Cegła - Literatura - Proza - Poezja
100 000 KSIĄŻEK NA WWW.TAJNEKOMPLETY.PL !!!
AKTUALNOŚCI MEDIA PODREALIZM CEGIELNIA WASZE & NASZE WYWIADY LINKI KSIĘGA GOŚCI REDAKCJA
 
 
WRÓĆ | WYDRUKUJ

Krystyna Habrat

Bardzo głosne milczenie

 K.Habrat   BARDZO GŁOŚNE MILCZENIE

- Oddaj mu! Ustąp, bo on młodszy.
Taki refren w ustach matki powtarzał się latami. Chodziło o piłkę, czasem długopis, książkę, nawet o buty, bo jemu spasowały jej adidasy. Gdyby mu tego nie dała głos matki przeszedłby w krzyk, a tak mama milkła. Znowu zapadała cisza.
Syn, a jej młodszy brat, nie mówił nic. I tak wiedział, że każda rzecz należy się jemu. Piłka, długopis, jaki siostra sobie wczoraj kupiła. No, wszystko.
Córka milczała. Gryzła palce, ale rzadko pozwalała sobie na słowo sprzeciwu. Matka tylko syna wysłuchiwała z zachwytem. Ale on rzadko się odzywał. Chyba, że domagał się czegoś. Wtedy podnosił głos i matka krzyczała do córki: Oddaj mu!
- Przecież to ja sobie kupiłam...
- Jakaś ty niezgodna. Nie kochasz brata.
- Wszystko tylko dla niego?!
- Jakaś ty zazdrosna.

Brat brał co chciał i wychodził. Nigdy nie mówił, dokąd idzie. Pytać go nikt nie śmiał. I tak by nie odpowiedział. Jak tylko zamknął za sobą drzwi matka siadała przy stole, samotna w świetle żyrandola i robiła na drutach kolejny sweter.
Córka przymykała oczy i myślała: „Skończę szkołę i ucieknę stąd!” Na razie musiała uczestniczyć w codziennym korowodzie obierania ziemniaków na obiad, krojenia słoniny na skwarki do ich okraszenia, mycia garów. Czasem płukała w wannie stosy bielizny wyjmowanej ze starej pralki „Frani”, froterowała podłogi. Zawsze był też kurz do starcia. Ten kurz osiadał wszędzie coraz dokuczliwiej. Tu go starła najczystszą ściereczką i zaraz osiadał z powrotem. Błyszczący przez chwilę fornir z powrotem matowiał. Ścierka stawała się brudniejsza.

Miała wrażenie, że w tym szarym kurzu materializuje się ich milczenie. I ono osiadało wszędzie coraz głębszymi warstwami. Na meblach, ścianach. Grzęzło w gardle. Tamowało oddech. Nie pozwalało wykrztusić słowa. Szarzały od niego ściany.
Tylko brat przecinał ciszę, trzaskając drzwiami, gdy wychodził nie wiadomo gdzie. Matka pochylała się wtedy niżej nad dzierganym swetrem i przez chwilę machała drutami żywiej. Potem wykrzykiwała do córki:
- No, czemu ty tak siedzisz?! Weź się do jakiejś roboty. Pościeraj kurz.
- Jeszcze lekcji nie odrobiłam.
- Ty masz zawsze wymówkę. Ja się zamęczam, a ty sobie siedzisz.
- A on mógł iść grać w piłkę??
- Zazdrość cię zaślepia.
„Ucieknę stąd już niedługo” – myślała córka, wracając do swoich książek.

W największym pokoju stał telewizor i nierzadko w trójkę tłoczyli się właśnie tam. Mama siadała w jednym fotelu, brat w drugim, oboje z rękami na podołku, bez ruchu zapatrzeni w ekran. Takie dwie czarne mumie egipskie.
Fotele były tylko dwa. Kiedy brata nie było, siostra zajmowała jego fotel. Po powrocie tylko patrzył wymownie na nią. Wtedy matka mówiła do niej spiesznie:
- Zobacz, jaki kurz na kredensie.
Wstawała, żeby go zetrzeć. Nawet wolała mieć taki pretekst niż ustąpić bratu tylko dlatego, że młodszy. On tymczasem rozsiadał w fotelu, a mama, dla wynagrodzenia zwłoki, przynosiła mu poduszkę pod głowę. Raz schyliła się, jakby chciała podłożyć ją pod nogi.

