…. a właściwie może „Trans – Atlantyk”, bo chyba bliżej A. Wajdzie do pewnych spostrzeżeń krytyczno – narodowych z perspektywy Gombrowicza argentyńskiego.
Autorów łączy pewien wspólny namysł krytyczny przejawiający się w żartobliwym tonie, inteligentnej drwinie, wspólny jest dystans do własnego pochodzenia, a także emigracyjna optyka. Wspólna będzie też próba literackiego podejścia kwestii fenomenologicznego społeczeństwa, sprowadzenia wizji społeczeństwa i tożsamości społeczeństwa do jednostki i jaźni, o czym sugeruje właściwie jedyny cytat z Gombrowicza w książce A. Wajdy.
Myślę również, że Wajda czerpie dobre wzorce z rodzimej literatury szukając autorów takich jak Gombrowicz – osobliwych, stając się dzięki temu również coraz bardziej osobliwym, co jest bardzo ważne dziś, w świecie kopii, kalek, hurtowych wzorów.
„Banbury. Zdarzenia na brygu” to jedna z ciekawszych propozycji literacko-artystycznych, które zostały wydane we Wrocławiu w ubiegłym roku. Debiut Wajdy, zupełnie dojrzały, podsumowujący dotychczasowe zmagania z materią sztuki, z materią życia, bo sztuka i życie u Wajdy bezustannie poddawane są zwarciu, jest w swojej kategorii właściwie poza konkurencją bo nie zdarzyło się nic istotnego na półce z foto – komiksem, foto – story na wrocławskim rynku wydawniczym. A nie da się też wypreparować warstwy językowej od warstwy graficznej, które zazębiają się, współtworzą, dopełniają się na poziomie narracji, która rozłożona jest między słowem a obrazem właśnie, więc jeśli nie da się wypreparować tejże warstwy języka to trudno jest „Banbury. Zdarzenia na brygu” sensownie porównywać z jakąś stricte literacką propozycją.
Pomysł Wajdy jest taki, żeby na brygu było bardzo różnie i bez wątpienia największym atutem autora-artysty jest łatwość zaskakiwania, Wajda potrafi zaskoczyć osobliwym żartem, osobliwym kolażem, połączyć słowo z grafiką w bardzo inteligentny, integralny sposób, pokazując przy tym jakiś świeży trop paradoksu, innym razem jakiejś wspólności, obnażając jakąś narodową prawdę. Wajda jako narrator staje się torreadorem, który z jednej strony bawi się z czytelnikiem i wydaje się być bardzo pewny swoich ruchów, swojej choreografii językowo – graficznej, z drugiej jednak strony boi się byka, którym się bawi – tym bykiem może być np. sztuka i wyzwanie artystyczne („zrozumieć sztukę, znaczy zwariować” – kończy Wajda), tym bykiem może też być Wajda. Bohater cały czas ucieka, bohater jest w drodze, bohater jest zadowolony kiedy wpada w kłopoty („Spierdalać na księżyc – radził w „The Sun” Hawking, który po śmierci Żaby Świata, znów był dla A. Wajdy wiarygodny. Tak, na księżyc. Wrocław będzie dobry na jakiś czas. Ukryję się i przeczekam, znam tam każdy krater. Nakręcę jakiś film patriotyczny, kupie sobie motor i pistolet, i jak mnie znajdą, to zastrzelę paru, a potem znowu spierdolę, ale gdzie indziej.”)
Książka obrazuje wielką gonitwę wyobraźni, wynikłą z wielostronnego zaszczucia umysłu, wynikłą z próby ucieczki od ogłupiającej fabrycznej taśmy, kultury masowej, spraw narodowościowych. Gonitwa wyobraźni ma zaprowadzić Wajdę w jakieś schronienie, ale Wajda nie potrafi się chować, idzie na zwarcie i pędzi dalej przed siebie.
Straszna więc panuje wichura na brygu Wajdy, przekłada się on na wartką akcję, celne, krótkie filozofujące akcenty, plamy bardziej liryczne, taka zamieć przynosi różnorodność, a różnorodność i trafność, o to już jest jakieś.
Wydawnictwo: BWA Wrocław, 2007
|