Cegła - Literatura - Proza - Poezja
JEST JUŻ 24 NUMER MAGAZYNU CEGŁA - PIECZĘĆ, PYTAJ W KSIĘGARNI TAJNE KOMPLETY, PRZEJŚCIE GARNCARSKIE 2, WROCŁAW
AKTUALNOŚCI MEDIA PODREALIZM CEGIELNIA WASZE & NASZE WYWIADY LINKI KSIĘGA GOŚCI REDAKCJA
 
 
WRÓĆ | WYDRUKUJ

Joanna Krakowiak

Poranek

Śnił mi się dzisiaj duży, biały dom z wielkimi oknami na świat. Zaparzyłam mocną kawę i wyszłam do ogrodu. Niebo rozlało się nade mną swoim błękitem. Rześki wiatr pieścił moją szyję, twarz, włosy. Ciało delikatnie drżało w lekkim podnieceniu. Tyle radości w tym poranku, tyle barw i dźwięków! Przykucnęłam na schodku i rozkołysałam się w rytmie zegara, którego stanowcze „tik tak tik tak” dobiegało z salonu.

 

Dlaczego niebo jest niebieskie, a trawa zielona? Dlaczego motyle fruwają? Dlaczego coś trzeba, a czegoś nie wolno? Dlaczego należy nazywać rzeczy po imieniu? I dlaczego w ogóle należy nazywać? I to całe istnienie od … do… W schematach myśli, w schematach uczuć, normach i formach. A może by tak przez chwilę inaczej? Może nie myśleć, czy warto i co by było gdyby. Zamknąć oczy i pozwolić sobie na odczuwanie. Wdychać źrenicami ciała każdy szczegół.

 

Zastanawiam się, dlaczego zawsze się skrada i nigdy nie wiem tak do końca, ile czasu spędza za płotem zanim zdecyduje się wejść. Nie mówi wiele, właściwie nic nie mówi. Scenariusz za każdym razem taki sam. Najpierw patrzy pytająco, bo nie jest pewien, czy może być dzisiaj moim gościem. Nigdy nie czeka na odpowiedź. Siada wygodnie w fotelu, a ja podaję herbatę malinową z dwiema kostkami cukru i świeże rogaliki z masłem. Wiem, że je uwielbia i staram się, by zawsze były. Dla jego oczu potrafiłabym zrobić wszystko. Prawie wszystko. Siedzimy w milczeniu. Ja wbita w fotel z nogami pod brodą przeglądam kolorowe pisemka. On wystukuje palcami o blat stołu, bardzo powoli, jakiś rytm. Zbliża się południe. Mój rudy kocur wędruje powoli wzdłuż i wszerz ogrodu. Wącha kwiaty, delektuje się ich zapachem. Kicha od czasu do czasu. Lubię go za to, że jest taki autonomiczny, że nie potrzebuje. Gdy go przytulam i zalewam czułością jest mu dobrze. Równie dobrze jest mu, gdy nie mam czasu, by okazać choć najmniejsze zainteresowanie tą kocią strukturą.

 

Mój gość rozgląda się niecierpliwie. Na jego twarzy maluje się niepokój. Coś się w nim dzieje, coś o czym nigdy nie mówi. Do jego oczu napływają łzy. Próbuje się skoncentrować, ale zupełnie mu to nie wychodzi. Przewraca filiżankę z niedopitą herbatą. Stawia ją lecz ona robi mu na złość. Upada ponownie. Zostawia wszystko ostatecznie, tak jak jest, podnosi się z fotela, a mnie kolejny raz zadziwia jego postura. Jest taki duży, taki silny i wydaje się tak stanowczy. Dla takiego mężczyzny nie powinno istnieć „niemożliwe”. Jedno uderzenie pięścią w stół i dzieje się samo. Czuję się przy nim teraz, jak mała dziewczynka. Cała moja kobiecość chowa się pod stół. Na głowie wyrastają dwa warkocze z czerwonymi kokardkami w białe kropki. Na nos wskakują figlarne piegi. Mrużę oczy i śmieję się do rozpuku. I nagle jego mina staje się groźna, więc wybucham głośnym, spazmatycznym płaczem. Zrywam się z fotela i uciekam, potykam po drodze o próg, upadam. Krew. Odwracam się, by mieć pewność, że mnie nie goni. A on stoi. W tym samym miejscu, niewzruszony. Tak, jakby mnie nie widział. Podnoszę się, otrzepuję piach z sukienki, prostuję. Zdejmuję kokardy, rozplatam warkocze, zmysłowym ruchem dłoni doprowadzam włosy do ładu. Oblizuję usta i podchodzę do mojego chłopca. Obejmuję go czule, a on niespodziewanie mnie całuje. Uśmiecha się i wraca do siebie.

 

Zostaję sama.

