Chyba południe. Tak miękko i czysto, aż chce się oddychać.
Jeszcze raz poczuć słońce, westchnąć. Mam zszyte powieki
i długie paznokcie, surowe ciało, skłonne do gnicia.
Nabieram wody, kiedy się ściemnia. Kiedy szarzeje,
śni mi się pustynia, ślady odciśnięte na piasku, pełne wymiocin
i krwi. Nie wiem, co to znaczy, ale wciąż boję się zasnąć.
Odpycham się w stronę powietrza, nabieram zapachu,
a potem znowu boję się poczuć. A tak niedawno miałam pryszcze,
czerwone usta, pamiętam; mlecze, ciepło, pod kołdrą
ukradkiem nawijanie siebie na palce. |