Piąta rano, pierwszy promień słońca
prześlizguje się przez drobinki
okiennego kurzu, na stole szklanka
a w niej resztki wczoraj, zatopione.
Okno. I nie pamiętam snów tej nocy
byłem rycerzem, strażakiem, może ekspedientem
w Mc Donalds'ie uśmiecham się szyderczo
przełykając gorzką ślinę, coś musiało
wydarzyć się, splątany pościelą ledwo
przebudzony, wciągam bakterie fruwające
w powietrzu czuć lepkość zapach ud twoich.
Tak.
Nie potrafię zapomnieć o tej kobiecie
na wpół senny, nieprzespane noce pętlą się
na strychu wyobraźni, na krańcu rzeczywistości
bo przecież byłaś, po coś poznałem ten smak.
Bataliony słonecznego światła gładzą czoło
przejaśnia się, być bliżej i więcej
ujrzeć świat wędrując po krawędzi szklanki.