ślady moich pocałunków na jej twarzy, na jej szyi, piersiach, brzuchu, dłoniach, stopach. Poniosę karę. Tak zdecydował świat. Spłonę.

 

Budzę się. Moja przyjaciółka też już nie śpi. Opiera się o ścianę i czeka na mnie cała roześmiana, tak dziecinnie. Jakby zupełnie nic się nie wydarzyło. Całuje mnie swawolnie w nos, a jej figlarne loki łaskoczą moją twarz. Ja też się uśmiecham. Jestem motylem. Białym i lekkim. Wylatuję z pokoju przez uchylone okno. Trzepocę skrzydłami ze wszystkich sił, by móc wzbić się jak najwyżej. Boginka plecie wianki z koniczyny i wkłada je sobie na głowę. Wygląda jak królowa. Zrywa kaczeńce przed domem i próbuje mnie schwytać w obie dłonie, lecz wymykam się jej. Moja motyla zwinność mnie zachwyca. Goni mnie jeszcze przez chwilę, ale za każdym razem udaje mi się odfrunąć. Zmęczone tą zabawą padamy na trawę. Jej świeży zapach jest niezrównany z żadnym innym. Moja królowa zamienia się w soczystą brzoskwinię. Biorę ją w dłonie i wgryzam się zachłannie w ten dojrzały, soczysty owoc. Słodki, lepki nektar sączy się po mojej brodzie, a ona delikatnie i czule go zlizuje. Za chwilę kąpiemy się w miodowym moszczu. Słodycz zdaje się być wszechobecna. Królowa zdejmuje wianek i ozdabia nim moją głowę. Kładzie się u moich stóp, zaczyna je pieścić, całować. Jej łagodny dotyk jest prawie niewyczuwalny. Siadam, chwytam ją za dłonie i przyciągam do siebie. Nasze usta spotykają się na chwilę, po czym zaczynam gładzić jej nagi kark. Moja królowa piszczy z rozkoszy a jej szalone, szczęśliwe loki zmysłowo muskają moje policzki. Brzoskwiniowy słodki pot spływa po naszych ciałach. Nad nami korony drzew, wyżej tańczą obłoki. Leżymy obok siebie, trzymamy się za ręce. Trawa szumi i jeszcze bardziej się zieleni. Wszystko inne wydaje się być teraz nicością bez ograniczeń.

Robi się chłodno. Wracamy do domu i szykujemy kolację. Aromat ciepłej strawy unosi się już w powietrzu. Kroję świeży, chrupiący chleb. Moja królowa skrada się na palcach, staje za mną, obejmuje w pasie i przytula. Odkładam nóż i odwracam się w jej stronę. Leciutko głaszczę jej twarz, odgarniam loki i całuję w czoło. Patrzy na mnie ze smutkiem. Jutro się pożegnamy, ale przed nami cała noc, noc tak bogata. Pijemy czerwone wino. Cierpki smak wykrzywia nam twarze w zabawne grymasy. Przyzwyczajamy się po chwili i delektujemy każdym łykiem. Delikatnie szumi mi w głowie. Tym razem kochamy się jeszcze bardziej zmysłowo, jeszcze zachłanniej. Chłonę jej zapach. Oddychamy coraz szybciej. Nasze usta stały się nierozłączne. Dopieszcza językiem moje podniebienie. Jej dłonie wędrują jak szalone po moim ciele. Z każdą chwilą wzrasta pożądanie. Mam ją całą, a chcę jeszcze więcej. Ona też nie może się nasycić. Z jej oczu płyną łzy, zbieram je, nie upuszczając żadnej, by jutro nawlec na żyłkę. 

Budzę się o świcie pogrążona w otchłani samotności. Ciężkie krople deszczu uderzają o parapet. Jest pochmurno i szaro. Patrzę przez chwilę w sufit i zastanawiam się, gdzie jestem. Leżę w obcym łóżku, otaczają mnie obce ściany. Z kiczowatego obrazu spogląda na mnie srogim wzrokiem idiotyczny klaun. Szczerzy zęby w ironicznym uśmiechu. Chowam się przed nim pod kołdrę. Nie wiem, jak długo pozostaję jeszcze w bezruchu. Nie mogę znaleźć sił, by się podnieść. W końcu tak bardzo męczy mnie pragnienie, że leniwie wstaję. Oczy mam spuchnięte od łez, włosy posklejane, ciało spocone i zmęczone. Spostrzegam na podłodze kilka maleńkich perełek. Pochylam się nad nimi, uśmiecham się, lecz nie wiem dlaczego. Podnoszę je i chowam do kieszeni. Jedną nawlekam na kawałek sznurka i wieszam na szyi. Mocno przyciskam do serca, jakby była dla mnie czymś wyjątkowym. Pakuję wszystko do walizki, podlewam kwiatka pod oknem, opuszczam ten paskudny pokój. Oddaję starcowi klucz i wyruszam polną drogą przed siebie. Mijam dwa jeziora. Nad jednym z nich pochyla się płacząca wierzba. Podchodzę do niej i przytulam się do jej pnia. Czuję w sercu dziwne ukłucie, ale nie rozumiem dlaczego. Całuję drzewo na pożegnanie i idę dalej wlokąc za sobą walizkę.

 
 
 
  STRONY PARTNERSKIE I POLECANE PRZEZ MAGAZYN CEGŁA  
   
  Portal turystyczny Noclegi-Online Wrocław  Kalambur