W nocnym lokalu bardzo dokładnie
odgrywam swoje role. Tutaj
nie ma miejsca na improwizację:
uśmiech dla Ani, taniec z Kasią,
drink przy barze z nieznajomą.
(Ostatnio bardzo łatwo przyswajam
różne maski i mam stosunkowo
dobre noce. Gorzej z przedpołudniami,
kiedy przez chwilę jestem sobą i czuję się
jak studencka lodówka.)
Potem wychodzę na zewnatrz;
jest za gorąco jak na koniec
września i coraz bardziej rozsadza głowę
parada ciał i świateł, i uśmiechanie się
do kobiet, których nie chciałbym pamiętać,
których imiona i twarze są obce
i nie znaczą nic więcej nawet kiedy
w kącie klubu lub w bramie szepczą
o miłości; o tym, jak jest dobrze,
nie zdając sobie sprawy, że mnie interesują
już tylko mężczyźni. Jeden mężczyzna.
Konkretny mężczyzna. I tylko po to
wgryzam się w ich wargi, by nie powiedzieć
na głos: zabiję.
|