 

 

 

Jestem świadoma tego, że za kilka lat stracę wzrok. Dlatego już teraz postanowiłam się przygotowywać. Znajduję w szafie najczarniejszą chustę i zawiązuję ją wokół głowy, tak by zasłoniła oczy. Moje pole widzenia ogranicza się do czarnej otchłani. Poruszam się powoli, choć zarazem pewnie. Znam własny dom na pamięć. Przypomina to trochę zabawę w Ciuciubabkę. Tylko, że tym razem nie gonię uciekających, roześmianych i przeraźliwie piszczących dzieci. Tym razem muszę schwytać swoje życie. Podchodzę do regału z płytami. Wybieram jedną. Kiedyś, zanim to się stanie, uporządkuję je. W przeciwnym razie czeka mnie wiele muzycznych niespodzianek. Tak jak teraz. Mozart! Trafiłam. Kołyszę się powoli. Staję na palcach, tańczę. Mój umysł tworzy obrazy. Kilka statycznych pejzaży. Zatrzymuję się na jednym z nich. Teraz tańczę na kamienistej plaży. Morskie fale uderzają z impetem o skały. Wiatr jest tak silny, że z trudem utrzymuję się na nogach. Ręce unoszę ku górze i wymachuję czarną chustą. Nagle mocniejszy, zdecydowany podmuch wykrada mi ją i zaraz widzę, jak odlatuje ku niebu. Widzę ją wśród napuszonych śnieżnych obłoków. Widzę na tle błękitów. Podziwiam. Potrafiła stać się orłem. Rozpostarła dumnie ogromne skrzydła wolności i odleciała, nie oglądając się za siebie.

 

Ktoś kładzie nagle dłoń na moim biodrze. Nic nie mówiąc przesuwa ją w kierunku piersi. Moja ciało drętwieje, ale nie broni się. Zastyga w ciekawości. Czuję jego delikatny oddech na szyi. Wrócił. Tak po prostu. Odwracam się w jego stronę. Na ustach składa mi namiętny pocałunek. Wodzi dłońmi po moich dłoniach. Pragnę. Sukienka staje się w jakiś sposób rycerską zbroją z najcięższej stali, która wrasta w moje ciało. Chcę się z niej uwolnić, lecz odrywa się z kawałkami skóry. Ból jest nie do zniesienia. Nie mogę. Nie przezwyciężę go. Denerwuję się, a on to wyczuwa. Nie pomaga mi. Całuje raz jeszcze, szybko, niedbale i odchodzi.

 

Chusta zsuwa się teraz z moich oczu. Poraża mnie światło. Zasłaniam wszystkie okna i padam na kolana. Modlę się gorąco do Boga, błagając o przebaczenie.

 

Budzę się na zimnej posadzce. Spocona i rozpalona. Próbuję się podnieść, lecz koszmarne zawroty głowy ograniczają każdy mój ruch. Czuję, jakby ktoś skuł mnie kajdanami. Nie mogę znieść tego jarzma. Szamoczę się chwilę niczym zamknięty w słoju motyl, po czym padam bezwiednie z braku tlenu. Odpadają moje skrzydła, a w środek brzucha ktoś wbija mi tysiące szpilek. Kurczę się. Walczę z niespokojnym oddechem. Powoli, powoli odzyskuję spokój, rozluźniam mięśnie. Dostrzegam pustą butelkę, obok dwa kieliszki. Czarna chusta wije się tuż obok niczym wąż. Psssss…Zaraz mnie ukąsi i zatruje jadem. Szybkim ruchem podnoszę obślizgłego gada i wrzucam do szafy. Sięgam po butelkę, przechylam. Ostatnie krople czerwonego wina sączą się po jej szyjce i spływają na moją dłoń. Zlizuję je z namaszczeniem, jakby były ostatnimi kroplami wody na pustyni. Rzucam butelką i celuję prosto w okno. Szyba rozpada się w drobny mak. Zrywam się i uciekam do uśpionego jeszcze ogrodu. Pod stopami czuję wilgotną rosę. Źdźbła trawy delikatnie mnie łaskoczą. Róże leniwie podnoszą swoje purpurowe głowy w stronę bezlitośnie wschodzącego słońca. Mam popękane usta. W gardle płonie żywy ogień. Od dawna nie byłam tak spragniona. Wyrywam z ziemi garść trawy i zwilżam nią wargi. Brunatne drobinki przyklejają się do moich dłoni. Nagle wydaje mi się, że brud oblepia mnie całą. Biegnę pod prysznic. Przekręcam kurek i strumień lodowatej wody spływa na mnie z siłą wodospadu. Namydlam dokładnie całe ciało, lecz wciąż jestem powalana glebą. Niczym wycieruch zanurzony w gnoju. Zbiera mi się na wymioty. Odnajduję w pamięci ulubioną piosenkę z dzieciństwa i nucę. Chcę zapomnieć. Jest mi już bardzo zimno. Drżę. Zakręcam wodę i staję przed lustrem. Przyglądam się sobie. Usta mam sine, oczy zmęczone. Ciało młode, różowe, jędrne, zdrowe. Ciało, które całym sobą pożąda czułości, łaknie dotyku. Ciało, które jest pragnieniem. Kładę dłonie na brzuchu i delikatnie go masuję. Wiem, że wkrótce stanie się domem nowego istnienia. Uśmiecham się do siebie. Nagość mnie nie onieśmiela. Idę do kuchni, siadam przy stole. Otwieram wczorajszą gazetę na ostatniej stronie i odczytuję na głos nekrologi. Podnosząc się przewracam krzesło. Biegnę na górę. Otwieram szafę, wyjmuję walizkę, wrzucam do niej kilka szmatek i Nowy Testament. Schodzę z walizką na dół. Stawiam ją tuż przy drzwiach. Kocurowi zostawiam śniadanie, obiad, kolację. Wyjeżdżam.

 
 
  STRONY PARTNERSKIE I POLECANE PRZEZ MAGAZYN CEGŁA  
   
  Portal turystyczny Noclegi-Online Wrocław  Kalambur