Cegła - Literatura - Proza - Poezja
JEST JUŻ 24 NUMER MAGAZYNU CEGŁA - PIECZĘĆ, PYTAJ W KSIĘGARNI TAJNE KOMPLETY, PRZEJŚCIE GARNCARSKIE 2, WROCŁAW
AKTUALNOŚCI MEDIA PODREALIZM CEGIELNIA WASZE & NASZE WYWIADY LINKI KSIĘGA GOŚCI REDAKCJA
 
 
WRÓĆ | WYDRUKUJ

Justyna Kowalczyk

Mała, zapomniana stacyjka

         Są takie miejsca, które lubi się jeszcze zanim się je zobaczy. Sympatia dla nich zdaje się być wpisana w ich istnienie i rodzi się bynajmniej nie w momencie bezpośredniego z nimi kontaktu, lecz trwa nieustannie, nie podlegając wpływowi zaistniałej czy też nie z nimi styczności. Z tego powodu miejsca owe urastają do rangi symbolu czegoś, co lubi się a priori, domyślnie i bezsprzecznie. Jeśli zaś nawet nie stają się symbolem, to niewątpliwie urastają w taki czy inny sposób, gdyż ich istnienie przesuwa się stopniowo ze sfery realnej w sferę imaginacji i nie wiadomo, co istnieje bardziej – miejsce samo w sobie jako konkretny punkt czasoprzestrzeni, czy też wyobrażenie o nim jako o mitycznym obiekcie uwielbienia, z pewnością zaś mityczny obiekt istnieje dobitniej i, jak wszystko, co mityczne i wyobrażone, przeistacza się w to, co przesadzone i wyolbrzymione. Miejsca te stają się niebezpieczne nie w miarę postępowania procesu wynaturzania, towarzyszącego przechodzeniu w sferę imaginacji, lecz gdy mimo ich karykaturalności, sympatia do owych miejsc nie tylko nie słabnie, ale nasila się, rozprzestrzenia i pochłania coraz więcej ofiar, tak że grono zarażonych tą beznadziejną przyjaźnią, bez szans na wyleczenie, poszerza się. Jakkolwiek wyobrażenie o miejscu zaczyna żyć własnym życiem, dążąc do przekształcenia się w wizję raju, krainy mlekiem i miodem płynącej, miejsce samo w sobie trwa niezmienione i, tak jak na początku, zanim jeszcze rozpocząć się miała gorączkowa fala narastania nieznośnej sympatii, nie wiadomo, kto i dlaczego je lubi? I czy w ogóle ma do tego prawo? A może wszelkie objawy jakiejkolwiek serdeczności stanowią raczej wyraz bezczelności i braku taktu?

         Taka na przykład stacyjka. Mała, zapomniana stacyjka w małej, zapomnianej, wiosce. Poniemiecka, z białej cegły, podniszczona, acz solidna, pokryta granatową dachówką i ozdobiona takimiż gzymsami. Któż jej nie lubi? W półokrągłych oknach białe firaneczki, albo w kwadratowych oknach doniczki z pelargoniami. Na parapecie biało-czarny kot albo klatka z kanarkiem. Zardzewiała tabliczka z nazwą stacji. Wieczorami dym z komina i tajemnicze światło na poddaszu. Budynek niech będzie położony w lekkim zagłębieniu i gęsto porośnięty chwastami – nie! – różami tudzież winną latoroślą. Albo niech stacyjka stoi na wzniesieniu, niech góruje nad okolicą i niech wokół niej plączą się mimozy. A już koniecznie psy, gromadka całkiem niemała, różnorakie kundelki, duże, małe, rozszczekane i ciche, z długimi ogonami lub uszami. I płotek, koniecznie drewniany, nieco przekrzywiony. Na jego tle wysokie, okazałe słoneczniki, nieustannie okupowane najpierw przez pszczoły, a później przez nieznośne ptaki wydłubujące ziarna. Cicho, spokojnie, leniwa niedziela siedem dni w tygodniu. Stary Dróżnik, który ani trochę nie przestał być Dróżnikiem, choć pociągi już nie jeżdżą albo tylko towarowe, i nikomu przez myśl nie przeszło, że kiedyś ów stary był młody i nie był Dróżnikiem. Żona Dróżnika, która, rzecz jasna, jest nią od zawsze, urodziła się po prostu Żoną Dróżnika, co dzień piecze ciasto albo, jak wolisz, smaży konfitury, i zapach tych przysmaków miesza się z wonią róż tudzież mimoz. I wszystko w stacyjce jest na swoim miejscu, kamienistej drodze ciągnącej się wzdłuż torów nigdzie nie byłoby lepiej, prosta drewniana ławka stoi w idealnym punkcie podwórza, psy zaś pobrudziły się błotem akurat na tyle, by im z tym było do twarzy. Powietrze stoi nieporuszone albo wieje wiatr, praży słońce lub jest pochmurno, upał albo mróz, wschód, zachód, północ, południe, róże, mimozy, pociągi towarowe albo żadne, płot wysoki czy niski, psów pięć lub siedem, kot, kanarek, Żona, ciasto, konfitury – wszystko to znajome. Przecież to ta właśnie, mała, zapomniana stacyjka, jak żywa. Ta, którą się lubi, a priori, domyślnie i bezsprzecznie.

         I na tym możnaby poprzestać.

        Ale my nie poprzestaniemy na tym, podejdźmy bliżej kamienistą drogą wzdłuż torów. Zaraz zapachną mimozy czy róże, zaświergocą ptaki wydłubujące słonecznik, zaszczekają misternie pobrudzone psy. Ale co to – żadnych mimoz czy róż, a w ich miejscu, ni mniej, ni więcej, tylko – chwasty. Ptaków nie ma – słoneczników także. Psy łapią za nogi, ciągną w błoto, Dróżnik z Żoną siedzą pod sypiącą się ścianą na spróchniałej desce, przypatrują się obcym nie z niechęcią nawet, ale nie rozumiejąc, na co to wszystko. Rzekome firanki, granatowe gzymsy, tabliczka z nazwą stacji. Po co? Dla tych pociągów towarowych lub żadnych? Dla tego wzniesienia czy zagłębienia, chwastów, deski? Mała, zapomniana stacyjka jest mała i zapomniana. Zapomniana – nikt tam nie chodzi, nikt zatem nie nazywa Dróżnika Dróżnikiem bez względu na to, czy ów Dróżnik jest nim w istocie. Nikt nie jada pysznych ciast czy konfitur Żony Dróżnika, bo Żona Dróżnika nie piecze ani nie smaży. Niemożliwe? Przecież znasz ich smak, czułeś ich zapach, widziałeś, jak Żona Dróżnika podaje je swojemu mężowi Dróżnikowi siedzącemu na ławce w idealnym punkcie podwórza. Ale to nie tutaj. Tutaj jest tylko mała, zapomniana stacyjka. Pociągi towarowe lub żadne.

         Są takie miejsca, które lubi się jeszcze zanim się je zobaczy. Lubi się je od zawsze i na zawsze, gdyż nigdy się ich nie ujrzy, choć zna się je na wskroś. Taka na przykład stacyjka. Mała i zapomniana, ale tak naprawdę wcale nie zapomniana, bo wszak wszyscy ją lubią. Ale zobaczyć można tylko takie naprawdę zapomniane. I wtedy lubić je jest wyrazem bezczelności i braku taktu.

 
  STRONY PARTNERSKIE I POLECANE PRZEZ MAGAZYN CEGŁA  
   
  Portal turystyczny Noclegi-Online Wrocław  Kalambur