Pełzają wszędzie te Twoje złociste warkocze,
Skąpane w wiecznie gorejącym słońcu.
A teraz leniwie układają się do snu
Zanurzając kosmyki w odmętach głębszych niż
Kataklizm wszystkich niezaplanowanych odejść.
Pragną swobodnego tańca
Z obciętymi nogami, rękoma
Na cyrkowej linie uplecionej z różańca wykradzionego
Z torby babci dzisiaj rano.
Krzyczą językami, oplatają szyję,
I biadolą, i skamlą.
Pałaszują postrzępione wnętrze
Ostrymi zębami.
Tak niechciane, udręczone tym niechceniem.
Więc bierze dziewczę niewinne
Trzy kwiatki
I wplata w warkocze
Zapłakanymi dłońmi swojej matki. |