Modlę się do ciebie esemesami
jakby już dalej nie można było
oszukiwać ciała krótkimi spięciami
w deszczu i liniach wysokiego stężenia
bąbelków uciekających zieloną szyjką.
Rozpędzam się w tramwajach, a szyny
wychodzą poza orbitę, kręcą się w kółko,
tworzą nowy film o astronautach
z minimalną ilością tlenu
tuż przed powrotem do łóżka.
Pozostaje tylko dziwne przeczucie,
że dźwig się nie zawali,
a pan na wysokości pomacha nam
z uśmiechem patrząc jak wjeżdżamy
w dobrze scementowany mur.
|