Pod spodem ciepło. Nabierasz to w siebie i trawisz, obracając się bokiem. We śnie białe ryby, które pływają
do góry brzuchami, nabrzmiałymi od ikry. Zdziwione, szepczą ze boga nie ma, jeśli był, to bełkotał
i miał żółte zęby. Odsuwasz się z tego, a obce ciało, wciąż wbite w pościel odsuwa się bardziej
od ciebie i mówi, że znowu, jak zwykle, przespałeś najlepsze. Poza tym, wszystko przecieka. W przerwie
wychodzisz i zakręcasz. Znowu łazienka chciała cię zalać, ale nie mogła. I wszystko płynie, jak zwykle
błogosławieni, którzy mają ścierkę. Albowiem oni wysuszą. Bóg też był tu wczoraj, jak światło,
które wycieka ci z powiek i wciąż tylko swędzi, osiadając na rzęsach. Zmywasz to wszystko, zbierasz
pod spód i wykręcasz, a kiedy wracasz, ona mówi, ze właściwie to już wyschła i ze już musi lecieć.
|