Jednocześnie lekka i ożywcza, przyjemność czerpana najpierwej z lektury Jirousa i Bondyego prędzej czy później musi obrócić się w stan strachu: a ty, byłbyś zdolny do takich krotochwil za, dajmy na to, trzecią odsiadką?
Antologię można czytać choćby tropem tak kongenialnych, jak i kompletnie obezwładniających wyimków – usypiam, przychodzi sen/ śpiąc, na elektrycznym krześle bujam się, J. H. Krchovsky w tł. D. Tkaczewskiego – Na początku było oko/ które odebrało ptaszkowi perspektywę, A. Stankovic w tł. O. Czernikow, - Gdyby wiedziała CIA mamusia/ ile mamy tu Celsjusza, wspomniany „Szajbus” Jirous po spolszczeniu przez Joannę Derdowską, i tak dalej, i tak dalej, niech jeszcze pójdzie fragment prozy: „... To jest jak błoto zdewastowanej rzeki ciśnięte kołtunowi w mordę (...) Przecież to brzmi... wydawało mi się, że przechodzi mutację... jak wyciągnięte z ubikacji. To tekst, który można by natychmiast ogłosić hymnem undergroundu” - Josef Vondrucka i jego prawdziwie chaotyczna, od razu wciągająca w cały ten ludzki wir, narracja z pierwszego spotkania z Egonem Bondym, tłumaczenie M. Domagalskiego, można też zanurzyć się w jej lekturze tropem całości, smakowaniem wypełniającego ją uczucia bezwładu typowego dla tej grupy ludzi, którzy zawsze mieli zbędną rację.
Jirous spędził po czeskich pierdlach osiem, osiem i pół roku, choćby lata 81 – 85. Pisał tam tak:
Piękna jest góra St. Michel
jam najdalej do Valdic doszedł
moje wiersze to jedna klisza
na gębie wyskoczył mi liszaj
Czeska ironia? Stalinizm w czasach punkrocka, więzienie za sceptycyzm i brak woli walki, Gottwald i Gott, nasze wieczne wczoraj kontra wieczne dzisiaj, po którym wymiotuje się na samą myśl o jego kontynuacji, i w tym wszystkim jakaś grupa docierających do siebie ludzi, ci wszyscy grafomanie i malarze mazideł, abstrakcja sztuki jako prawda w obskurnym kłamstwie. Czy Bondy pisał raporty dla czechosłowackiej SB? A jak brzmią nazwiska tych, którzy odbijali mu nerki z piwa chlanego z Hrabalem? Złamać, skoro nie można czegoś kupić. Nasi bracia w Ginsbergu, beatnicy na pętli autobusu 112 A w Dolnych Miecholupach, z dzbankiem piwa zamiast kwasa, tak samo głupi i nigdzie u siebie, mają nam do powiedzenia coś chyba ważniejszego od historii samego Allena i Jacka, czasami to brzmi jak drapanie gwoździem po ścianie bez okien, czasami jest piosenką do melodii, na której trzeba się skupić, żeby jej nie słyszeć. Trawestowany przed chwilą Milan Koch przeżył całe 26 lat (48 – 74), zostawiając po sobie 656 stron maszynopisu, dalej następuje opowieść bardziej ponura od sprawy wierszy Mandelsztama holowanych po śmierci autora w pamięci Nadieżdy Mandelsztam: Mirka Beneszova – Kochova, wdowa po Kochu, wydaje w kilku egzemplarzach schedę po nim i popełnia samobójstwo.
Fascynujące są sprzeczki Bondyego – choćby z Ivanem Blatnym, wpółdobrowolnym emigrantem z socjalistycznego raju na rzecz brytyjskiego psychiatryka, wydawanym od końca lat 70. przez Skvoreckyego w Kanadzie : W Londynie czytałbym swoje wiersze Anglikom i Amerykanom/ w Londynie nie byłbym pogrzebany za życia lecz martwy/ bez możliwości szeptania swoich wierszy/ choćby przez szparę pod kamieniem nagrobnym/ w żywe powietrze/ I dlatego całą hańbę biorę na siebie.
Skończę jeszcze jednym wierszem E.B., jakoś tak pozaczasowo i etnicznie wydającym mi się na rzeczy:
Będziecie klaskać jak wasi ojcowie
którymi dziś tak pogardzacie
wszystkim nakazom nowym potakniecie
przeświadczeni że godność wszak zachowujecie
dbając o wygodę i życiowe dobra
skoro „w takich warunkach”inaczej nie można
Będą z was gorsze kurwy niż pogardzani przez was ojcowie
dla nich było to jednak czymś nowym w historii
wielu z nich po prostu dawało temu szczerą wiarę
Wy nie liczcie na przebaczenie i łagodną wiarę
* - Andrej Stankovic, przeł Olga Czernikow
Czeski underground – wybór tekstów z lat 1969 – 1989, opr. Martin Machovec, wyd. ATUT, Wroclaw 2008 (patron medialny: cyc gada)
|