Te wieczorne esemesy są czymś w rodzaju
rytuału uwalniającego eteryczny zapach braku.
Zbyt duża ilość eufemizmów w moim
życiu dała efekt impersonalny.
Nawet nie mogę o sobie powiedzieć,
że jestem przechodniem lub oczekującym
w kolejce po nienajświeższy kieliszek chleba,
gwarantujący wypełnienie chwili epizodycznymi
postaciami, od których w przyszłości
można oczekiwać jedynie świątecznych życzeń.
Pewnego dnia na dnie szuflady znalazłem
dokładny opis umierania i rozkładu;
na chwilę zapomniałem, że istnieją
adresy i telefony, i zapadła cisza
jak w zbiorowej mogile, oznaczająca
w najlepszym wypadku zgodę na niedorzeczność.
Ponoć świat widziany z góry jest piękniejszy.
Może dlatego bóg nie dostrzega, co tutaj się dzieje
i ślepo rozrzuca kolejne ziarna ryżu |