Matka często nuciła przedwojenny przebój:
„Jedynie serce matki
miłością zawsze tchnie...
A gdy przestanie kiedyś bić,
jak trudno wtedy żyć.
Najlepsi przyjaciele dodadzą smutku wiele..."
Córka przysłaniała uszy rękami. W tym domu unikano ckliwych słów, jak: serce, radość, mamusia, miłość... Sama od takich dostawała gęsiej skórki. A co czuli matka i brat, nie miała pojęcia. O tym się nie mówiło. Co innego wymruczeć je pod nosem w piosence, którą śpiewał nawet poczciwy Fogg. Ale mówić?
Zaczęła zapisywać słowa, jakich się w tym domu nie używało. Najpierw: "ojciec, rodzina, rozwód". Tych unikano od czasu, gdy ojciec po raz ostatni przekroczył z walizką próg tego domu. W chowanym pod materacem zeszycie przybywało wciąż nowych określeń: "radość, szczęście... marzenie...miłość..." Potem nazwy niezwykłych kwiatów. Choćby: „takka”. Słyszał kto w tym domu o takim kwiecie, czarnym ze zwisającymi mackami? A zamiokulkas, kurkuma, medinilla? Zachwyciła ją ta egzotyka. Zapragnęła zobaczyć kraje, gdzie takie rośliny rosną. Ach, znaleźć się tak w krainie baobabów czy lemurów! Ale i tu czarowały nazwą: rodzima wiechlina, geranium, przywrotnik pasterski, niepozorny motyl – karłątek... Zadziwiła ją ogromna ilość słów na świecie.

Za pierwsze zarobione na korepetycjach pieniądze kupiła sobie słownik. Bała się, że brat go zabierze. Z przerażeniem dostrzegła raz, jak ze skrzywioną miną kartkuje jej skarb. Nieopatrznie zostawiła go obok książek szkolnych, gdy wywołała ją z domu koleżanka. Wzruszył na koniec ramionami i rzucił nim o stół. Tylko okładka się zagięła. Widać słowa dla niego nie były czymś łakomym. Nawet nie zabrał go jej na złość. Musiał go naprawdę odstręczać. W powieści byłoby, że spojrzał na nią ironicznie. Tego nie mogła stwierdzić, bo sama na niego nie patrzyła. U nich nie patrzono sobie w twarz. Nawet nie wiedziała, jakiego koloru są oczy matki.
Uczyła się do matury i ciągle ekscytowały ją niecodzienne słowa. Inni ludzie bez skrępowania wypowiadali takie głośno. Tylko w ich domu - nie! Tu najwięcej mówił telewizor. Oni zazwyczaj milczeli. Wokół nich czaiły się macki niedopowiedzeń. Gęstniało od sytuacji dawanych do zrozumienia, które mogły być takie i zarazem inne. W drobinach kurzu wirowały te gubione w milczeniu. Przepadały za przygryzioną wargą.
Już wiedziała, kiedyś nauczy się narzecza suahili i wyjedzie tam, gdzie rosną baobaby. W jej słowniku było o tym mało, ale kiedyś dowie się więcej. Na razie oznajmiła, że składa papiery na arabistykę. Słowa te ostro przecięły ciszę mieszkania, ale nikt nie dodał nic więcej.

Kiedy przyjechała na pierwsze święta, matka podsuwała synowi wszystkie półmiski i salaterki aż wokół jego talerza robiło się ciasno. Druga strona stołu była pusta. Tylko jej talerz i ona sama. Matka siedziała pośrodku. Nagle dostrzegłszy przesadę w asymetrii stołu, powiedziała tonem usprawiedliwienia:
-Bo on tak lubi śledzie... – i dalej podsuwała mu wigilijną kapustę z grzybami, kutię.
„Wigilia, a jakby nie wigilia” – myślała córka. Wprawdzie weselej niż w inne dni, ale czegoś brak. Nawet złożyli sobie życzenia szczęścia. Matka dodała jeszcze synowi: " I błogosławieństwa Bożego", czym tak się speszyła, że już córce nie powtórzyła.
W tym domu unikano wielkich słów. One zatykają krtań, czerwienieją od nich oczy. Lepiej więc milczeć.
Milczenie więziło coraz bardziej. Osiadało szarym kurzem na meblach, ścianach. Zaciskali wargi, żeby nie zadusiło. Czasem wzlatywało w górę trzepoczącym, srebrzystym molem. Klaskali wtedy, by go zabić. To ostro kąsało ciszę.
„Założę habit misjonarki – myślała córka - i ucieknę tam, gdzie rosną baobaby, skaczą lemury. Ale jeszcze nie teraz. Za dużo we mnie żalu. Za mało pokory. Wcale nie chcę być pokorna, bo mama mówi, że pokorne cielę dwie matki ssie! Nie chcę być taka!"
Tylko, czy tam gdzie baobaby są też lemury? - zastanawiała się. - Wiedziała, że te pierwsze, grubaśne olbrzymy, są w Afryce, a drugie, z puszystymi ogonami w poprzeczne paski - na Madagaskarze. Czy się gdzieś stykają? W jej marzeniach.

