Kopytologia - o ksiżące "SALE SALE SALE" S. Kopyta
Za pierwszym razem było naprawdę ciężko.
Zwłaszcza pierwsza połowa cieniutkiego przecież tomiku.
Trzeba się mocno przestawić i przyzwyczaić, Kopyt indoktrynuje wierszem o dużym zagęszczeniu podręcznikowych zwrotów głównie z filozofii krytycznej, lewicowej, prawdziwe ciśnienie ważnych, przyjętych i zatwierdzonych na uniwerkach słów.
Kiedy czyta się to powtórnie i szybciutko, pamiętając pauzy (wiersz biały) teksty zaczynają nabierać uroku, wiersze wibrują, robi się niezła sieczka, jednak kiedy przyglądam się kolejnym wersom baczniej, niejednokrotnie dochodzę do wniosku, że to żart i mrużę oczy. I nie mam wątpliwości, że to żart na 9 stronie (wierszyk dla relatywistów) ale na 17 stronie rzeczy wyglądają już na poważnie (mantra wartości dodatkowej względnej i bezwglednej). I tak zacząłem się zastanawiać i rozważać czym jest ta dziwna, czerwona książeczka. Jest raczej zamkniętą, z góry ustaloną pozycją, ale jej ustalenia, momentami brzmiące niczym traktat, wydają się być powtórzonym echem minionej epoki wsparte o doświadczenia nowej epoki. Czasami wychodzą z tegodość kuriozalne sytuacje poetyckie:
czy chodzi o to aby na piedestał
wynieść wyalienowane zachowania
chyba nie bo jeśli ruszy się klocek
to cały obóz rozsypie się i można
już tylko udawać
że poezja niewolników
jest lepsza czy też równa poezji panów
a przecież są jeszcze nasze
działania i myśli
których skutków nie możemy dociec
z pewnością
(…)
jak ciężko uchwycić to w modelach klas
w których jaskrawo dostrzegamy
niesprawiedliwość i wyzysk
tak mętnie zdając sobie sprawę
z klasowego źródła
naszych szczerych sądów
gdyby zastąpić modele klas na melodię klas może i by coś z tego było. Na szczęście oprócz wątpliwych scen poetycko-polityczno-filozofujących są momenty oddechu, gdzie Kopyt z większą uwagą i roztropnością traktuje wiersz, rezygnując z siermiężnej leksyki klasowej na rzecz swobodnej wypowiedzi poetyckiej, nie rezygnując bynajmniej ze spuszczenia lewicowego tonu. W tym tomie z tego tonu Kopyt nie spuszcza ani na moment. Tam gdzie zanika ciśnienie na zachowanie marksistowskiej terminologii zaczyna się dopiero dialektyka wiersza, do którego przedostaje się historia świata ze swoimi problemami, podziałami, niesprawiedliwością opowiedziana z osobistej perspektywy.
Ładny wiersz „koce”, momentami przypominający dykcją wiersze Konrada Góry, który lubi oprzeć się na detalu w jakiejś dramatycznej sytuacji i przemnożyć jednostkowy dramat na cały świat. W tej lewicowej tubie Kopyta brakuje mi gorliwości, życia, wzruszenia (na które autor tak często się powołuje), a które odnajduje w wierszach Góry, w wierszach przecież politycznie zaprzyjaźnionych z tekstami z Sale. Jakkolwiek trzeba pamiętać, by pozostawić miejsce na eksperymenty, to co serwuje Kopyt zakwalifikuje jako właśnie poetycki eksperyment.
Na swoje potrzeby będę bronił poezji przed kopytologią, nie żeby ją pomniejszać i żeby jej ujmować, bo autor wybrał swoją ścieżkę i teraz ścieżka pewnie gdzieś go zaprowadzi, i życzę powodzenia w wędrówce, ale po to, by zająć stanowisko wobec stanowiska, ocalić wartość doświadczenia życia przed, jak mi się wydaję, wartością dodatkową, czyli pewnego rodzaju niebezpiecznym naddatkiem języka jaki stosuje autor Sale sale sale, który być może jest po prostu niepotrzebny w tej kwestii. Góra odzyskuje proste słowa, wrzuca je na nowe tory, Kopyt posługuje się terminami, wikła hasła rodem z Zeitgeist w strukturę wiersza i tworzy słowopotoki, czasem jednak nazbyt naiwne jak na rokującego poetę po niezłym debiucie.
W „Gdzie koniec tęczy nie dotyka ziemi” poemacie Andrzeja Sosnowskiego, autor wykorzystał kilkanaście zdań z traktatu Ludwika Wittgensteina, zrobił to bezpretensjonalnie, zamieniając odpowiednie słowa procedurą R+7, jak gdyby rozpuścił stosowne fragmenty traktatu w poemacie. Kopyt rozpuszcza wiersze w mydlinach po Marksie.
Nie mam żadnych wątpliwości i zgadzam się z przekazem wierszy, bo trudno byłoby się nie zgodzić, spieram się raczej o styl wypowiedzi, nawet nie tyle jakość, co właśnie styl. Niniejszym zachęcam do czytania, sami oceńcie, a na koniec oddajmy głos autorowi:
bieg
Ach, wykrwawić się — do Słońca!
kiedy już pobiegniesz tak daleko wypijesz morze wódki i wyrzygasz morze rzygów sorry tu nie ma z mojej strony odpowiedzi jest za to małe pytanie dlaczego ja mam to widzieć finansować zgadzać się że to ważne dla kogoś innego niż ty mówisz to jak dobór krewniaczy będzie z tego sztuka zyska na tym społeczeństwo społeczeństwo narkomanów i mistyków wolę już religię niż rzeczywiste opium dlatego oświecenie choć przekształca się w swoją własną antytezę musi odnaleźć inną prawdę niż bojaźń moc trwoga i różnica sorry gdybyś się nie zatrzymał i przeżył to pozdrów ode mnie tego innego niż człowiek
Szczepan Kopyt, Sale sale sale, WBPiCAK, Poznań, 2009