Dziś rano znalazłam w barku kieliszek, pełen odklejonych tipsów z brokatowym wzorkiem. Co mogło być- już było: z całych sił i krótko- tylko tak się liczy. Małe recenzje z wczoraj, czytane po cichu: hermetyczne miasta- słoiki, którymi raz po raz ktoś wstrząsa, albo podważa wieczko nożem, i wszystko wypływa. Zostaną gładkie pestki, które czyjaś ciepła dłoń już od dawna zbiera, a później wyrzuci. Wyrosną nowe drzewa. Ile to już razy było: gorączkowe, namiętne i prędkie? Połykanie słów, snów, cofanie się z krzykiem? Były dni, kiedy wielkie miasta budziły przed świtem, a później kpiły z nas: nie ma sznek, są drożdżówki, nie ma drożdżówek, są słodkie bułki- akurat wtedy, kiedy umieraliśmy z głodu i słowa nie znaczyły więcej, niż kęs czegokolwiek. One sobie, my sobie. Popatrz na ten obraz: biała plama kołdry z ciemną plamą kawy.
Było, było.
Therese, Irmgad, Anemarie, Marto- tu można mruczeć tylko, kiedy nikt nie słucha i bać się codziennie waszych twarzy w lustrach. Nie ma kołysanek, a koty wplątują ogony w kikuty anten i płaczą: Hanelore, Apolonio, Mario; moje kobiety, którymi chciałam kiedyś być, a kiedy już jestem każdą z was po trochu i chciałabym przestać- i nie mogę -moje drogie- to są zimne miasta; jestem tu ciałem obcym i krążąc po ulicach zazdroszczę wam migających drutów, kanek, sztywnych pościeli, kur niosek, chustek i brudnych dzieci. Zwłaszcza dzieci. I paznokci, obciętych do skóry.
Bez sentymentów.
|