Wyjechała, ale wracała, kiedy krzyk stamtąd o powinnościach córki przerywał barierę jej żalu. Czekały na nią coraz większe pokłady kurzu i sterty rachunków oraz pism urzędowych, jakie należało pozałatwiać. Nazbierało się tego od miesięcy. Układała książeczki opłat według kolejności i pisma o bonifikacie za mniejsze zużycie albo karze za zwłokę z opłacie. Kartki jej się mieszały. Myliła się w wyliczeniach. Głowa jej puchła. Kar za niezapłacone rachunki przybywało. Grożono sądem.
- A ty nie mógłbyś czasem iść zapłacić czynsz? – spytała cicho brata, kiedy mama zdrzemnęła się w drugim pokoju. - Mama się w tym gubi. Z jej oczami już kiepsko.
-Mógłbym. – przytaknął i włączył telewizor.
Długo siedział z oczami wbitymi w tarzających się po boisku piłkarzy. Wreszcie, gdy już zapomniała, o czym była mowa, uzupełnił drewnianym głosem:
- Ale z tymi opłatami nie ma co się tak spieszyć...
- Tylko mama denerwuje, jak naliczają jej kary. Martwi ją, że sobie nie radzi.
Nie odpowiedział.
„Nie mogę jeszcze jechać na misję” – pomyślała gdy w tej chwili uświadomiła sobie, że do jej słów egzotycznych przybyło jeszcze jedno: nienawiść. „Nienawidzę mężczyzn! Tych królów świata! Nawet mówią, że kiedy rodzi się córka, składa się matce życzenia, a jak syn – gratulacje... Kobiet też nienawidzę! Rodziny nigdy nie założę!"
Po chwili uzupełniła: "Na misje też się nie nadaję, bo nie potrafię kochać wszystkich!"

Pospiesznie odjeżdżała do swych książek, licznych już słowników i słów najbardziej egzotycznych. Wróciła, kiedy matka dotknęła krańca istnienia. Po pogrzebie wrócili oboje z bratem do pustego mieszkania. Za chwilę miało przyjść kilka osób na tradycyjną stypę. Jakoś ci obcy tu nie pasowali.Od dawna nikt taki u nich nie bywał. Ale gorsza była panująca w domu ciemność. Coś się w niej czaiło? Chciała szybko zapalić światło, przepłoszyć to straszne i ledwo nacisnęła przycisk, lampa zabłysła i zgasła.
- No, coś narobiła!? – warknął brat przesadnie głośno.
Nie odpowiedziała. Wydało się jej, że to pękło serce żyrandola z żalu na mamą. Siadywała pod nim zawsze, gdy dziergała na drutach. Żyrandol okazał więcej, niż ona córka. Na pogrzebie nie uroniła ni łzy.
- Czego krzyczysz? Teraz tym wszystkim zajmiemy się oboje.
- Jak to oboje? Tu wszystko moje! Mnie się należy!
- Mama tak zapisała?
- Nie pozwalałem jej spisać testamentu. Żeby się nie przejęła. Ale ona to wszystko dla mnie...
Po raz chyba pierwszy wygłosił aż tak długą mowę i mocno zacisnął pięść na kluczach.
- To mam sobie iść?
Nie odpowiedział. Tylko w półmroku błysnęło za nim coś na tle zszarzałych od kurzu ścian. Drobiny kurzu, czy mól? Wtedy wyszła. Nie czekała na zapowiedzianych gości. Niech sobie myślą, co chcą! Chyba naprawdę, jak mama jej zarzucała, zaślepiła ją zazdrość? Odtąd, ile razy pisała słowo: „brat”, wychodziło jej zamiast tego: „brał”.

Kiedy później rozpamiętywała minione lata, wydawało się jej to wszystko niemożliwe. „To tylko pamięć tak wykrzywia” – myślała. Albo ona tak to widziała, bo serce jej twardniało od niewykrzyczanego żalu? Może naprawdę była głucha i ślepa, by widzieć więcej za milczeniem, za kurzem. Słyszeć inne słowa? Przecież matka ją kochała. Nie mówiło się o tym, ale musiało tak być. Jednak w jej pamięci pozostało tylko najgorsze. Niewdzięczna! Ale łyżka dziegciu zatruje każdą beczkę miodu. Nie na darmo ją wydziedziczyli.
I tak brat zabrał wszystko. Nie walczyła. Była nauczona oddawać mu wszystko. Cóż zresztą znaczą dobra materialne? Gorsze było wydziedziczenie z miłości. Nikt jej nie nauczył miłości. Ani szczęścia. Ale wtedy już wiedziała, że do życia nie potrzeba wielu rzeczy, ale wielu, wielu słów.
W nowym miejscu, gdzie ma swe przysłowiowe baobaby i lemury, potrafi już być inna. Pomimo że odgradza ją ściana słów, jakich jeszcze nie zna. Czarne oczy wypatrują jej oczu. Polują na jej spojrzenie. Tu nikt nie boi się słowa „miłość”. Ktoś to często powtarza, żeby wreszcie nauczyła się w nie wierzyć.
K.Habrat

 
  STRONY PARTNERSKIE I POLECANE PRZEZ MAGAZYN CEGŁA  
   
  Portal turystyczny Noclegi-Online Wrocław  Kalambur